Po rozczarowującym turnieju w serii X-Mieczy, mutanci z Krakoi stają przed wyzwaniem przystosowania się do nowych warunków życia. Jonathan Hickman rozpoczyna kilka wątków, które mam nadzieję, że zostaną rozwinięte w niedalekiej przyszłości, ponieważ na razie nie składają się one w logiczną całość.
Krakoa i Arrako się nie lubią?
Jeżeli czytaliście X-Miecze, wiecie, że po turnieju mutanci oczekują na połączenie wysp Krakoa i Arakko. Okazuje się jednak, że długotrwała rozłąka doprowadziła do wykształcenia na obu wyspach odmiennych kultur, języków i środowisk, co sprawia, że nie potrafią dojść do porozumienia.
Ponadto, w Cichej Radzie pojawiły się wakaty, ponieważ np. Apocalypse zniknął bez śladu. Cyclops odrzuca jednak propozycję, gdyż woli skupić się na utworzeniu nowego zespołu X-Men, którego skład zostanie wybrany w trakcie głosowania.
Najbardziej interesujące były dla mnie zeszyty, zwłaszcza ostatni dotyczący powstania Nimroda, który staje się poważnym zagrożeniem dla mutantów. Choć to dopiero wstęp do większej historii, te wątki najbardziej mnie zaangażowały. Lubię jak Hickman pisze politykę i rozwija mitologię Karkoi i jej mieszkańców. Jest to coś świeżego i oryginalnego.

Dzieci Krypty
Ciekawym przerywnikiem były przygody Wolverine (Laury), Syncha i Darwina, którzy wyruszyli na misję do Krypty, by ją zbadać. Ten skład został wybrany nieprzypadkowo, gdyż w środku czas płynie inaczej i tylko oni potrafili dostosować się do takich warunków. Ponownie Hickman hickmanuje, buduje atmosferę grozy i tajemnicy, ale nie zapomina o akcji ani stronach wypełnionych tekstem, które rozwijają fabułę i dodają kontekst do całej opowieści. To naprawdę ciekawa lektura, wprowadzająca nowe elementy, które, mam nadzieję, w przyszłości będą miały znaczenie.
Gdzieś w tym tłumie jest zeszyt o wyprawie X-Men w kosmos i konfrontacja z Shi’ar, ale była to tak wyrwana z kontekstu historia, że w ogóle mnie nie angażowała. Ot, taki typowy przerywnik, żeby czytelnicy dostali trochę akcji.
Za każdą historię odpowiedzialny był inny rysownik – Mahmud Asrar, Brett Booth, Francesco Mobili oraz Phil Noto, ale zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze. Szczerze, gdyby nie było to zakomunikowane, to pewnie nawet bym tego nie zauważył, bo panowanie mają podobny styl. Całość jest schludna i spójna, powiedziałbym, że to taka typowa komiksowa kreska.

Małe rozczarowanie
Wyraźnie widać, że pierwszy tom Rządy X. X-Men to rozstawienie pionków na planszy i podbudowa pod coś większego. Niektórych może to zrazić, że dostajemy początek kilku historii, bez ich większego rozwinięcia. Wygląda to bardziej jak pierwszy odcinek serialu niż zamkniętą opowieść w jednym albumie.
Liczę na to, że Egmont rzeczywiście wyda w Polsce kolejne komiksy, które rozwiną te wątki. Patrząc jednak na rozpiskę Rządów X, która swoją drogą pojawia się w Wolverinie, a nie w X-Men (dziwny zabieg), to musi się to wydarzyć w Marauders. Chyba że nie wszystko zostało tam jeszcze umieszczone.
Sprawdź też: Świt X. X-Mieczy. Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu – Turniej, a raczej jego parodia