MIEJSCE DLA KAŻDEGO GRACZA

Previous slide
Next slide

X-Men: Apocalypse  — recenzja filmu. Jeźdźcy bez głowy.

X-Men: Apocalypse

Kres kinematogaficznej dominacji dla komiksowych blockbusterów w czasach sprzed pandemii był przepowiadany częściej, niż ostrzegano przed kolejnymi edycjami końca świata. Ziemia, choć mocno osłabiona przez wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy, jakoś się trzyma, kolejne meteoryty mijają orbitę, a interpretatorzy kalendarzy Majów muszą nieustannie doszukiwać się ukrytych znaków, które TYM RAZEM JUŻ NA PEWNO okażą się prorocze. Podobnie jest z adaptacjami komiksów, które przetrwały już niejedną katastrofalną w skutkach premierę, a wiele wskazuje na to, że linia produkcyjna dopiero się rozpędza. Jeśli jednak miałbym wskazać franczyzę, która jest spełnieniem marzeń fałszywych proroków, byłaby to właśnie seria o X-Men. Żaden inny cykl nie konsumował swojego ogona z takim apetytem, jak właśnie kinowa historia o mutantach. A Apocalypse (2016), który miał swoją premierę równo 10 lat po debiucie Ostatniego bastionu (2006), bardzo się stara, żeby mnie w tej opinii utwierdzić.

Dobre złego początki

Punkt wyjścia dla fabuły jest wielce obiecujący. Przenosimy się do starożytnego Egiptu, gdzie jesteśmy świadkami nabożeństwa ku czci istoty wychwalanej przez zebrany pod piramidą tłum jako En Sabah Nur. Ten, niesiony na lektyce, ukrywając się przed spojrzeniem postronnych, zmierza do wnętrza monumentalnej budowli, a wszystkiemu towarzyszy atmosfera podniosłości. Nie powiem, twórcom udało się mnie pozytywnie zaskoczyć niespotykaną dotychczas w serii egzotyką aranżacji i dałem się porwać opowieści. Szczególnie, że wydarzenia nabierały tempa.

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Oto bowiem szykowane jest nabożeństwo, podczas którego jeszcze przed chwilą wielbiona przez poddanych istota, przeniesie swoją świadomość do nowego, znacznie młodszego ciała (tu drobne cameo Oscara Isaaca – po raz pierwszy i ostatni widzianego w tym filmie bez tony makijażu i fatalnego kostiumu). Magiczny rytuał zostaje jednak przerwany przez spiskowców, którzy w całkiem pomysłowy i efektowny sposób doprowadzają do zawalenia się piramidy. Jest pokaz mocy mutantów, których zadaniem jest chronić bezbronne ciało swojego mistrza, jest odpowiednio wysoka stawka, są nie najgorsze w sumie efekty specjalne…

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Tyle, że w momencie, gdy kurz po pogrzebie starożytnej istoty opadnie, fabuła pcha nas do Ohio, roku 1983. A tam, w szkolnej ławie, siedzi nie kto inny, jak Scott Summers (Tye Sheridan), który akurat w tym momencie otrzymuje swój atak cyklopiej mutacji. Zaraz, ale czy my przez przypadek już nie widzieliśmy czerwonych promieni Summersa robiących rozróbę w szkolnej scenografii? A, tak, było już coś takiego – w Genezie: Wolverine (2009), o którym zarówno widzowie, jak i najwidoczniej twórcy chcieliby zapomnieć. Uznajmy, że to soft reboot, retcon, czy inna reinterpretacja. Żaden problem, wszystkie chwyty dozwolone. Nie sposób jednak nie dostrzegać czerwonych flag alarmowych, szczególnie, gdy scenarzyści w usta jednej ze swoich postaci wpiszą z czasem jakże prorocze „Wszyscy wiedzą, że trzeci film z serii jest zawsze najgorszy.”. A tym kimś będzie nie kto inny, jak.. Jean Grey (Sophie Turner), dająca upust swemu rozczarowaniu po kinowym seansie Powrotu Jedi. Nie ma przypadków, są tylko źle interpretowane znaki.

Oscara za to nie będzie

To, że niebieski gość spod zawalonej piramidy przetrwa swój pogrzeb i zostanie ożywiony tysiące lat później po to, by napsuć krwi naszym bohaterom, nie powinno nikogo dziwić, prawda? Tytuł jakby sugeruje, kto będzie głównym złolem, a jego pseudonim raczej nie zwiastuje niczego dobrego. Ten wątek jest tak nudny, jak nudne są dziesięciominutowe napisy oglądane w kinie, które musimy przeczekać tylko po to, by zobaczyć kilkanaście nowych sekund MCU. Apocalypse będzie losowo naznaczał kolejnych mutantów na swoich Jeźdźców, by móc z pełnym przekonaniem kreskówkowego złoczyńcy wykrzykiwać w niebo: „WSZYSTKO, CO ZBUDOWALI, UPADNIE! A Z PROCHÓW ICH ŚWIATA ZBUDUJEMY NOWY – LEPSZY!”. Nie on pierwszy, nie też ostatni, popełni publicznie błąd wygłaszania złowieszczych monologów, więc wybaczam. Tylko Oscara Isaaca szkoda, bo nie dość, że chłop gotował się na planie w tym wyrwanym z tandetnych sci-fi skafandrze, to jeszcze nie miał absolutnie niczego do zagrania. Ostatnia nadzieja w tym, że spod niebieskiego makijażu nikt z perspektywy czasu nie rozpoznał w nim Poe Damerona, czy też Marca Spectora.

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Wspomniałem o Jeźdźcach. No, jest to, jakby nie patrzeć, dość kanoniczny dla obrazu apokalipsy motyw. Zawsze jest ich czwórka. Biblia rozpoczęła ten trend, a inni (w tym Marvel) podchwycili. Nasz Apocalypse wędruje więc tu i tam i zbiera posępną ekipę. W kilku krótkich scenach rekrutuje Storm (Alexandra Shipp), zaraz potem Psylocke (Olivia Munn) i siłą rozpędu Angela (Ben Hardy). O Storm wiemy tyle, że się ukrywa w Kairze, a niebieskie bóstwo przefarbowało jej kruczoczarne włosy na kanoniczną biel. Psylocke jest ochroniarzem w biurze Kalibana, handlarza informacjami – dla niej En Sabah Nur przygotował coś specjalnego. Gdy natchnął ją apokaliptyczną mocą, telekinetyczne różowe ostrze, które posiadała już wcześniej, zaświeciło mocniej i jaśniej (szok i nidowierzanie).

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Tyle wystarczyło, by podążyła za nim drogą zniszczenia. Skrzydlaty mutant miał natomiast całkiem niezłe wprowadzenie, bowiem po raz pierwszy widzimy go walczącego w klatce, gdzieś w niemieckich podziemiach. Na sparingpartnera scenarzyści wybrali mu młodego Nightcrawlera (Kodi Smit-McPhee). Że niby subtelna biblijna symbolika, starcie anioła z demonem, wiecie, rozumiecie. W każdym bądź razie, walka kończy się tak, że skrzydlaty traci jedno skrzydło, a Kurta Wagnera ratuje Mystique i zabiera go do Instytutu.

Fakt uszkodzonej anielskości wykorzystuje przy bliższym poznaniu Apocalypse i funduje mu upgrade pod postacią nowych, chromowanych żyletek, którymi nie tylko może lepiej walczyć, ale też całkiem nieźle na nich latać, które sprawiają, że z anielskiej poczwarki wyrosło coś na kształt znanego z komiksów Archangela. Przynajmniej jeśli chodzi o design, bo o filmowej biografii każdego z trzech wymienionych powyżej Jeźdźców, bądź choćby o skromnym, przygotowanym specjalnie dla nich, story arcu mowy być nie może. Wyjątek stanowi jedynie ostatni z nich. Czwarty. Żeby jednak go spotkać, Apocalypse musi się pofatygować aż na tereny Europy środkowej, a dokładniej do… Pruszkowa.

Henryk, proszę cię, nie rób tego!

Po wydarzeniach z Przeszłości, która nadejdzie (2014), Magneto postanowił rzucić wszystko i wyjechać do Polski, ojczyzny swoich rodziców. Przybierając miano Henryk Górski, zamieszkał w otoczonej lasem chatce wraz ze swoją żoną Magdą (Carolina Bartczak) i Niną. Tam prowadzi uczciwe życie pracownika fizycznego polskiej huty. Niestety, pech chciał, że na jego trop natrafia Milicja Obywatelska, która bierze na zakładnika jego córkę. Wdają się w dyskusję, gdzie Michael Fassbender mógł się pochwalić wątpliwą znajomością polszczyzny, a sztuka ta wcale nie lepiej wychodzi naszym dzielnym mundurowym, którzy z łukami w dłoniach próbują pojmać potężnego mistrza magnetyzmu. Nina, podobnie jak i jej sławny ojciec, również jest mutantką i podświadomie atakuje napastników. Wywiązuje się szamotanina, w wyniku której jedna zabłąkana strzała z łuku przebija jednocześnie córkę i żonę Eryka, a temu nie pozostaje nic innego, jak w rozpaczy splamić polską ziemię krwią tych, którzy odebrali mu rodzinę i szansę na normalne życie.

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Cóż, jeżeli myślicie, że ten opis w pełni oddaje zgrzyt, jaki polski widz może mieć w trakcie seansu, to spróbujcie znaleźć w sieci adekwatne fragmenty Apocalypse, a gwarantuje, że będą to niezapomniane wrażenia. Żeby nie było – doceniam próbę odniesienia się do polskich korzeni Magneto, ale fakt, że w zdjęciach nie brali udziału rodzimi nam statyści, którzy chociażby poprawną artykulacją zamaskowaliby komiczny z naszej perspektywy efekt, powoduje, że Polacy oglądając te sekwencje będą zgrzytać zębami. Zakładam, że dla zachodniej widowni taka „polskość” wystarczy i szkoda było twórcom czasu na dopieszczanie trzecioplanowego wątku.

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

 Jest jednak polskie cameo – w scenie, gdzie magnetyczny Henryk wraca na teren huty, by kontynuować krwawą wendettę, pada słynne już zdanie, które otwiera tę część tekstu, a wypowiada je niejaki Milosz (w tej roli pochodzący z Wrocławia, a od 1996 roku mieszkający w Kanadzie Sebastian Naskrent). Jak widzicie, dobry research to podstawa. Niemniej, ten lokalny easter egg znaleziony w napisach końcowych, nie zmienia niczego w komicznym odbiorze wspomnianych scen. Finał polskiego wątku jest taki, że Henryk przestaje być Henrykiem, wraca do słynniejszego pseudonimu, a Apocalypse na terenie obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu wykorzystuje jego żałobę jako element rekrutacyjny. Mamy więc komplet Jeźdźców i można zaczynać Armageddon.

Generyczna geneza Genezy

Liczyłem na pewną dozę świeżości, którą do filmu miało potencjał wnieść pojawienie się młodszych wersji znanych nam z poprzednich filmów postaci, jak Jean Grey, Cyclops, czy nawet Nightcrawler. Niestety, scenariusz, który spokojnie mógłby skręcił w rejony klasycznej opowieści o nastolatkach zmagającymi się z nadludzkimi mocami (czyli, de facto, esencją historii o X-men), został bardzo szybko wpisany w rozdmuchane do granic logiki widowisko. Wspominałem już o wizycie młodych mutantów w kinie na Powrocie Jedi. Jedna raptem scena, gdzie pozwolono młodym ludziom oderwać się od ratowania świata. Nie ma jednak czasu do stracenia – Instytut Xaviera wybucha, sytuację w swoim slo-mo stylu próbuje ratować Quicksilver (sekwencja ta wymagała 30 dni zdjęciowywch, ale twórcom udało się osiągnąć jedynie efektowną powtórkę z rozgrywki), aby po chwili na zgliszczach wylądowały śmigłowce młodego Strykera, który porywa młodą ekipę w sobie tylko znanym kierunku.

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

My, widzowie świadomi i po solidnym maratonie filmów spod znaku mutanckiego X, wiemy, dokładnie gdzie, prawda? Tak, tak. Jedziemy na wycieczkę dokładnie w to miejsce, które mogliśmy zwiedzać w X2 i Genezie – tam, gdzie narodził się Wolverine, którego znamy. Czy twórcy wykorzystali ten wyeksploatowany do granic rozsądku motyw, by opowiedzieć nam go w nowy, świeży sposób? Dowiemy się o Loganie czegoś, co warte jest poznania? A może, korzystając z okazji, że znaczna część postaci dostała w tej linii czasowej nowe, świeże twarze, twórcy podjęli ryzyko, by zaprezentować widowni nowego aktora ze szponami z adamantium? Nie, nie i nie. 

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Komplikując jeszcze bardziej logikę świata przedstawionego, nastolatkowie uwalniają uwięzionego Rosomaka (w tej roli, oczywiście, bo jakby inaczej – Hugh Jackman), aby ten brutalnie wyrżnął wszystkich strażników i uciekł w las. Tyle. Scena dla sceny, cameo dla cameo. Logika filmowego uniwersum X-Men, które jakkolwiek próbowano uporządkować w Przeszłość, która nadejdzie, właśnie zaliczyło zderzenie z betonem wątpliwej kreatywności scenarzystów i chowa ze wstydem twarz, bo oto kanonicznym jest fakt, że przepotężny Wolverine potrzebował trójki nastolatków, by uciec z więzienia Strykera. Już nigdy nie spojrzymy na komiksowe Weapon X tak samo.

Feniks z alergią na popiół

Mam nadzieję, że tych kilka szczegółowo omówionych scen wystarczyło, by udowodnić, że 20th Century Fox (które do 2019 stanowiło osobny od The Walt Disney Company byt, który posiadał pełnię filmowych praw do mutantów) najzwyczajniej w świecie straciło zapał do rozbudowy świata X-Men, regularnie odtwarzając ograne motywy i podając je widowni w nowych aranżacjach.

Co z tego, że finałowe starcie z Apocalypsem naprawdę może się podobać, walki mają imponujący rozmach, za którym nadążają też efekty specjalne, skoro wszystko i tak sprowadziło się do tego, że w Jean Grey (tu pozdrowienia ślę w kierunku Ostatniego bastionu) budzi się moc Fenixa… Co mi po tym, że ostatnią sceną Apocalypse jest przedstawienie ekipy X-Men w niemalże wyciętych z komiksowych kadrów kostiumach, na których z dumą spogląda klasycznie łysy profesor Xavier, skoro w kolejnym filmie z cyklu, Mrocznej Phoenix, nie będzie po nich śladu (w sensie, po kultowych uniformach, bo zarówno X-Men, jak i ich gustujący w telepatii opiekun zaliczą gościnne występy…

Kadr z filmu X-Men: Apocalypse

Trudno mi polecić Apocalypse z czystym sumieniem, bowiem jest to festiwal naprawdę przeciętnego scenopisarstwa, które obraża wieloletnich fanów X-Men, śledzących tę serię od roku 2000, gdy pierwsza jej odsłona została zaprezentowana światu. Próbując oglądać ten film w oderwaniu od szerszej narracji, do której niejednokrotnie się odwołuje, dostaniemy przeciętne fabularnie widowisko, ze sporym potencjałem by cieszyć oko widza całkiem pomysłowym i reprezentatywnym momentami cgi. Niestety, największym mankamentem produkcji jest tytułowy Apocalypse, którego kreskówkowe monologi, w pakiecie z fatalnie zaprojektowanym kostiumem i sprawnie ukrywającym potencjał aktora makijażem, daje nam złoczyńcę, którego śmiało można używać jako przykład w poradniku dla scenarzystów – w rozdziale pt. „Jak nie tworzyć antagonistów w filmowych adaptacjach komiksów”.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

NAJNOWSZE WPISY

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ