Echo – recenzja serialu. Street-level ratunkiem dla MCU? 

UDOSTĘPNIJ

Na Echo nie czekałem prawie w ogóle. Pierwsza produkcja spod szyldu Marvel Spotlight miała być serialem, który „odhaczę”, żeby być na bieżąco z MCU. Czy tak właśnie było? Przeciwnie! Obejrzałem wszystkie odcinki w dniu premiery. Co sprawiło, że aż tak wsiąknąłem w ten świat? 

Starzy i nowi znajomi 

Zanim napiszę więcej o fabule (oczywiście bez spoilerów) oraz o innych aspektach, skupmy się na osobach, które stworzyły najnowszą pozycję od Marvel Studios oraz o tych, którzy w niej zagrali.  Za kamerą stanęły dwie reżyserki, Sydney Freeland i Catriona McKenzie. Obydwie panie mają w swojej filmografii wiele produkcji telewizyjnych, więc nie było to ich pierwsze rodeo. Za scenariusz odpowiedzialnych było wielu scenarzystów i scenarzystek, takich jak znana ze swojej pracy nad Zadzwoń do Saula Marion Dayre, Joshua Feldman, Steven Judd, czy Ken Kristensen, który współtworzył Punishera od Netflixa. 

Echo – recenzja serialu.

Co do obsady, to do swojej roli z Hawkeye’a powraca Alaqua Cox, czyli tytułowa Echo. Fani, którzy śledzą seriale na licencji Marvela, ucieszyli się zapewne, że nie jest to jedyna znana wcześniej twarz. W końcu już trailery zdradziły nam, że pojawi się Kingpin, grany przez niesamowitego Vincenta D’Onofrio, ale również… Daredevil! Tutaj, ponownie fenomenalny Charlie Cox. Niestety zgodnie z zapowiedzią, Matthew Murdocka obejrzeć możemy tylko w pierwszym epizodzie, ale na szczęście jego przeciwnika ujrzeliśmy w czterech! 

Sprawdź również: Barbie – recenzja filmu na Blu-ray. Nie ma Kena bez Barbie… Na pewno?

Ponadto zaangażowano wiele osób aktorskich, będących rdzennymi amerykanami, jak chociażby Chaske Spencer, Tantoo Cardinal, Graham Greene, czy Devery Jacobs. Miło widzieć, że Marvel stara się dbać o inkluzywność.  

Historia na medal 

Echo – recenzja serialu.

Sam pomysł na stworzenie serialu Echo był bardzo odważny. W końcu nie jest to najpopularniejsza postać, ale nie pierwszy raz MCU stawia właśnie na nieoczywisty wybór. Kolejna dobra decyzja, to wypuszczenie całego sezonu tego samego dnia oraz skrócenie ilości odcinków do zaledwie pięciu. Pomogło to moim zdaniem przyciągnąć widzów Twórcy uniknęli również niepotrzebnego rozwlekania historii, typowego dla poprzednich serii z Marvel Cinematic Universe.  

W pierwszym epizodzie poznajemy backstory głównej bohaterki. Szybko, bez zbyt długich retrospekcji, co pozwoliło utrzymać dobre tempo serialu. Oglądamy pierwsze kroki Mayi Lopez w półświatku. Wykorzystano tam kilka scen z Hawkeye, ale na szczęście, przeważają te zupełnie nowe, jak chociażby zapowiadany w zwiastunie pojedynek z Daredevilem. Sama walka podobała mi się, dobrze nawiązywała do netflixowych choreografii, ale moim zdaniem wypadła trochę gorzej.  

Sprawdź również: Filmowy FNAF jest tak samo kiepski jak gra – recenzja filmu Pięć koszmarnych nocy

Fabuła jest bardzo ciekawa, scenarzyści idealnie wykorzystali wątki związane z indiańskimi przodkami i stworzyli napięcie, trzymające do piątego epizodu. Tempo akcji, dzięki mniejszej ilości odcinków jest odpowiednie. Nie nudziłem się nawet przez chwilę. Czasami sam czułem się, jakby to mnie poszukiwał Wilson Fisk! Gdyby ktoś zapytał, o czym w skrócie jest Echo i jednocześnie uniknąć spoilerów? Powiedziałbym, że o Mayi Lopez, której szuka Kingpin – człowiek, który pozornie zastąpił jej ojca. Dziewczyna, żeby odnaleźć się w tej sytuacji, musi zagłębić się w przeszłość swojej rodziny i nauczyć się, że samemu wiele się nie zdziała!  

Street-level przyszłością MCU 

Echo – recenzja serialu.

Zawsze bliższe mojemu sercu były produkcje, nazwijmy to, street-levelowe. Przygody Spider-Mana, Defenders, czy nawet Hawkeye’a. Uwielbiam seriale Marvela od Netflixa, szczególnie Daredevila, więc byłem ciekawy, jak poradzi sobie Marvel Studios w podobnych klimatach. Nie zawiodłem się! Oglądając Echo, czułem się bardziej jak przy produkcjach wielkiego „N”, a nie MCU.  

Brakowało mi tego sznytu prosto z ulic Nowego Jokru w Marvel Cinematic Universe. Multiwersowe mambo-jambo i kosmiczne przygody zaczęły mnie już naprawdę nużyć i uważam, że czas wrócić na ziemię! Zdecydowanie bardziej interesuje mnie oglądanie Vincenta D’Onofrio, czy Charliego Coxa, którzy oddają całych siebie grając Wilsona Fiska i Daredevila, niż kolejnych kosmitów znikających po jednym filmie. Uważam także, że Echo może być naprawdę dobrze wykorzystana w przyszłości, bo ten serial dobrze sprawdził się, przybliżając jej postać, a nawet wzbudzając ogromne zainteresowanie!  

Serial prawie idealny 

Echo – recenzja serialu.

Przyznaję, że to lekko przesadzony nagłówek, ale już spieszę z wyjaśnieniem, co miałem na myśli! Nie chcę tutaj pisać, że Echo to serial bez wad, przeciwnie! Już od drugiego epizodu pojawia się typowa marvelowska nadmierna ekspozycja, a sam finał jest dla mnie przeciętny i mało satysfakcjonujący.  

Niemniej, jest to produkcja prawie idealna… dla przyszłości MCU! Nie trzeba śledzić Marvela na bieżąco, żeby usłyszeć o potężnej zadyszce Marvel Studios i spadku zadowolenia fanów. Po tym seansie można zauważyć, że wielkie głowy zaczęły słuchać widzów i wyciągają powoli wnioski. Mam nadzieję, że zauważą, że street-level heroes to temat, który należy teraz podejmować częściej! 

W momencie, kiedy piszę ten tekst, światło dzienne ujrzała też informacja, że… do obsady Daredevil: Born Againd ołączyli Elden Henson, Deborah Ann Woll i Wilson Bethel. Kto to taki? Foggy Nelson, Karen Page i Bullseye! Wygląda na to, że przygody Matta Murdocka od Marvel Studios wrócą do korzeni i będą niejako czwartym sezonem, a nie nowym startem.  Oby znalazło się tam miejsce, również dla Echo! 

Sprawdź również: Piła X – recenzja filmu – John Kramer ponownie wraca do żywych

Zalety

Gra aktorska

– Ciekawy scenariusz

– Powrót znanych twarzy

– Kreacja postaci

– Przyziemność

Wady

– Nadmierna ekspozycja typowa dla Marvela

– Rozczarowujący finał