Lubię karcianki. Są zazwyczaj ładnie wykonane, a ich zasady szybkie do opanowania. Niemniej zawsze mają element, który nie pozwala zakwalifikować ich jako gry proste, czy łatwe.
Czas spokoju i dobrobytu został drastycznie zakończony przez rozpad bariery między wymiarami. Naszemu światu zagraża Samael, czyli upadły bóg (to jeden z argumentów za tym, żeby wierzyć w jednego, a nie w kilku). Naprzeciw wychodzisz mu ty z garstką wiernych uczniów i zebranych naprędce zbrojnych band. Czy walka będzie ciężka? Czy zwycięstwo jest w ogóle możliwe? Zapraszam do lektury.
Rzuć, kup, atakuj – powtórz
Sprawdź także: Łatwiej zagrać niż wymówić-recenzja gry Brass Lancashire
Ascension to typowy przedstawiciel swojego gatunku, czyli karcianki z mechaniką deck-building. Mamy startową talię, każdy gracz taką samą, i w czasie rozgrywki możemy kupować nowe silniejsze karty, takie jak:
- Bohaterowie, czyli sprzymierzeńcy, którzy będą pomagać nam w walce poprzez dodawanie run (o tym trochę później), lub zadawanie obrażeń.
- Konstrukty, czyli bronie, magiczne obiekty i fantastyczne urządzenia, które wspomagają nas podczas bitew.
- Potwory, no nie ma co tu tłumaczyć, są to wstrętne podstępne hobb.. kreatury, które musimy pokonać.
Karty kupujemy za wyżej wymienione runy, czyli tak jak w większości tego typu pozycji. Wszystkie wspomagające nas pozycje dodają do naszej puli albo ataki, albo runy, które musimy spożytkować w swojej turze, gdyż potem przepadają, więc nie da się chomikować kart, aż uzbieramy odpowiednią sumkę. Za pokonywanie potworów dostajemy punkty honoru. Wygrywa ten gracz, który na koniec gry będzie ich miał więcej.
Zerknij tutaj!: Mała Karczma – recenzja gry karcianej. Wieczór w doborowym towarzystwie
Przerażające piękno
Jak wspomniałem we wstępie, gry tego typu są zazwyczaj piękne. Tutaj Ascension nie odstaje od swoich współbraci. Karty wykonane są doskonale. Ilustracje pełne szczegółów i detali, a dbałość o nie aż poraża. Pełno tutaj kolorów, chociaż bardziej mrocznych odcieni, ale dzięki temu nie tracimy imersji, w końcu toczymy wojnę, więc nie chce mieć pstrokatych postaci na kartach.
Bohaterowie i potwory są przedstawieni dość statycznie, ale przez to sprawiają wrażenie, jakby tylko czekali w napięciu i gotowości na swój ruch. Plansza i pudełko również zasługują na kilka słów, gdyż również są wykonane pieczołowicie. Arena, na której rozkładam karty to okrąg ozdobiony jakby azteckimi wzorami. Zaś na opakowaniu mamy jednego z bohaterów, który mieni się kolorami, kiedy patrzymy nań pod innym kontem.
Tego jeszcze nie czytałeś! : Koniunkcja nie wiadomo czego – recenzja gry Wiedźmin: Stary Świat
Powtórz, Powtórz, Powtórz
We wstępie zaznaczyłem również, że większość karcianek ma element, który sprawia, że tego typu gier nie możemy nazwać łatwymi. Niestety tutaj Ascension nie może stanąć w szranki ze swoimi konkurentami. Gra jest po prostu powtarzalna aż do bólu i nic się nie zmienia. Nie ma żadnej ukrytej mechaniki, która sprawiłaby, że ta gra staje się odrobinę bardziej złożona. Jest dokładnie tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka. Piękna, lecz bez duszy niczym partnerka, w której się zakochaliśmy, ale już porozmawiać z nią to nie ma o czym. Oczywiście bawić się możemy doskonale, jak w jednym tak i w drugim przypadku.
Wojna nigdy się nie zmienia
Ascension jest grą szybką, przez co zyskuje w moich oczach, bo często nie mam czasu na siedzenie kilku godzin nad jednym tytułem. Jest pozycją łatwą do nauki i do grania, dlatego bez problemu może do niej usiąść każdy, lecz już bardziej doświadczony gracz rozczaruje się jej poziomem. Osobiście wiem, że Ascension zagości jeszcze na moim stole i pozwolę sobie uratować Vigil ponownie.