Brak źródła energii w najmniej odpowiednim momencie to zmora każdego – zwłaszcza podczas podróży. Mimo to warto być przygotowanym na takie „atrakcje” i zaopatrzyć się w solidny, ale przede wszystkim pojemny powerbank. Na rynku takich pozycji jest masa, dlatego dziś przychodzę do Was z produktem od Silver Monkey, który z pewnością nie raz uratuje nasz sprzęt od całkowitego wyłączenia. Zapraszam!
Opakowanie i pierwszy rzut oka
Zawartość niewielkiego pudełka jest skromna: instrukcja, kabelek USB typu C do USB typu C oraz oczywiście powerbank. Na pierwszy rzut oka sprzęt nie wyróżnia się niczym szczególnym – standardowa bryła z podłużnym wyświetlaczem LED u samej góry, który informuje nas cyfrowo o stanie naładowania. Przód oraz tył posiadają matowe wykończenia, a boki zdobi plastikowa ramka, która posiada delikatną fakturę w postaci wyżłobień. Dzięki nim powerbank pewniej leży w dłoni i nie wyślizguje się.
Warto również dodać, że samo urządzenie jest dość zgrabne jak na swoją pojemność – jego wymiary to 103x69x35 milimetrów, a waga nie przekracza 323 gramów.
Sprawdź też: Silver Monkey X Tsukkomi — recenzja kontrolera — wyjątkowo stylowa małpka
Co ten wariat potrafi?
Silver Monkey SMA 207 ma pojemność 20 000 mAh i został wyposażony w dwa rodzaje złączy: USB Typu A (output) i USB Typu C (input oraz output). Jego łączna moc, to 22,5 W co w zupełności wystarcza do szybkiego napełnienia baterii innych sprzętów. Niemniej największą zaletą jest możliwość ładowania dwóch urządzeń jednocześnie. Niestety w zestawie otrzymujemy tylko pojedynczy przewód o długości 30 centymetrów. Ogranicza on dość mocno użytkowanie np. podczas jednoczesnego ładowania telefonu i dalszego korzystania. Dlatego polecam na własną rękę zaopatrzyć się w dłuższy kabel dla większej wygody.
Jeśli chodzi o pojemność powerbanka, to jest zadowalająca. Testowałam go przy pomocy swojego Nothing Phone 1 (4500 mAh) i bez problemu trzykrotnie napełnił baterię od zera do pełna na jednym ładowaniu. Co więcej, przy sporym obciążeniu telefonu aplikacjami takimi jak YouTube, nawigacja, gry mobilne oraz Spotify, kultura pracy akumulatora ani trochę nie straciła na jakości – to istotny atut, zwłaszcza jeśli planujemy sporą eksploatację.
Dodatkowo Silver Monkey SMA 207 ma funkcję Quick Charge oraz szereg zabezpieczeń, takich jak: zabezpieczenie przed przeładowaniem, nadmiernym rozładowaniem czy chociażby zabezpieczenie termiczne.
Ogólne wrażenia z użytkowania
Od lat korzystam z powerbanka innej firmy o pojemności 30 000 mAh. Mimo sporego akumulatora oraz obecności pięciu portów różnego typu ma kilka dość znaczących wad – gabaryt, wagę (aż 610 gramów) i brak szybkiego ładowania. Użytkowanie go poza domem bywa problematyczne, bo ciężar daje się we znaki zwłaszcza w momentach, kiedy trzeba trzymać telefon i powerbanka jednocześnie.
Dlatego Silver Monkey SMA 207 stał się moim domyślnym bankiem energii. Jest lżejszy od mojego poprzednika, a przede wszystkim zgrabniejszy, dzięki czemu pewniej siedzi w drobnej dłoni. Co prawda ma 10 00 mAh mniej, ale wygoda rekompensuje to w pełni. Plusem jest też ekran LED, który wskazuje nam w procentach realny poziom naładowania powerbanka. Jest to zdecydowanie bardziej precyzyjne niż diody, jakie zastosowano we wspomnianym poprzedniku. Czas napełnienia akumulatora od zera do pełna to około 8 godzin.
Dla niektórych minusem może być obecność tylko dwóch portów USB, ale ze spokojem da się do tego przyzwyczaić. Istotny jest również brak ładowania indukcyjnego. Dlatego jeśli będziecie się decydować na zakup Silver Monkey SMA 207, to warto o tym pamiętać.
Srebrna Małpka godnym towarzyszem podróży
Silver Monkey SMA 207 to pozycja warta uwagi, jeśli poszukujecie dobrego powerbanka w sensownych pieniądzach. Szybkie ładowanie, estetyczne i solidne wykonanie oraz poręczność, to jedne z zalet tego produktu. Samo to, że nie ma sporych gabarytów, sprawia, że bez najmniejszego problemu schowajcie go do bagażu podręcznego podczas podróży samolotem, czy nawet do kieszeni w trakcie spaceru. Szczerze polecam – za około 130/150 zł grzech nie kupić!
Sprawdź też: Silver Monkey X Vervet – Recenzja myszki. Klasyka z drobną niespodzianką