Dziedzictwo Napoleona Bonaparte wciąż jest żywe, tworząc obraz jednej z najbardziej wpływowych postaci w historii świata. On sam postrzegany raczej jako wybitny strateg i dowódca, a także światowy przywódca wyprzedzający swoją epokę. Nie brakuje jednak głosów, iż w dużej mierze był władcą szaleńczo uzależnionym od swoich ambicji, dla których zaspokojenia, mógł zrobić wszystko. Ta jakże barwna postać na przełomie lat była szeroko wykorzystywana w popkulturze, zarówno jako bohater, jak i element symboliczny. Owoce jego życia i działań są inspiracją dla wielu artystów i twórców, czego dobrym przykładem jest najnowszy film w reżyserii Ridleya Scotta zatytułowany Napoleon.
Sprawdź także: Miss Kraken. Ruby Gillman – recenzja bajki na DVD – Gdzieś to już widziałam…
Moją Kochanką jest Władza
Widowisko Ridleya Scotta rozpoczyna się w 1793 roku na paryskim Placu Rewolucji, na którym naszym oczom ukaże się obraz publicznej egzekucji Marii Antoniny. Całe wydarzenie z bocznego planu obserwuje niepozorny, dosyć niski francuski oficer, który w przyszłości odbije znaczące piętno na kartach historii, mianując się cesarzem oraz podbijając większość terenów naszego kontynentu. Od tego momentu wyruszamy wraz z Napoleonem we wspólną, rozciągającą się na niemal dwudziestoletniej osi czasu przygodę. Kroczymy ramię w ramię drogą licznych bitew, burzliwego okresu podbojów i tragicznego w skutkach marszu na Moskwę, która rozpoczęła proces powolnego jak i bolesnego upadku.
Życie miłosne, mimo iż zamknięte w większości w listach do ukochanej stanowi fundamentalną oś produkcji, na tle której obserwujemy wszystkie jego życiowe sukcesy jak i porażki. Najważniejsze starcia przedstawione są w sposób informacyjny, ukazując Napoleona głównie jako pozostającego w cieniu obserwującego i podejmującego kluczowe decyzje stratega. Ridley Scott niczym historyczny kronikarz nie ma zamiaru pominąć absolutnie żadnego istotnego podpunktu z życiorysu bohatera, mimo iż zabiera się do tego w sposób niechlujny, nie poświęcając im odpowiedniego czasu ekranowego. Brakuje w tym wyraźnie nakreślonej osi wydarzeń, postawienia celu stanowiącego wyznacznik upływających minut. Z jednej strony zrozumieć można niechęć reżysera do ujednolicania filmu z oklepaną podstawą programową wyjętych żywcem z lekcji historii. Z drugiej jednak strony brakuje budowania odważniejszych ścieżek narracji wykraczających poza przyjęte od lat normy.
W Sercu Swego Ludu
Sprawdź także: Między nami żywiołami – recenzja bajki – miłość jak para – w powietrzu się unosi!
Ridley Scott w swojej najnowszej produkcji ukazuje nam w dużej mierze życie Napoleona Bonaparte. Warto jednak w tym miejscu się zatrzymać i zadać sobie pytanie – czym tak naprawdę jest ta produkcja? Teoretycznie biografią nakreślającą z grubsza kim bohater był, jakie odniósł sukcesy, ale także porażki. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że ma się do czynienia ze zlepkiem niepowiązanych ze sobą rozdziałów, suchych historycznych faktów, o których z pewnością każdy co nieco słyszał na lekcjach historii. Brakuje w tym wypadku przede wszystkim emocji, na które zwyczajnie nie ma miejsca między dynamicznymi przeskokami na osi czasu i wplatanymi scenami rodzajowymi w postaci relacji z Józefiną. Film momentami przypomina pierwsze okładki montażowe, gdzie na przysłowiowym kolanie sklejano najważniejsze aspekty tytułu, w żaden sposób nie dbając o zapewnienie sensownego łącznika poszczególnych wydarzeń. W mojej opinii poza ukazaniem zamachu stanu, bitew czy w jakimś stopniu życia bohatera, przeciętny odbiorca niekoniecznie związany z gałęziami humanistyki nie dowiedział się tak naprawdę, kim był Napoleon.
Cesarz przedstawiony został jako momentami komiczny, nieporadny, często zakompleksiony mężczyzna, który skrzydła rozwinąć potrafił przede wszystkim na polu walki. Nie pokazano jednak w sposób wyrazisty jego emocji, celów czy nawet wchodzenia w poszczególne relacje. Próbowano ukazać nam mężczyznę, który kochał swoją żonę, kraj, ale również władzę, choć z czasem coraz bardziej zaczął zatapiać się w objęcia paranoi przejawiającej się, chociażby szukaniem spisków rzucających płachtę na klarowne myślenie.
Ridley Scott swojej interpretacji francuskiej legendy przywdział dobrze wyprofilowaną maskę, za którą nie da się go generalnie poznać. Momentami miałem wrażenie, że przed moimi oczami nie widzę jednego z filarów kart historii, lecz zdekonstruowanego, drugoplanowego pionka przewijającego się między klatkami produkcji.
Oceniając film ciężko nie przypiąć łatki bezdusznego kina rozrywkowego, które mimo swoich wyraźnych problemów zostało z rzemieślniczego punktu widzenia dobrze przygotowane. Oglądając gigantyczne sceny balistyczne, zabrakło mi oryginalnego podejścia, wydobycia z nich filmowej dusz, a także ekranowego smaczka z polotem solidnie rozpalającego wyobraźnie. Zarówno ruchy kamer, klasyczne kadry jak i cała oprawa zostały zrealizowane na solidnym, wystarczającym, ale również bezpiecznym poziomie, bez jakże potrzebnej w tym wypadku innowacyjności.
Sprawdź także: Barbie – recenzja filmu na Blu-ray. Nie ma Kena bez Barbie… Na pewno?
Najbardziej poruszyło mnie jednak ograniczenie tej jakże solidnej obsady aktorskiej. Na wielu płaszczyznach było widać brak swobody, sztuczne podążanie według przyjętych ram scenariusza niedających w pełni wybrzmieć przedstawionym postaciom. Po grze Phoenixa i Kirby ciężko było wyczuć wspólną chemię, choć nie można im zarzucić braku charyzmy, magnetyzmu oraz inteligencji. Szczególnie postać Józefiny posiada wyjątkową magię, prezentując wielowymiarową kobietę żyjącą w klatce męskiego szowinizmu. Z kolei postacie drugoplanowe wypadają zdecydowanie gorzej, żeby nie powiedzieć bezpłciowo. Co rusz jeden bohater się pojawia, natomiast inny znika, nie wnosząc do opowieści tak naprawdę nic, na czym można byłoby bazować. Ścieżka dźwiękowa również wypadła blado nie wpływając, choć w najmniejszym stopniu na immersję widowni. Warto z kolei pochwalić polskiego operatora Dariusza Wolskiego, który solidnie wywiązał się z powierzonego mu zadania. Sceny wojenne wypadły rewelacyjnie, realistycznie obrazując przedstawiane wydarzenia z dbałością o odpowiednią dynamikę i dbałość o szczegóły historyczne. Niestety film nie opierał się głównie na scenach batalistycznych, w związku z czym otrzymaliśmy obraz dwóch Napoleonów – genialnego dowódcę potrafiącego przeniknąć do umysłu wroga, oraz zagubionego, postępującego bez logicznego sensu mężczyznę z przerośniętym ego i poczuciem wyższości nad innymi.
Kolos na Glinianych Nogach
W środowisku krytyków filmowych poza głosami wyraźnej krytyki napotkać można elementy łagodzące w postaci opinii, iż Napoleon, którego otrzymaliśmy jest jedynie preludium tego co ujrzymy w czterogodzinnej wersji, zmierzającej w niedalekiej przyszłości na platformę AppleTV+. Patrząc przez pryzmat premiery filmowej, z dużą dozą optymizmu można założyć, że tak w rzeczywistości będzie, a rozszerzona wersja zbierze zdecydowanie lepsze opinie niż pierwowzór. Ciężko jednak w tym momencie snuć dywagacje nad tym co będzie, a nie nad tym co już ujrzało światło dzienne. Otrzymaliśmy niepełne dzieło, w którym w dużej mierze zabrakło mi emocji, świeżego spojrzenia na ukazane wydarzenia historyczne, a także pogłębienia filozoficzno-psychologicznej osobowości głównego bohatera.
Mimo wielu gorzkich słów, jakich nie oszczędziłem najnowszej produkcji Ridleya Scotta, nie uważam jej za porażkę reżysera nie wartą obejrzenia. Nie brakuje w niej epickich scen walk, świetnie wykonanych kostiumów, solidnej pracy kamery czy dużego potencjału w postaci obsady aktorskiej. Niemniej jednak zalecałbym poczekać do premiery Napoleona na AppleTV+. Co prawda nie unikniemy dużego kontrastu w zestawieniu scen batalistycznych z absurdem obyczajowej sfery życia Bonaparte, jednakże możemy otrzymać połatany i kompletny obraz życia jednego z największych dowódców w historii świata, gdzie nie będzie nam towarzyszyć wrażenie spontanicznego wertowania kartek w podręczniku do historii.