Pamiętam jak na osiedlu, jako paroletni chłopak, bawiłem się w policjanta albo udawałem, że moje parady bramkarskie ogląda cały świat. Grając w twierdzę, marzyłem o tym, jak to jest być lordem na włościach. Szczególnie jak „twój lud cię uwielbia, mój Panie” za podwójne racje i niskie podatki. Dzieci pragną dorosnąć, a dorośli marzą o ponownym byciu dzieckiem. Tu, cała na kolorowo, wchodzi najnowsza odsłona Everdell. Czy wersja dla najmłodszych odbiorców obudzi w nich lordów? Zapraszam do lektury.
Jagódka tu jagódka tam
Zasady są bardzo zbliżone do podstawowej wersji gry. Dzięki pionkom przyjaciół zdobywamy surowce jagody, drewno i żywice, za które będziemy mogli kupować karty i z nich budować nasza wymarzoną wioskę. Są oczywiście różnice jak choćby fakt, że możemy wykonać kilka akcji podczas swojej tury. Długość rozgrywki też uległa zmianie.W Everdell masz do zagrania cztery pory roku, a mała wersja toczy się przez cztery rundy. Czuć te uproszczenia, w końcu jest to opcja dla najmłodszych.
Całkowitą nowością są kości surowców. Dzięki nim wprowadzamy do rozgrywki więcej losowości. Jest to trafne zagrywka, bo to tak naprawdę jedyne zaskoczenie, jakie nas czeka w czasie gry. Kart do wyboru mamy multum, ale jednak po któreś z kolei grze nie są dla nas już wielką tajemnicą. Super rozwiązaniem są również skrzynki na surowce. Sprawdzają się doskonale podczas grania z dziećmi, których organizacja nie jest najlepszą cechą.
Planszówki są zaraźliwe
Moje małe Everdell ma za zadanie wprowadzić dzieci w świat gier planszowych i robi to naprawdę dobrze. Wszystko tam jest zrobione, aby zainteresować tych najmłodszych graczy, za co chwała! Najważniejsze są reguły, które umilą (czyt. ułatwią) rozgrywkę dzieciom, dzięki czemu nie zniechęcą się tak szybko, a te ambitniejsze będą mieć satysfakcję z gry jak równy z równym.
Na czym polega ułatwienie? Są dwie opcje, z których możemy skorzystać. Pierwsza to tradycyjny start z dodatkowymi surowcami a druga to karty fortu i/lub kapitana, które dodają nam któryś z budulca albo punkty zwycięstwa. Oczywiście, jeżeli chcemy, możemy zacząć grę ze wszystkimi ułatwieniami naraz.
Do tego dochodzi tryb solo, co też jest super rozwiązaniem, kiedy twoja pociecha chce zagrać, a ty akurat nie możesz pozwolić sobie na partyjkę. Wtedy do zabawy wchodzi Książę Barwinek lub Królewna Podbiałka – obie karty mają za zadanie zastąpić nam przeciwnika i umożliwić zabawę samemu.
Choć pokaże ci świat
Twórcy Everdell przyzwyczaili nas już do wysokiego standardu graficznego swoich gier. Nie inaczej jest tym razem. Moja mała puszcza, na krok nie odstępuje swojego starszego rodzeństwa jednym słowem pięknie. Już samo pudełko zwiastuje ucztę dla oczu. Zakochałam się w kolorach ich intensywności i cieple. Sielanka, która emanuje z okładki, wprawia mnie w idealny nastrój do gry. Im dalej w las jest tylko lepiej. Karty nie pozostawiają złudzeń, że w tworzeniu tej gry brał udział jakiś mały artysta. Zwierzaki są baśniowe, twórcy ewidentnie chcą skupić naszą uwagę na kartach. Uśmiechnięte w tych swoich ubrankach wyglądają uroczo, co tylko potęguje przyjemność podczas grania.
Sprawdź też: Star Wars. Wojny Klonów – recenzja gry planszowej. Armia droidów rozprzestrzenia się po galaktyce niczym plaga.
Ale w lesie też są muchomory
Żeby nie było, że w lesie są tylko jadalne grzyby, bo może trafić się nam papierzak… znaczy się muchomor. Moje małe Everdell nie wystrzega się niedociągnięć. Gra jest dość mocno powtarzalna. Podstawowa wersja broniła się porami roku i faktem, iż każdy gracz kończy w innym momencie. Tutaj każdy ma cztery rundy, kto ma więcej punktów, wygrywa i od nowa. Jedynie kości starają się zmienić rozgrywkę za każdym razem. Do tego dochodzą kiepskiej jakości elementy gry, takie jak jagódki (są identyczne jak w podstawowej wersji Everdell), a dzieci mają jednak tę super moc do niszczenia i gubienia małych kompozytów. Na szczęście dodano kilka surowców w postaci żetonów i te sprawdzają się, według mnie, lepiej niż domyślne. Z pudełkami na surowce jest taki sam problem, jak z wiecznym drzewem – na szczęście nie musimy ich składać i rozkładać do każdej rozgrywki, co zdecydowanie wydłuży ich żywotność.
Kiedyś już to widziałem
Ostatnimi czasy mamy spory wysyp przerabiania gier na wersję dla dzieci. Nie do końca rozumiem ten trend, ale jeżeli chociaż jedno dziecko zainteresowało się dzięki temu graniem w planszówki, to jestem za tym, aby kontynuować tę modę.
Jeżeli chodzi o samo Moje małe Everdell, to według mnie nie odbiega aż tak bardzo od pierwowzoru, aby musieć być osobną grą. Faktycznie ma elementy, które upraszczają rozgrywkę i na pewno jest to gra, którą będę polecać wszystkich, którzy chcą kupić coś specjalnie dla dzieci, żeby te pograły w coś z rówieśnikami. Jeżeli jednak chcecie spędzać czas wspólnie, to zdecydowanie lepiej sprawdzi się „duże” Everdell.
Sprawdź też: Everdell – recenzja gry planszowej. Przyjaciele z zielonego lasu.