Myślę, że każdy wielbiciel gier grozy słyszał o sennym miasteczku nad jeziorem Toluca Lake. Seria horrorów miała swój początek w 1999 roku i była cenioną pozycją tego gatunku, tuż obok Resident Evil. Druga część Silent Hill, uważana za jedną z najlepszych gier w historii, jest dla mnie arcydziełem, które mimo upływu czasu zachowało swoją grywalność.
W dobie wszelkich remake’ów i remasterów odświeżenie tego klasyka było oczekiwane przez wielu fanów. Konami zdecydowało się na nową wersję swojego najwspanialszego dzieła. Misję powierzono polskiemu studiu Bloober Team, znanemu z takich gier jak The Medium, czy Layers of Fear.
Wybór polskiego studia okazał się niezwykle kontrowersyjny, szczególnie dla rodaków. Uważano, że Bloober jest za słaby, zbyt młody, zbyt niedoświadczony, by podołać tak wielkiemu projektowi. Oczekiwania szybowały do granic naszej galaktyki. Fani chcieli czegoś idealnego, czegoś… czemu chyba żadne studio nie mogłoby sprostać.
Twórcy jednak zapewniali, że nowe Silent Hill 2 zachowa atmosferę i narrację oryginału, wprowadzi nowe elementy, które powinny przyciągnąć zarówno nowych, jak i starych graczy. Przez cały czas współpracowali z Konami oraz osobami, które miały swój udział w tworzeniu pierwowzoru. Czy to wystarczyło, by zachować ducha gry?
Fabularnie bez zmian
Remake pod względem historii niczym nie różni się od pierwowzoru. James Sunderland przybywa do miasteczka Silent Hill w poszukiwaniu swojej zmarłej żony. Dokładnie – zmarłej – gdyż odeszła z tego świata trzy lata wcześniej. Sprawę jednak skomplikował fakt, iż otrzymał od niej całkiem niedawno list, gdzie napisała, że czeka na niego w ich „specjalnym miejscu”.
James przybywa do otulonego gęstą mgłą miasteczka nieświadomy, że będzie musiał zmierzyć się ze swoimi największymi koszmarami.
Główny bohater odwiedza znane lokacje, poznaje te same postaci i wypowiada niemal identyczne kwestie. Fani, którzy znają oryginał, nie będą w tym przypadku zaskoczeni. To nadal wciągająca po same uszy historia, pełna symboliki i mroku. Tutaj kieruję swoje słowa do nowych odbiorców, którzy dopiero zaczynają stąpać po spękanych ulicach miasta: każdy potwór i każdy ruch postaci – czy to głównej, czy pobocznej – podczas przerywników filmowych skrywa pewne ukryte znaczenie, a lepsza mimika twarzy w remake’u jeszcze bardziej to podkreśla.
Szczegółową recenzję oryginału można znaleźć na naszej stronie.
Kosmetyczne ewolucje
Bloober Team połasiło się na kilka drobnych zmian. Zaznaczam jednak, że są subtelne, wielkich rewolucji tu nie uświadczymy.
Widok w grze został zmodernizowany do obecnych standardów. Mamy zatem kamerę zza prawego ramienia. James nauczył się uników, co dodało walce dynamizmu, a nieraz także dramatyzmu. Uwierzcie mi, czeka was tu mnóstwo i… są naprawdę wymagające. Najłatwiej stanąć w bezpiecznej odległości i strzelać do demonicznej pielęgniarki. Tak sobie myślicie, prawda? Ha, ha! Teraz nie będzie to już takie proste. Co prawda manekiny łatwo zastrzelić, bo w bezpośredniej walce mogą nieźle przypier… niczyć, ale z taką pielęgniarką nie będzie łatwo. Zniesie sporo obrażeń z pistoletu, wykona unik i rzuci się na Jamesa przy najbliższej okazji. Oczywiście, można wyciągnąć mocniejszą giwerę, ale każdy nabój się liczy i warto zostawić je na jeszcze mocniejszych przeciwników, bądź jeśli zaatakuje was grupa przeciwników – w tym wypadku zalecam ucieczkę. Ponadto latarka ma większe znaczenie. Jej światło zwabia potwory i potrafi być zgubne, gdy w pobliżu czają się manekiny.
Walki z bossami stały się bardziej spektakularne. Przeciwnicy poznali kilka nowych ruchów, zmieniono lokacje starć bądź wydłużono potyczki.
W grze dostępne są zagadki, które zostały zmodyfikowane względem tytułu z 2001 roku. Będą w innym miejscu, bardziej rozbudowane lub odrobinę przemodelowane. Sam rdzeń danej łamigłówki został jednak zachowany. Jest kilka nowych, ale nie ma ich zbyt dużo. Są interesujące, równie klimatyczne i pozwolą weteranom odkryć je na nowo. Zmiany uważam za celne.
Kontrowersyjne modele postaci
W grze użyto nowoczesnego silnika Unreal Engine 5, dzięki czemu zarówno postacie jak i otoczenie są dość szczegółowe. Emocje na twarzach bohaterów są widoczne. Łatwiej ujrzeć „życiowe zmęczenie” Jamesa, a Angela stała się wyraźnie bardziej dziewczęca. W oczekiwaniu na premierę nie udało mi się uchronić przed komentarzami w sprawie wyglądu niektórych postaci. Sprawa głównie dotyczy dwóch bohaterek. Szanuję zdanie innych, ale według mnie nowa Angela bardziej pasuje do jej zharatanego charakteru. Po tym, co przeszła, w końcu wygląda na „szarą myszkę” i na swoje dziewiętnaście lat i tym samym jest dla mnie bardziej przekonująca.
James ma to senne spojrzenie i nieco flegmatyczne wypowiedzi, co idealnie do niego pasuje. Każdy ruch na twarzy wydaje mi się spójny z jego charakterem.
Może wydawać się, jakby Maria odrobinę spokorniała. Została ubrana mniej skąpo w porównaniu do oryginału i jej twarz nie emanuje tą samą bezpośredniością, co sprzed ponad dwudziestu laty. To nowa Maria, igrająca z Jamesem w inny sposób. Jej flirt wydaje się bardziej skryty, ale bez trudu można wywnioskować, co ma na myśli. Będąc w barze, podejdźcie do rurki, a sami się przekonacie.
Sprawdź również:
World of Horror – recenzja gry – witaj w Świecie Horroru
Ciekawa jest relacja Marii i Jamesa. Jest sporo dialogów między nimi i dziewczyna reaguje na nasze zachowanie. Chodzenie po mieście w jej towarzystwie nie jest już takie… ciche. Zwróci uwagę, gdy wybijemy szybę, innym razem poprosi o opinię, gdy znajdzie pewne ubranie.
Najmniej spodobała mi się Laura. Uważam, że straciła na niewinności. Wygląda teraz jak zołza, która chętnie kopnie w goleń każdego, kto się napatoczy.
Welcome to Silent Hill
Senne miasteczko nad Toluca Lake to wisienka na torcie każdej części. Jest inspirowane prawdziwym miejscem o nazwie „Centralia” w Ameryce, o którym możecie poczytać w sieci.
Czekając na remake, miałem ogromne oczekiwania względem atmosfery tego miasta. Muszę przyznać, że twórcy podołali wyzwaniu. Gęsta mgła, zewsząd podejrzane i przyprawiające o ciary dźwięki. Opuszczone budynki, zakrwawione ulice… coś pięknego.
Lokacje, które odwiedzamy, są pełne detali. Moją uwagę przykuł korytarz w Szpitalu Brookehaven, gdzie przez zniszczone okna przebijały się promienie słońca. To miasto aż chce się zwiedzać! Jego mroczna strona jest niemniej intrygująca. Przeważające barwy czerni, ilość potworów i ponury wygląd budynków – ta mieszanka zachwyca i przeraża. Bieganie po mieście jest teraz naprawdę niebezpieczne.
Sprawdź również: World of Horror – recenzja gry – witaj w Świecie Horroru
W przypadku gameplay’u najbardziej problematyczne okazało się dla mnie podnoszenie przedmiotów. Tutaj twórcy kompletnie się nie popisali. By zabrać przedmiot, kółko obok niego musi być wypełnione bielą. Niestety, nie raz – pomimo poruszania się na wszystkie możliwe strony – nie zapełniało się i nie mogłem podnieść amunicji. Jeszcze gorzej było, gdy uciekałem przed sporą liczbą potworów. Wtedy, po prostu nie byłem w stanie chwycić czegokolwiek.
System uników również uważam za mało dopracowany. Zdarzy się, że wykonując unik w bok, stracimy z oczu przeciwnika, tracąc cenne sekundy na przygotowanie się do ataku.
W jednym przypadku gra też się zawiesiła.
Chyba wszystkie drzwi w Silent Hill pozbawione są klamek. James po prostu w nie wchodzi i się otwierają. Nie ma też klasycznego dźwięku zamkniętych drzwi – Sunderland po prostu nie przejdzie dalej, czasem położy na nich dłoń, by nie rąbnąć się w twarz lub uraczy nas swoim „hmm”, okazując zdziwienie, że są zablokowane. Takie rozwiązanie nie jest złe, pomaga przy ucieczce (nie wszystkie potwory potrafią pchnąć drzwi lub w ogóle przekroczyć próg, lepiej im idzie ze szparami w ścianie), ale było to odrobinę mylące, gdy znaczyłem przejścia na mapie.
Czy to na pewno udany remake?
Bloober Team, świadome, że mierzy się z legendą i bierze na swoje barki niezwykle trudne zadanie, podeszło do zlecenia niezwykle zachowawczo. Nowa wersja nie różni się zbytnio względem oryginału. Fabuła jest niemal nietknięta. Zmieniono gameplay, podrasowano przeciwników i zmodyfikowano zagadki. W zasadzie to wszystko. Nie znajdziemy tu nowych głównych lokacji i nie pokuszono się o zmiany w losach postaci czy samej historii. Współczesna grafika bogata w detale daje uczucie większej immersji, a dźwięk radia w padzie potęguje wrażenia. Uważam, że brak zmian w fabule to dobry ruch, ale chciałbym zobaczyć jakąś nową miejscówkę. Prawie dwukrotna długość gry dawała takie nadzieje, ale okazały się płonne. Długość tę tworzy raczej większa ilość walk.
Zatem, czy to udany remake? I czy w ogóle potrzebny? Jak najbardziej tak! I to odpowiedź na oba pytania. Choć odwzorowanie gry jest niemal identyczne, to dzięki temu zachowało ducha oryginału i to, co podobało nam się w grze z 2001 roku, spodoba się i tutaj. Moim zdaniem zagrało tu niemal wszystko. Walka jest bardziej dramatyczna, postaci mają lepiej nakreślone charaktery, a grafika potęguje doznania. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze znana wszystkim fanom oprawa muzyczna. Drodzy Państwo, Bloober dał radę. Ponadto remake był naprawdę potrzebny. Mimo to, że oryginał uważam nadal za grywalny i starzeje się jak wino, to graficznie odrzuca młodsze pokolenia. Nowa wersja przyciągnie nowych graczy, a starym fanom pozwoli na nowo przeżyć znaną historię. Otwiera to furtkę do kolejnych odsłon, które chętnie bym zobaczył. Origins? Może jedynka (Tak!) lub trójka?