Wiedźmin sezon 3 – recenzja serialu  – Będziemy tęsknić…

UDOSTĘPNIJ

Netflix od początku udowadniał, że w 3. sezonie Wiedźmina zobaczymy takie same głupoty jak w poprzednim. Czy te negatywne wróżby się sprawdziły? Po części tak, ale mieliśmy parę naprawdę niezłych scen!

Wielki serial = wielkie emocje

3. sezon Wiedźmina od początku budził wielkie emocje. Zwłaszcza że Netflix podzielił go na dwie części. I nic dziwnego, bo odcinki od 6 do 8 są naprawdę niezłe, a te od 1 do 5 są tragiczne. Najwyraźniej cały budżet poszedł na końcówkę sezonu. Skupiając się jednak na tych trzech ostatnich, to trzeba przyznać, że tam efekty specjalne, sceny walki (zwłaszcza pojedynek Vilgefortza z Geraltem) czy nawet tempo akcji są wykonane tak, jakbyśmy chcieli, aby wyglądał cały sezon. Przewrót na Thanedd zaprezentowano naprawdę epicko i aż człowieka boli, że tak wysokiego poziomu nie widzieliśmy, chociażby przy bitwie o Wzgórze Sodden. Nawet scenografowie w wielu miejscach dają tam radę – uzbrojenie wszelkich zbrojnych w końcu wygląda (w miarę) realistycznie, zważywszy, że wciąż pamiętamy o paskudnych mosznozbrojach z 1. sezonu. Nawet driady z Brokilonu dostały lekki lifting, bo charakteryzatorzy dodali im o wiele więcej roślinnych akcentów i prezentują się naprawdę nieźle… jak na standardy Netflixa. 

Sprawdź też: Wiedźmin Fest – relacja z wydarzenia

Przechodząc do samych aktorów – naturalnie do gry aktorskiej Henry’ego Cavilla w roli Geralta nie mam żadnych obiekcji. Najpiękniejszy geek na świecie daje z siebie 120 procent i za każdym razem błyszczy na ekranie na tyle, jak dalece pozwala mu scenariusz. Ekspresja emocji, sposób poruszania się czy walki. Pozytywnie zaskakuje także Freya Allen jako Ciri. Widać, że aktorka dorasta, a wraz z nią jej umiejętności. Od 1. sezonu przeszła doprawdy dłuuugą drogę i teraz na ekranie potrafi wykrzesać z siebie naprawdę świetne dialogi oraz ekspresję emocjonalną. Do gustu przypadła mi zwłaszcza scena z wiwerną oraz jej przygody na pustyni Korath. Szczerze mówiąc, to nie mogę się doczekać, aby zobaczyć tę aktorkę w bardziej wyszukanych projektach niż Wiedźmin. Jaskier ma także swoje pięć minut i Joey Batey w ostatnich odcinkach zagwarantował nam kilka świetnych żartów oraz scen. Szkoda, że dopiero pod koniec, ale o tym później. Najgorzej wypadła Anya Chalotra w roli Yennefer. Jej relacja z Ciri wygląda nie jak matki z córką, a raczej jak dwóch sióstr w różnym wieku. Tyle że to Chalotra gra tą młodszą. Matkowanie jej totalnie nie wychodzi, zwłaszcza iż w paru momentach to Ciri udziela jej złotych rad. Z reszty obsady ciężko jeszcze kogoś docenić – albo ich postacie są zbyt krótko na ekranie, albo są zagrane tak poprawnie, że nie warto o nich wspomnieć. A jak już zacząłem marudzić… 

Wiedźmin sezon 3

Koniec tej miłości

Przejdźmy teraz do tej przykrej sesji, czyli licznych wad netfliksowego Wiedźmina. Epizody od 1 do 5 to po prostu jakaś padaka – sceny walki, scenografia (zwłaszcza stroje wyglądające, jak  kupione z jakieś sieciówki) czy logika cierpi na każdym kroku. Ilość głupot przekracza dopuszczalne stężenie w jakimkolwiek serialu. Pierwsze co rzuca się w oczy, to brak jakiekolwiek chronologii oraz magiczne zdolności do teleportacji postaci akurat tam, gdzie są potrzebne. I zaznaczę, że takie cuda dzieją się bez udziału magii. Nie mamy świadomości, jak daleko podróżują nasi bohaterowie, bo najwyraźniej w każde miejsce na kontynencie można się dostać w dzień lub dwa. Logiki także nie trzyma się większość historii. Kulminacją głupoty jest Geralt wpadający w portal za Riencem i zamiast skończyć jego żywot, bo dosłownie na wyciągnięcie ręki ma swój miecz, tylko wyłamuje mu ręce. Sam mag z oszpeconą twarzą początkowo jest kreowany na głównego antagonistę, ale pojawia się na początku. Potem nagle znika, i pojawia się na końcu sezonu tylko po to, aby umrzeć najbardziej głupią i bezsensowną śmiercią. Podobnie oddział Dzikiego Gonu ścigający konno Ciri, który po kilku sekundach żałośnie ginie zabity przez Geralta strzelający Aardem jakby miał magiczny karabin maszynowy. Cała scena wywołała u mnie uśmiech politowania i zażenowania, zwłaszcza że w trakcie zbliżeń widać, że jest ona wykonania w sposób bardzo tandetny.

Sprawdż też: Wiedźmin: Ronin – recenzja komiksu. Geralt Shippuden

Inną dziurą logiczną jest zachowanie czarodziejek i dużo by tu wymieniać, ale w tym rankingu wygrywa Tissaia de Vries (MyAnna Buring) będąca dyrektorką Aretuzy. Gdy Triss zgłasza jej, że zaginęły uczennice… ta zbywa ją, tłumacząc, że to „przecież normalne w szkole”. Później, jednak gdy zostaje odkryta prawda o tym co się z nimi stało, ubolewa i sama siebie oskarża o ich przykry los. Oczywiście trudno nie wspomnieć o nowej miłości Jaskra – księciu Radowidzie, który w tym wydaniu jest dorosłym mężczyzną oraz bratem, a nie synem (jak w książce) króla Vizimira. Cały ich wątek jest tragicznie napisany i nie ma pomiędzy nimi żadnej chemii. Raz czy dwa Radek wspomina, że lubi poezję, a gdy nagle pojawia się w odosobnionej wiosce, gdzie Jaskier wraz z Ciri oczekiwali końca zjazdu czarodziejów na Thanedd, nasz radosny bard od razu rzuca mu się w ramiona. Miłość jednak szybko wyparowuje, bo obaj kochankowie kłócą się już w następnym odcinku… A żeby było jeszcze zabawniej, cały ten wątek całkowicie niczego nie wnosi. Podobnie jak postać Radowida, która jest tutaj totalnie niepotrzebna (chociaż na końcu ujawnione zostaje, jaki plan dla tej postaci mają scenarzyści). Sam Jaskier w pierwszych odcinkach pojawia się nie wiadomo po co – chyba tylko po to, aby stanowić tło. Dopiero w ostatnich epizodach faktycznie odgrywa konkretną rolę. 

Sprawdź też: Wiedźmin: Ziarno prawdy – recenzja komiksu. Piękna i bestia.

Teoretycznie w tym sezonie powinniśmy mieć spiski, fałszywe przyjaźnie i pewne niedopowiedzenia związane z Nifgaardem oraz jego działalnością wywrotową. Tyle że tego tutaj totalnie nie ma – każda intryga jest tłumaczona dosłownie od razu. Najwyraźniej showrunnerzy uważają, że jeśli nie wytłumaczy się czegoś w ciągu 5 minut, to widz po prostu o tym zapomni. To powoduje, że jako odbiorcy nie czujemy żadnego napięcia oraz nie oczekujemy na wielkie ujawnienie tajemnic, bo ich tam po prostu nie ma. Oczywiście nie mógłbym nie wspomnieć o książkowym pierwowzorze. Tyle że w sumie nie ma o czym, bo serial ma tyle wspólnego z książkami Sapkowskiego, co trolle z wyszukanym tańcem towarzyskim. Szumne zapowiedzi okazały się po prostu kłamstwem podszytym marketingiem. Praktycznie najważniejsze wątki zostały zmienione, biografie bohaterów uległy radykalnym zmianom, a bezsensowne motywy jak, chociażby monolity z 2. sezonu niestety wciąż się gdzieś przewijają. Głupot jest więcej, ale brakłoby miejsca, aby opisać je wszystkie. 

Powinienem się jeszcze popastwić nad konkretnymi przykładami CGI, strojów (Filippa we fraku z falbankami na zawsze w moim sercu) czy komputerowej krwi, ale odpuszczam – nie kopmy leżącego. Nic dziwnego, że Pan Andrzej wziął (prawdopodobnie) pieniądze z góry i umył ręce od całego projektu. 

Wiedźmin sezon 3

Żegnaj Henry…

Czy fani Wiedźmina powinni obejrzeć 3. sezon? Owszem, jeśli mają ochotę wylądować w szpitalu Lebiody, gdzie prawdopodobnie medykom uda się jakoś poskładać ich roztrzaskane umysły. Ewentualnie szkody moralne i wizualne można zminimalizować, oglądając wyłącznie 3 ostatnie odcinki. To może, chociaż osoby doceniające dobre seriale fantasy? Także pudło, bo Netflix takiego nie stworzył – Wiedźmin to w najlepszym razie średnie kino, któremu nie warto poświęcać uwagi.

Najwyraźniej scenarzyści wzięli sobie do serca tytuł Czas Pogardy i wykastrowali serial ze wszystkiego, za co fani białowłosego zabójcy potworów pokochali książkowe pierwowzory. Nie ma intryg, nie ma tajemnicy oraz odcieni szarości – to banalna historia, która wszystko podane jest na tacy. Najwyraźniej Lauren Schmidt Hissrich wraz z Tomaszem Bagińskim boją się ambitniejszego podejścia. Mają jednak nowy plan – tym razem deklarują, że 4. sezon „NA PEWNO BĘDZIE W 100 PROC. ZGODNY Z KSIĄŻKAMI”. Cóż… jakoś im nie wierzę, a brak największej gwiazdy skutecznie przekonuje mnie, że nie warto już śledzić tego projektu. 

Sprawdź też: Wiedźmin 3. sezon – recenzja 1. części. Nie bójcie się Białego Wilka

Zalety

– Henry Cavill
– Przewrót na Thanedd

Wady

– Scenografia i stroje
– Głupkowaty scenariusz i liczne luki fabularne
– Serial ma tyle wspólnego z książką, co trolle z baletem
– Wiele bezsensownych wątków oraz postaci