Cult of the Lamb [PS5] – recenzja gry. Jak to jest być guru sekty?

UDOSTĘPNIJ

Cult of the Lamb

Cult of the Lamb odbiła się echem w internecie za sprawą swojej tematyki – wcielamy się w rolę tytułowego baranka, który staje na czele sekty. Czy ta przeurocza gra naprawdę jest taka kontrowersyjna?

Ta gra obraża moje uczucia!

Cult of the Lamb od samych zapowiedzi urzekło mnie swoją oprawą wizualną. Na myśl przywodzi mi takie tytuły jak na przykład The Binding of Isaac czy Don’t Starve. Biorąc pod uwagę inne osoby z redakcji – praktycznie wszyscy grali, bądź chcą zagrać.

Osobiście jestem trochę w rozkroku, ponieważ uwielbiam produkcje typu rogue-like, ale nie do końca przepadam za city-builderami – wiecie budowa i zarządzanie osadą. Choć sama rozgrywka jest mega przyjemna, to niestety po pewnym czasie gra staje się monotonna.

Fabuła jest prosta – nasz baranek ma zostać stracony, ale zostaje uratowany przez „Tego, który czeka”. Nakazuje on nam założyć kult i zebrać wyznawców, którzy pomogą nam pokonać czterech „Biskupów starej wiary”.

Cult of the Lamb

Początek gry – totalna sielanka

Jako poważny i niesamowicie uroczy, guru sekty miałem niełatwe zadanie – musiałem jakoś przekonać te przesłodkie stworzonka, żeby dołączyły do mojego wyznania. Co fajnie – można je nazwać, jak się chce, więc moja grupa wyznaniowa nazywała się… Wściekły Muflon! (niestety bez polskich znaków, bo gra ich nie obsługuje). Było to miłe, jak wracałem z wyprawy i witał mnie napis: „Wściekły Muflon!”. Członków rekrutujemy, ratując ich życie, przez co oni oddają je nam.

Musiałem też zapewnić im dogodne warunki do funkcjonowania. Nie mogą przecież spać na ziemi i robić pod siebie. To drugie niestety robią dość długo, bo toaletę odblokowałem dopiero po kilku godzinach… Więc na początku łaziłem za nimi i sprzątałem kupy. A te pajace jeszcze specjalnie podchodziły do tych odchodów, przez co robiło im się niedobrze i wymiotowali… i kolejną rzecz musiałem po nich sprzątać. Niewdzięcznicy…

Super jest to, że możemy dowolnie customizować wyznawców – można nadać im imię (ja nadawałem im tradycyjne polskie imiona – pierwsza wierna miała na imię Halina), dostosować wygląd i kolor oraz nadać funkcję w osadzie – drwal, góral, budowniczy, sprzątający, modlący się itp.

Cult of the Lamb

Tych ostatnich potrzebujemy bardzo (chociaż wiadomo – wszyscy są równi i tak samo ważni we Wściekłym Muflonie), ponieważ punkty wiary pozwalają nam odblokowywać nowe budynki. Wszystko ładnie pięknie do czasu, jak sobie zdałem sprawę, że w drugiej połowie gry głównie ulepszamy budowle, a nie odblokowujemy już niczego nowego. Straciłem wtedy trochę zapał do tak chętnego pozyskiwania wiary, bo moja wioska radziła sobie bardzo dobrze.

Tak naprawdę więc druga część gry stała się dla mnie monotonna – wracałem do wioski, odbierałem punkty wiary, odprawiałem ceremonię, jakiś rytuał na szczęście i dobrobyt mieszkańców, gotowałem im obiadki, żeby mieli siłę i dalej leciałem na wyprawy.

Gdzieś jeszcze na początku swojej drogi miałem problem z heretykami – niektórzy tracili sens wyznawania Wściekłego Muflona… Głupcy… Na nich czekała specjalna kara – takich delikwentów składałem w ofierze albo zakuwałem w dyby. Głównie robiłem to drugie. Jestem jednak barankiem, który daje szansę na poprawę swojego zachowania. Co zabawne – inni członkowie kultu podchodzili do takich osób i śmiali im się prosto w twarz. Prawidłowo – dość szybko przechodziła im chęć buntu.

Cult of the Lamb

Odnosząc się jeszcze do składania w ofierze – ciekawe jest to, że możemy do naszych wiernych podejść na różne sposoby – być miłym i dawać im prezenty, żeby się cieszyli, albo zastraszać i krzyczeć na nich. Można odprawić rytuał i poświęcić jedno stworzonko, żeby dostać tymczasowe bonusy. Ja jednak byłem dobrodusznym guru.

Nawet ślub wziąłem z jedną osobą. Filip był wspaniałym partnerem życiowym, darzył mnie prawdziwym uczuciem, całował za każdym razem, jak wracałem do obozu. Był moim jedynym, choć mogłem poślubić wielu, bo w końcu to mój kult, to jednak nie potrafiłem. Niestety odszedł w wieku 54 lat. Drugi raz nie popełniłem tego błędu – pobrałem się z typem, który był nieśmiertelny.

Cult of the Lamb

Coś czuję, że zaraz będzie chryja

Jak aspekt ekonomiczny mamy już za sobą, przejdźmy do mięska (albo bardziej do tofu, bo ja na przykład jestem wegetarianinem), czyli do wypraw. Co mnie zaskoczyło już na starcie – jak wyruszamy na przygodę, to czas w wiosce się nie zatrzymuje, więc nie możemy za długo się błąkać, bo nasi milusińscy zaczną głodować i tracić w nas wiarę.

To jest ta część rogue-like’owa – idziemy przez losowo generowane poziomy, tłuczemy przeciwników, zbieramy bronie, surowce, ratujemy wyznawców i zbieramy karty. Służą one do ulepszania naszych umiejętności, np.: powiększenie życia, zwiększenie zadawanych obrażeń czy sprawienie, że z oponentów będą wylatywały ryby, które potem możemy przyrządzić w obozie.

Może to po prostu ja jestem bardzo dobry (i skromy), ale te lochy są stosunkowo proste – chyba nie było tak, że zginąłem z rąk zwykłego wroga, a mini-bossów i bossów rozwalałem za góra drugim podejściem. Dla mnie to minus, bo liczyłem na to, że chociaż tutaj się rozerwę, gdyż rozwijanie wioski nie jest moim ulubionym zajęciem.

Cult of the Lamb

Po czasie też pokoje zaczynają się powtarzać, co logiczne, bo nie wiem, ile musieliby ludzie z Massive Monster naklepać tych poziomów, żebym tego nie zauważył, a jednak jest to małe studio. Jednak ponownie – przez to druga połowa gry zrobiła się dla mnie monotonna. Można powiedzieć, że trochę się nawet zmuszałem, żeby dokończyć, bo chciałem poznać finał historii

Niestety produkcja nie jest wolna od bugów. Kilka razy zdarzyło się, że gra się zwyczajnie zawiesiła i nic nie dało się zrobić. Jak to się stało w wiosce to pal licho, ale gdy zamroziło mi ekran podczas podróży, to ciśnienie lekko podskoczyło.

Cult of the Lamb

Wszyscy są szczęśliwi – można się rozejść

Przy Cult of the Lamb studia Massive Monster bawiłem się super – poznawanie tej przepięknie narysowanej gry, odblokowywanie coraz ciekawszych i dziwacznych budowli oraz rytuałów sprawiało mi ogromną satysfakcję.

Czasem można było pograć w kości, które są mega!, żeby zdobyć dodatkowe pieniądze, choć później już to nie ma sensu, jak się odblokuje pozyskiwanie monet od wyznawców. Rybki też można było połowić, jak ktoś lubi, ale to takie małe dodatkowe rzeczy – opcjonalne, ale dają jakieś bonusy.

Osobiście wydaje mi się, że produkcja jest za długa, albo za szybko odsłania wszystko, co ma do zaoferowania, przez co druga połowa staje się monotonna, bo niczym już nie zaskakuje i nie oferuje nowych rozwiązań.

Naprawdę polecam, jeżeli lubicie budować i zarządzać wioską, to spędzicie masę dobrego czasu. Nawet nie musicie bardzo wyruszać na wyprawy, bo surowce można zdobywać w wiosce, ale będzie to o wiele dłużej trwało. Głównym celem gry jest zabicie czterech „Biskupów starej wiary”, ale jak tego nie zrobicie, to nic się nie stanie. To wasza rozgrywka, bawcie się, jak chcecie.

Warto jednak zaznaczyć, że produkcja nie ma polskiej wersji językowej, więc miejcie na uwadze, że bez znajomości angielskiego może być wam ciężko.