Mutanci już na dobre osiedlili się na wyspie Krakoa, na której założyli swoje państwo. Jednak ich sielanka nie trwa długo, bowiem pewien niepozorny przedmiot przywieziony przez młodych mutantów z kosmosu zwabia na Ziemię potwory. Jednak kosmici to nie jedyny problem, któremu muszą stawić czoło X-Men.
Polityka już była, teraz czas na akcję!
Drugi tom głównej serii X-Men kontynuuje wątki z pierwszego albumu, jak i przygód Nowych Mutantów. Tych drugich warto przeczytać, bo to po prostu dobra historia, jednak nie jest wymagane, aby zrozumieć wydarzenia z omawianego komiksu.
Johnatan Hickman ponownie daje ponieść się fantazji i od samego początku wrzuca nas w środek akcji. W przestrzeni kosmicznej z portalu wylatują tajemnicze stworzenia, z którymi X-Men na czele z Cyklopem, muszą się zmierzyć. Na domiar złego Ziemię zaatakowali podobni do roślin Coatati. Dodatkowo będziemy mogli poznać przygody Nightcrawlera, który prowadzi wyprawę badawczą, Megneto kupującego wyspę, Storm mierzącą się z technoorganicznym wirusem oraz Fantomexa okrywającego nowy świat.
Dzieje się więc bardzo dużo i w sumie tylko połowa albumu opowiada jedną spójną historię, a reszta to pojedyńcze opowieści. Są lepsze – jak ta o Fantomexie, która swoją drogą jest przepięknie zilustrowana. Są też gorsze – jak spotkanie Magneto i Namora w sprawie jednej z wysp. Zaskakujące jest to połączenie, bo o ile te jednostrzałowce byłby wrzucone na koniec, to pewnie nie zwróciłbym aż tak na to uwagi, ale one przeplatają się z główną fabułą i trochę wybijają z rytmu.
Wizualnie jest świetnie i beznadziejnie
Rozumiem, że wydania zbiorcze rządzą się swoimi prawami, tym bardziej, że oprócz głównej serii dostajemy dodatkowo poboczne historie. Przez to też wizualnie jest bardzo niespójnie – za warstwę artystyczną w Świt X. X-Men Tom 2 odpowiadają Leinil Francis Yu, Russell Dauterman, Alan Davis, Ramón K. Pérez i Rod Reis.
Ten ostatni odpowiada za rysunki w Giant Size X-Men Fantomex, a także za niedawno wydanych i omawianych przeze mnie na łamach Grapodpada Nowych Mutanów. Ta część prezentuje się naprawdę zjawiskowo i niesamowicie buduje klimat podczas odkrywania nowego świata. Reszta jest niestety gorsza – większość wygląda jak typowa generyczna komiksowa kreska, czasem twarze lekko się rozjeżdżają i prezentują się dziwacznie.
Sprawdź też: X-Men. Punkty zwrotne. Upadek mutantów – recenzja komiksu. Komiksy o mutantach są ponadczasowe.
Muszę przyznać, że Świt X. X-Men Tom 2 jest ładnie wydany. W środku dostajemy masę alternatywnych okładek, tłumaczenie też jest solidne (wciąż doceniam, że znaki z języka krakoańskiego są podmienione i możemy sobie tłumaczyć z alfabetem z tomu pierwszego na polski!), a także na końcu dostajemy informację, jak czytać cykl Świt X. Chociaż w Polsce z wydaniami zbiorczymi jest o wiele prościej wszystko śledzić i nie ma jak pogubić się w zalewie zeszytów.
Co prawda w kontynuacji otrzymujemy więcej akcji niż ustawiania pionków i polityki, ale zdaję sobie sprawę, że to drugie nie mogło trwać wiecznie, bo to jednak komiksy superbohaterskie, więc w końcu musieliśmy dotrzeć do wielkich potyczek w kosmosie. Nie mniej Hickman konsekwentnie prowadzi postacie i nie obniża swojego poziomu. Wciąż X-Men to solidna pozycja i mnie osobiście to niesamowicie raduje.
Sprawdź też poprzednie tomy:
– Ród X/Potęgi X – recenzja komiksu. Ewolucja mutantów.
– Świt X. New Mutants – recenzja komiksu. Nie tacy nowi młodzi mutanci.
– Świt X. X-Men. Tom 1 – recenzja komiksu. Początek czegoś niezwykłego.
– X-Men. Empireum – recenzja komiksu. Zombie mutanci kontra kosmiczne rośliny.