Nosferatu: Gniew Malachiego — recenzja gry — Sugar Daddy w mrocznym zamku

UDOSTĘPNIJ

Halloween coraz bliżej, więc wypadałoby ograć jakiś tytuł w klimacie grozy. Taką właśnie pozycją jest Nosferatu: Gniew Malachiego. Dlatego zapraszam was do świata wypełnionego po brzegi wampirami oraz damami w opałach. Zapraszam do recenzji.

Ślub w rumuńskim stylu

W grze wcielamy się w Jamesa Pattersona, który wyrusza w podróż do Rumunii, aby pojawić się na ślubie swojej ukochanej siostry z tajemniczym hrabią. Oczywiście nasz protagonista to wzorowy brat, dlatego na miejsce przybywa jako ostatni. I tym razem wszyscy powinni być mu wdzięczni za takie opóźnienie, gdyż rzeczony małżonek, o dziwo okazał się wampirem. Cała przybyła tam rodzina została uwięziona w ogromnej posiadłości opanowanej przez różnorakie kreatury z piekła rodem. Naszym zadaniem jest uratowanie wszystkich i rozprawienie się z czyhającym tam złem. 

Fabuła nie należy do najbardziej rozbudowanych i odkrywczych. Podczas całej rozgrywki nie dowiadujemy się praktycznie niczego nowego. Uratowani członkowie rodziny co najwyżej skwitują nas skromnym podziękowaniem za ratunek. Po drodze jeszcze odnajdziemy parę notatek, w których dowiemy się co nieco o napotkanych monstrach i sposobach ich eksterminacji. I w sumie to tyle, ale czy w tego typu grze potrzeba czegoś więcej? Nie wydaje mi się. Ważne, że mamy powód, aby rozpętać tam prawdziwą rzeź. 

Sprawdź też: Witchfire – recenzja gry – Niech słowa wiatr niesie, jak dobry jest to tytuł!

Śmierć czyha za każdym rogiem

Akcję w Gniewie Malachiego przedstawiono z perspektywy pierwszej osoby. Nie jest to jednak jedynie typowy FPS, ale przede wszystkim survival horror. Dodajmy, że momentami dość wymagający. Od początku, aż do samego końca gry będziemy zmuszeni do korzystania z opcji szybkiego zapisu i wczytania, gdyż śmierć czyha tutaj na każdym kroku. Głównym powodem naszych porażek będą odnawiający się w pałacu przeciwnicy, przez co wcześniej wyczyszczona komnata, przy kolejnej wizycie nie musi być koniecznie pusta. Sam pomysł na spawnujących się ciągle przeciwników jest naprawdę fajny, bo wzmaga to uczucie zaszczucia i poczucia ciągłego niebezpieczeństwa. Niestety samo wykonanie już nie jest takie dobre, gdyż wystarczy, że opuścimy dany pokój i maszkary już się tam pojawiają. Nawet nie wiecie, jak to mocno irytowało. 

Kolejnym mocno niedopracowanym aspektem gry jest zdecydowanie SI bohaterów niezależnych, których musimy odeskortować do bezpiecznej strefy. Nie należy to jednak do łatwych zadań, gdyż ich zachowanie w ogóle nie sprzyja przeżyciu. Podczas nagłego ataku przeciwnika, zamiast uciekać, oni po prostu zasłaniają twarz, a warto wspomnieć, że wystarczy tylko parę uderzeń, żeby posłać ich do piachu. Do niebezpieczeństw dodajmy jeszcze samo otoczenie, gdyż od czasu do czasu krewni Jamesa lubią np. spaść sobie ze schodów. Szczerze nie dziwi mnie fakt, że wszyscy dali się tak łatwo uwięzić. Dodam jeszcze, że sama akcja ratunkowa nie może trwać w nieskończoność, gdyż mamy na to ograniczony czas. Jeżeli nie dotrzemy do konkretnej postaci dostatecznie szybko, to zostanie ona zamordowana, a jej siły witalne posłużą do wzmocnienia finałowego bossa.

Brzydal o pięknym wnętrzu 

Na razie, Nosferatu maluje się jako naprawdę słaby i mocno irytujący tytuł, ale tak do końca nie jest. Zdecydowanie najlepszym elementem tej gry jest ciągłe poczucie progresu. Przykładowo wizyta w jednej części zamku odblokuje nam przejście do innej albo uratowanie konkretnego członka rodziny odblokuje nam bonus, który pomoże nam w dalszej części przygody. Kolejnym super pomysłem jest fakt, że każda rozpoczęta przez nas gra będzie się nieco różnić od poprzedniej. Wszystko to za sprawą losowo generującego się układu pomieszczeń i rozmieszczenia naszej rodzinki. 

Od strony technicznej gra zniosła próbę czasu i nawet współcześnie potrafi cieszyć oko. Wszystko to przez fakt, że warstwa audiowizualna została wystylizowana na klasyczne horrory z lat 60. Twórcy zastosowali filtr graficzny, który nadaje oprawie klimat „starości”. Od razu przywołuje to skojarzenia z Nosferatu: Symfonia Grozy z 1922 roku. Jeszcze lepszą atmosferę buduje sama warstwa muzyczna. Podbudowuje ona poczucie zaszczucia i ciągłego niepokoju. Przyznam się, że nie raz dostawałem od niej gęsiej skórki. 

Nosferatu: Gniew Malachiego to tytuł mocno średni pod względem technicznym, ale wszystkie niedociągnięcia nadrabia klimatem i ciągłym poczuciem postępu, które jest wręcz uzależniające. Dlatego, jeśli macie szansę ograć ten tytuł, to dajcie mu szansę bo uważam, że naprawdę warto. I ze względu na fakt, że takich gier z wampirami już po prostu się nie robi.

Sprawdź też: The Texas Chain Saw Massacre – recenzja gry. Krótka gra o zabijaniu.

Zalety

Klimat horrorów z lat 60,
ciągłe uczucie zaszczucia,
każda rozgrywka w jakimś stopniu będzie unikalna,
ciągłe uczucie progresu.

Wady

Ciągle respawnujący się przeciwnicy,
SI postaci niezależnych,
fabuła z potencjałem na coś więcej.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy firmie GOG.