Jutro, jutro i znów jutro — recenzja książki — Przyjaźń, miłość i gry wideo

UDOSTĘPNIJ

Jutro, jutro i znów jutro okładka

O Jutro, jutro i znów jutro słyszałam mnóstwo dobrego i w sumie nic dziwnego, bo już niedługo po swojej premierze tytuł ten stał się amerykańskim hitem sprzedaży. Za to pod koniec 2022 roku został uznany książką roku Amazona i z miażdżącą przewagą pokonał swoich rywali w kategorii Best Fiction ubiegłorocznego Goodreads Choice Awards. Można się zatem domyślić, że moje oczekiwania były ogromne. Po samej lekturze jestem jednak zdecydowanie… zmieszana.

Przyjaźń od pierwszego zagrania

Jutro, jutro i znów jutro to już dziesiąta powieść autorstwa Gabrielle Zevin i ósma przetłumaczona na język polski. Jej fabuła skupia się na relacji Sadie i Sama. Para poznaje się jeszcze w dzieciństwie w delikatnie mówiąc, przykrych okolicznościach. Okazuje się jednak, że oboje pałają ogromną miłością do gier wideo, które stają się spoiwem ich relacji, wspólną pasją i tym, co pozwala im na oderwanie się od trudów codzienności. Kiedy Sadie i Sam po latach rozłąki ponownie spotykają się w trakcie studiów, postanawiają wspólnie stworzyć własną grę. Tak rozpoczyna się trwająca kilkanaście lat, pełna sukcesów, miłości, smutku i porażek przygoda bohaterów na rynku gier wideo.

Dobre momenty, niezachwycający całokształt

Z czego wynika jednak moje zmieszanie? Przede wszystkim, to niestety nie była jedna z tych opowieści, które przekonały mnie do siebie już na starcie. Trudno było mi się bowiem w tę historię wgryźć. Z jednej strony czułam, że autorka porusza szereg naprawdę ciekawych tematów, których eksploracja w literaturze naprawdę mnie ciekawi: Sam już od najmłodszych lat musi mierzyć się z traumą po stracie rodzica i z postępującą niepełnosprawnością. Natomiast Sadie nawiązuje niezdrową relację, z której niełatwo jest jej wyjść. Fabuła poświęca też sporo przestrzeni specyfice branży gier i jej fanów, a także wiążącymi się z nią podwójnymi standardami i uprzedzeniami. Z drugiej jednak strony, nie odczuwałam przywiązania do tej historii jako całości. Odniosłam wrażenie, że Zevin potrafi tworzyć naprawdę świetne epizody, dzięki czemu w Jutro, jutro i znów jutro można znaleźć wręcz wybitne fragmenty, które czarują zarówno na poziomie emocjonalnym, jak i od strony formalnej, ale całościowo fabuła wypada niestety średnio. A tym, co stanęło jej na drodze do świetności okazały się problemy ze zbalansowaniem całości.

Książka wśród kwiatów
Jutro, jutro i znów jutro

Sprawdź też: Legendy i Latte – recenzja książki. Zapach ciastek i kawy.

Wstrząśnięta i zmieszana

Ta książka ma w sobie jednocześnie za dużo i za mało pewnych rzeczy. Za dużo było tu dla mnie czasu. Na ponad 400 stronach śledzimy właściwie kilkadziesiąt lat życia bohaterów, przez co fabuła jest skokowa, dzieje się mnóstwo rzeczy, ale nie nad wszystkimi jesteśmy się w stanie pochylić na tyle długo, żeby nie odczuć, że zostały one potraktowane po macoszemu. Za mało w tym wszystkim jest natomiast samej relacji Sama i Sadie, która przecież miała być filarem tej opowieści. Zdecydowanie brakowało mi większej ilości rozmów między tą dwójką, dzięki którym mogłabym nie tylko przeczytać, że bohaterowie są ze sobą blisko, ale też uwierzyć w głębie tej relacji.

Warto też zwrócić uwagę na niekoniecznie sprawny polski przekład. Choć przez większość czasu książkę czytało mi się dobrze i raczej nie odczuwałam większych zgrzytów, bo styl jest przyjemny i pozwala swobodnie płynąć przez historię, to trudno było nie odnieść wrażenia, że tłumaczka raczej nie ma zbyt dużej styczności z branżą gier wideo. Przez to w polskiej wersji językowej pojawiło się kilka fakapów, które nieco bardziej rozeznanym w tym światku czytelnikom z pewnością będą przeszkadzać.

Do mojego jeszcze większego zmieszania dokłada się fakt, że pomimo tego, iż nie do końca poczułam bohaterów, nie zżyłam się z nimi, a nawet zdarzało się, że podczas lektury najzwyczajniej w świecie się nudziłam, to na końcu udało się autorce wywołać u mnie poczucie nostalgii, emocjonalny ucisk w sercu i smutek, że jednak się skończyło. Nie wiem do końca, z czego to wynika, ale nie pozwala mi to ostatecznie nie spojrzeć na tę książkę przychylnie. Zatem, choć bywała to pełna wybojów przeprawa, chyba było warto.

Dla fanów obyczaju

Zanim jednak postanowicie sięgnąć po tę pozycję ze sklepowej lub bibliotecznej półki, przygotujcie się na to, że, wbrew temu, co można przeczytać w niektórych recenzjach i materiałach marketingowych, nie jest to romans i nie jest to także pozycja w dużej mierze skupiająca się na samym projektowaniu gier. Warto do niej zatem podchodzić jako do powieści obyczajowej z gamerską nutką.

Sprawdź też: Legendy Gier Wideo – recenzja książki – Jak to z grami bywało?