MIEJSCE DLA KAŻDEGO GRACZA

Previous slide
Next slide

X-Men: Ostatni bastion - recenzja filmu. X-parodia, ale nie taka, jak myślicie...

Maj 2006. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Wielki Finał Trylogii X-Men nadchodzi! Oczekiwania rozsadzały sufit. Gdybym wiedział wtedy, że istnieje coś takiego jak hype train, to stałbym zaraz obok maszynisty i dorzucał do pieca, żeby jechał jeszcze szybciej. Takie to było wówczas wydarzenie! Tobey miał walczyć z Venomem dopiero za rok, Bale miał bat-zapalenie bat-gardła dopiero raz, rok wcześniej, a Fantastyczna Czwórka (ta z 2004) mogła fascynować jedynie wdziękami Jessici Alby, bo reszta nie była tak niesamowita, jakby to mógł sugerować tytuł. Jak widzicie, do komiksowo-filmowego renesansu jeszcze daleka droga, toteż cała nadzieja w Ostatnim bastionie. A ta, jak wiemy, umiera ostatnia…

X-Men: Ostatni bastion – recenzja filmu. X-parodia, ale nie taka, jak myślicie…

Przeszłość, która nadeszła

Wracamy do teraźniejszości, bowiem kinowe traumy sprzed szesnastu lat nie mają prawa zaburzać aparatu poznawczego, czyż nie? Po fantastycznym po dziś dzień X-2 (2003), siadałem do sequela pełen obaw. A co, jeśli lata temu oczekiwania mojego ja z przeszłości były tak wyolbrzymione, że po prostu nie sposób im było sprostać, a teraz zadowolę się solidnym popcorniakiem? Co, jeśli, o zgrozo, film ten mi się spodoba i zostanę internetowym piewcą geniuszu Bretta Ratnera? Co, jeśli już nigdy nie będę mógł czerpać radości z MCU, bowiem prawdziwy diament komiksowej kinematografii miałem cały czas przed oczyma, ale zaślepiony przeszłością nie byłem w stanie dostrzec jego piękna?!

Już pierwsza sekwencja retrospektywna, gdzie przeorane okropnym cgi odmłodzone twarze Xaviera i Magneto przysłoniły cały ekran, uświadomiły mi, że obawy te były bezpodstawne, a Ostatni bastion jest tworem dokładnie tak fatalnym, jak go zapamiętałem. Niemniej, pamiętacie co pisałem o nadziei we wstępie, prawda? Zostańcie jeszcze ze mną na chwilę. Może się rozkręci.

5 twarzy Grey

Czym jest The Dark Phoenix Saga (1980) zapewne każdy, kto miał cokolwiek wspólnego z marvelowymi komiksami, wie. Klasyczna opowieść Chrisa Claremonta na zawsze zmieniła losy Jean Grey, a jej echa odbijają się nawet we współczesnych historiach (chociażby w obecnie wydawanym przez Egmont runie Avengers spod ręki Jasona Aarona). Jest kosmiczny byt Feniks, są nieskończone pokłady mocy, a w tym wszystkim biedna Jean. Przy czym, o ile w każdym jednym komiksie, poruszanie tego wątku jest przyczynkiem do zgłębiania postaci udręczonej swym przeznaczeniem telepatki, tak dla twórców Ostatniego bastionu ta moc jest dobrym wytrychem fabularnym, by zwiększyć Jean poziom jej… libido.

Nie bawiąc się w unikanie spoilerów (w końcu mówimy o filmach sprzed ponad 15 lat), na koniec X-2 panna Grey dokonuje heroicznego poświęcenia dla swojej drużyny i kończy żywot w odmętach jeziora Alkali. Punktem wyjścia dla jej wątku w omawianym tu filmie jest więc trauma bohaterów po jej śmierci, szczególnie Scotta Summersa i Logana. Ten pierwszy, słysząc telepatyczne nawoływania, instynktownie jedzie nad rzeczony akwen, a tam, objawia mu się cudem ocalała miłość jego życia. Coś z nią jednak nie tak, bo pocałunek prawdziwej miłości kończy się dla Cyclopsa tragicznie, a wielka eksplozja energii telekinetycznej wytworzonej przy zmartwychwstaniu Jean, nie umyka Xavierowi, który wysyła doń misję ratunkową.

Bezpieczna już w Instytucie Jean (ubrana odpowiednio kuso, by podkreślić urodę Famke Janssen), chwilę po przebudzeniu… rzuca się w ramiona Logana, zdzierając z niego ubrania, telekinezą pozbawiając paska od spodni, rozrywaj mu paznokciami skórę na umięśnionych ramionach, oplata go udami… ale na tym sekwencja musi się niestety skończyć, bo PG-13, wiadomo, a poza tym Logan to dżentelmen, widzi, że z kobietą coś nie halo i trzeba tonować nastroje. Szybko się okazuje, że Xavier nie był dla Jean taki miły, jak kazał nam sądzić przez ostatnie dwa filmy i uśpił w jej mózgu podświadomość sycącą się potęgą i pożądaniem, która objawiała się już kilkukrotnie na terapiach i kazała się nazywać… tak, zgadliście, Feniksem. Siema, panie Claremont, fajna ta twoja mitologia, ale my tu mamy lepsze pomysły. Owszem, dowolność adaptacyjna, wszystko rozumiem, ale sprowadzać tak kultową historię do popędów i zmieniania wszystkiego w pył przy każdej możliwej okazji, to jednak spory cios w rozwój postaci. A tych, niestety, komiksowy kanon X-Men musiał przy okazji tego filmu, przyjąć jeszcze sporo.

Freak fight

Nie chcę się znęcać nad fabułą, bo tę (jak i motywacje absolutnie wszystkich w nim postaci) można sprowadzić do jednego, góra dwóch zdań. Przykłady? Jean jest zła i dołącza do Magneto, by zniszczyć ludzkość. Logan zrobi wszystko, by ją uratować, bo ją kocha. Storm robi za szamana kontrolującego pogodę i to jej jedyna rola w tym filmie. Rząd wymyśla Lekarstwo (wielka litera to nie błąd, ten lek naprawdę tak nazwano) na uleczenie mutantów z mutanctwa (wytworzony z krwi mutanta, w którego obecności moce przestają działać), czym doprowadza do konfliktu homo sapiens z homo superior. Oczywiście, każdą historię można żartobliwie sprowadzić do kilku słów, ale, uwierzcie, ten film scenariuszowo naprawdę nie oferuje niczego więcej ponad to, o czym wspomniałem powyżej.

Dlatego też, wolałbym miejsce poświęcić postaciom, których jest zatrzęsienie, ale nie tylko nie mają swojego storyarcu, ale dla popkulturowego dziedzictwa X-Men w sposób wręcz haniebny zostały sprowadzone jedynie do swoich mocy – czyt. jedna aspirująca do bycia efektowną scena i do zobaczenia nigdy. Mystique na pewno jest wam znana. Trudno ją pomylić z kimkolwiek innym (grana w tym uniwersum przez Rebeccę Romijn-Stamos), było nie było, o sporym potencjale scenariuszowym, co udało się udowodnić w poprzednich dwóch produkcjach cyklu. Jak poradzili sobie z jej wątkiem twórcy Ostatniego bastionu? Otóż, została schwytana, ale Magneto ruszył jej z odsieczą. Zaatakował w sobie znanym stylu konwój i misja już miała kończyć się uwolnieniem niebieskiej mutantki, gdy ta, osłoniwszy swym ciałem mistrza magnetyzmu, przyjęła pocisk z Lekarstwem, pozbawiając się bezpowrotnie mocy. Powołując się na wieloletnią współpracę, Magneto spojrzał tylko na leżącą u jego stóp nagą kobietę (tu ponownie doszły do głosu fetysze reżysera, które sygnalizował w scenach z Jean), stwierdził, że w sumie to szkoda, ale z konwoju zarekrutował sobie Juggernauta i Multiple Mana, więc w sumie spoczko i lecimy walczyć o swoje.

Skoro już wywołałem tę dwójkę do tablicy – oni również są jedynie parodią swoich wersji z komiksów i mają do zaoferowania po jednej scenie akcji. W przypadku wyglądającego przekomicznie Jugg’a był to rajd przez ściany kompleksu badawczego, zakończonego slapstickowym, choć solidnym baranem w beton (młody od Lekarstwa uśpił jego niezniszczalne moce), z kolei Madrox zwielokrotnił swoje ja kilkadziesiąt razy, czym zmylił wojsko przeszukujące nocą obóz zwolenników Magneto. Tyle ich widzieliśmy. Zrobili pokaz mocy i można o nich zapomnieć.

Gorzej, gdy podobny los spotyka chociażby Angela, który już w 1963 roku został przez Stana Lee powołany do życia jako członek pierwszego w historii składu komiksowego X-Men. Jak z nim obchodzą się twórcy? To właśnie jego ojciec odpowiada za stworzenie Lekarstwa, więc pierwszą dawkę chce zaaplikować swojemu dorosłemu synowi (będąc uczciwym – film oferuje nam też krótką retrospekcję, gdzie mały chłopiec próbuje sobie odciąć rosnące mu na plecach skrzydła, co zapewne miało być wytrychem fabularnym dla stworzenia leku), ale ten w ostatnim momencie ucieka z laboratorium, wyskakuje przez okno wieżowca i szybuje ponad głowami zebranych poniżej. Scena druga, dużo później – jest witany w Instytucie przez Storm. Scena trzecia, jeszcze później, finałowa bitwa – ratuje swego ojca z opresji (mimo, że nie było go scenariuszowo na polu bitwy). Scena czwarta, ostatnia – przelatuje nad parkiem tuż przed napisami końcowymi. Tyle. Postać kultowa, postać łypiąca na widza z plakatów. Cztery sceny. Kurtyna.

Ostatni będą pierwszymi

To naprawdę nie jest udany film. Ba, on nawet nie jest tak zły, że aż dobry. Wszystko, co mogło pójść w tej fabule nie tak, skończyło się jeszcze gorzej. Jedyny sensowny rozwój postaci przygotowano dla Beasta (też klasycznego komiksowo X-Mena) – jego wątek miał nie tylko sens, ale został odpowiednio rozwinięty i satysfakcjonująco zakończony. Cóż jednak z tego, skoro design i charakteryzacja wzbudzają uśmiech politowania w każdej scenie, w której się pojawiał. Jak widać, nawet dobre elementy udało się twórcom skazić swoją wizją.

Ostatni bastion jest widowiskiem miernym, o skali, która z pewnością nie zaimponuje współczesnemu widzowi. Bohaterowie, których poznaliśmy w części pierwszej i podziwialiśmy w drugiej, tu doczekali się wątków, których nie życzyłbym najgorszym złoczyńcom. Niemały w tym udział odegrał scenarzysta – Simon Kinberg, który po powyżej zmieszanym z błotem filmie, popełnił skrypty do takich komiksowych hitów jak: Fantastyczna Czwórka (ten koszmarny reboot z 2015), X-Men: Apocalypse, czy wreszcie Mrocznej Phoenix z 2019 (która również była jego pełnometrażowym debiutem reżyserskim).  W jaki sposób ten sam człowiek, który przyłożył rękę do  najczarniejszych stron w historii filmów komiksowych, mógł spisać też scenariusz do X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (uznawany powszechnie jako jeden z lepszych), nie wiem, ale wygląda na to, że każdemu od życia się należy przebłysk geniuszu.

Fanom X-men również, bo gdy już opadnie kurz po bitwie o Ostatni bastion, a Wolverine (wraz z Deadpoolem) jakimś cudem przeżyją dramatyczną Genezę, to historię o mutantach zdecyduje się opowiedzieć po swojemu Matthew Vaughn. To już temat na inną opowieść, ale projekt, jaki udało mu się zrealizować to była pierwszorzędna robota. Można by rzec nawet – Pierwsza klasa.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

NAJNOWSZE WPISY

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ