Uwierzyć w Ducha – Recenzja Filmu Duchy w Wenecji

UDOSTĘPNIJ

Kenneth Branagh i Michael Green ponownie połączyli siły, by zaserwować widzom trzecią adaptację przygód Herkulesa Poirota. Po słabym Morderstwie w Orient Express i zdecydowanie lepszej Śmierci na Nilu gołym okiem widać, że twórcy wyciągnęli pozytywne wnioski, wypuszczając najlepszą odsłonę kryminalnej trylogii z belgijskim detektywem w roli głównej. Duchy w Wenecji mimo licznych modyfikacji zachowują swobodę w przenoszeniu prozy na wielki ekran, jednocześnie serwując solidny kryminał trafiający w gusta nawet najbardziej wybrednych fanów gatunku.   

Powrót z Zaświatów

Koniec II wojny światowej, to jak się okazuje początek emerytury Herkulesa Poirota. Znany detektyw postanawia się zaszyć w urokliwej Wenecji, aby to właśnie tam spędzić jesień swojego życia. Konsekwentnie przysiągł sobie nie przyjmować żadnych spraw, choć sytuacja ulega zmianie, kiedy to dawna przyjaciółka prosi go o pomoc w zdemaskowaniu rzekomej medium. Poirot przyjmuje propozycję przede wszystkim ze względu na ciekawość oraz swoje sceptyczne podejście do życia pozagrobowego. Wraz z głównym bohaterem podążamy do starego, nawiedzonego pałacu, w którym w przeszłości miały miejsce tragiczne wydarzenia.

Bierzemy udział w seansie spirytystycznym, aby mistrz swoim fachowym okiem dokładnie przyjrzał się domniemanej hochsztaplerce. Jak nietrudno się domyśleć detektyw precyzyjnie prześwietlił tę zgrabnie wyreżyserowaną maskaradę, jednocześnie stając się jednym ze świadków późniejszego przestępstwa. Jeden z uczestników zostaje brutalnie zamordowany, atmosfera się zagęszcza i tylko jedna osoba jest w stanie nad tym zapanować. Jednego możemy być pewni – podejrzanych nie brakuje.

Wraz z rozwojem fabuły pojawiają się pozostałe wątki, w tym tajemnica morderstwa, które wydarzyły się w przeszłości. Może w tym wypadku warto rozszerzyć horyzonty i odkryć czy córka jednej z bohaterek rzeczywiście popełniła samobójstwo? Cała opowieść namaszczona jest elementami metafizycznymi, rzekomymi duchami oraz kolejnymi morderstwami, jednakże nie można zapominać, że w dalszym ciągu mamy do czynienia z klasyczną historią detektywistyczną, przez którą przewijają się trzy wątki – czy duchy rzeczywiście istnieją? Kto zabił dziewczynę? Dekonspiracja mordercy wśród uczestników. Każdy na swój sposób inny, ciekawy, interesująco prowadzony z masą większych bądź mniejszych elementów, które możemy śledzić.

Nowe poszlaki, tajemnice, momenty zaskoczenia, ale również pozornej przewidywalności. Akcentowanie wydarzeń odpowiednio dobraną oprawą dźwiękową w dużej mierze rekompensuje dosyć słabo zrealizowane jump scary. Z jednej strony dojrzałość artystyczna, natomiast z drugiej wyraźna frajda autorów z gatunku horrorów, którym nie tyle modulują, ile się bawią. Niecałe dwie godziny na plus, bez poczucia dłużenia, z dobrze zbudowanym klimatem i solidnie poprowadzoną fabułą.      

 
Z Chirurgiczną Precyzją

Duchy w Wenecji

Z czystym sercem jestem w stanie powiedzieć, że Duchy w Wenecji to najlepsza odsłona serii o słynnym detektywie Herkulesie Poirot. Dosyć mocna teza, biorąc pod uwagę, iż znajdujemy się mniej więcej w połowie artykuły, jednakże patrząc na poprzednie odsłony, ciężko by było nazwać to dużym osiągnięciem.

Produkcja w reżyserii Kennetha Branaghana wyróżnia się przede wszystkim swoją wyrazistością i jasno określoną ścieżką artystyczną. Narzędzia operatorskie służące m.in. do kreowania obrazu są stosowane świadomie, momentami agresywnie natomiast estetyce nie można zarzucić braku wyrazistości. Za ciekawy zabieg można uznać zastosowanie dwóch zwalczających się sił – logiki i czysto racjonalnego spojrzenia Poirota oraz elementów paranormalnych. Za sprawą tej przeciwwagi oraz nietypowego podejścia do gatunku, otrzymujemy zupełnie inne spojrzenie na całość, nie zatracając dobrej zabawy z perspektywy widza.

Duchy w Wenecji

Enigmatyczna, z pozoru nawiedzona kamienica, odpowiednio dobrana stylistyka, labirynt korytarzy i wszechogarniająca tajemnica budują u odbiorców przeplatającą się niepewność i fascynację. Z kolei najbardziej moją uwagę przykuła praca kamery. Co jest w niej takiego nietypowego? Jednakowo w zbliżeniach na aktorów, prezentacji rekwizytów czy dalszej perspektywy jakiegoś pomieszczenia ustawia się ona pod dziwnymi kątami, sprawiając wrażenie krzywego zwierciadła. Skupienie się na tzw. dutch angle wywołuje poczucie zagubienia, a także uczestnictwa w samym środku iluzji. Z perspektywy artystycznej zastosowany efekt prezentuje się naprawdę widowiskowo, jednakże w nadmiarze może nieco męczyć. Oprócz tego zastosowano obiektywy ukazujące szerokie kadry i tworzące beczkę optyczną na granicach kadru dające intensywny wydźwięk artystyczny. Nie w sposób nie wspomnieć o licznych nawiązaniach do twórczości Hitchocka, która bez wątpliwości stanowiła solidną inspirację dla Branaghama. Wisienka na torcie w postaci oświetlenia, gry cieni czy lekkiego półmroku ostatecznie dokonuje dzieła wprowadzenia w tę jakże gęstą atmosferę, jednocześnie grubą kreską odcinając film od poprzednich części. 

Kompletna Układanka  


Duchy w Wenecji to solidna odsłona kultowego kryminału z elementami grozy i z pozoru paranormalnych treści. Zagadka, jaką odkrywamy wraz z eksploracją starej, nawiedzonej kamienicy, jest ciekawie skonstruowana, ani na moment nie napełniając publiki momentami znudzenia. Natomiast samo zakończenie pozwala zasnąć z poczuciem spełnienia, rozwiania wszelkich domysłów i ogólnie otrzymania satysfakcjonującej historii. Twórcy nie tyle powielają elementy dobrze nam znane z produkcji Hitchocka, ile prezentują swoje rozwiązania, idealnie wykorzystując zaprezentowaną scenerię.

Mimo to otrzymaliśmy klasyczny kryminał, który w przeciwieństwie do m.in. Na Noże Riana Johnsona nie dekonstruował, czy nie kreował gatunku na nowo. Film oczywiście posiada swoje wady, bo można się nieco przyczepić do zawiłości przedstawianych wątków, kilku drętwych dialogów czy zbędnych scen, bez których produkcja na spokojnie mogłaby się obejść. Nie można jednak odmówić Branaghowi sprawnego poprowadzenia fabuły z wisienką na torcie, za jaką uchodzi psychologiczny aspekt Poirota. Motyw starzejącego się bohatera, walczącego z wypaleniem zawodowym, jest w ostatnim czasie dosyć popularny, jednakże w tym wypadku zostało to zrobione solidnie i na swój sposób oryginalnie, w związku z czym ciężko mówić o powtarzalności oklepanej tematyki.