Polowanie czas zaczął. Wciel się w postać Łowcy czarownic, którego Watykan wysłał z misją odnalezienia potężnego artefaktu, mającego odmienić losy wojny. Przedzierając się przez hordy sługusów Wiedźmy, dane będzie Ci zrozumieć jedną ważną rzecz. Ta gra jest cholernie uzależniająca. Zapraszam do recenzji Witchfire, gry dostępnej jest we wczesnym dostępnie na platformie tylko i wyłącznie Epic Games.
Witchfire- Skąd się pojawił?
Tytuł został stworzony przez studio The Astronauts, którego początek istnienia datuje się na sierpień 2012 roku. Założone zostało przez trzy osoby: Andrzeja Poznańskiego, Adriana Chmielarza oraz Michała Kosieradzkiego. Właśnie to Trio było odpowiedzialne również za stworzenie Studia People Can Fly. Powstały w nim takie tytuły jak Painkiller, Gears of War: Judgement czy Bulletstorm. Wraz z przejęciem studia przez Epic Games, podjęli oni decyzję o opuszczeniu People Can Fly i pójścia własną drogą.
Pierwsze wzmianki o Witchfire pojawiły się w grudniu 2017 roku. 6 długich lat oczekiwania i w końcu! W 2023r ten obiecujący FPS pojawił się w early-access. Czy warto było czekać?
Od kilku dobrych dni nie mogę się od niej oderwać, a ilość moich zgonów można porównać jedynie do Sylwestrów z Marylą Rodowicz (inaczej mówiąc: jest ona ogromna) Mimo to, ani razu nie czułem zmęczenia tym tytułem. To może świadczyć jak bardzo, jest on regrywalny.
Pierwsza styczność z tytułem może być trochę przytłaczająca. Zostajemy rzuceni na głęboką wodę i metodą prób i błędów (czyli cholernie licznych śmierci) przyjdzie nam zrozumieć mechaniki rządzące tym światem. Starcia są bardzo dynamiczne, wrogowie liczni, a kostucha siedzi nam na ramieniu, dysząc nieustannie. Chwila nieuwagi wystarczy, aby umrzeć i stracić skrzętnie zdobyty „Witchfire”, będący tutejszą walutą, służącą do ulepszenia naszej postaci. Nie zliczę, ile razy, posiadając już pokaźną sumkę „Witchfire”, podczas walki wróg zaszedł mnie od tyłu i delikatnie pokazał, gdzie moje miejsce. Całe szczęście, że twórcy pozwalają nam zginąć jeden raz i wrócić po utraconą zawartość naszej sakiewki. No, chyba że przypadkiem umrzemy ponownie po drodze. Chwila refleksji, wyciągnięcie wniosków i znowu wskakujemy w wir walki. Uniki, posiadanie oczu dookoła głowy i ciągła mobilność, to klucz do przetrwania.
Właśnie, uniki. Walka w głównej mierze opiera się na nich, a one zależne są od paska staminy. Wraz z ubijaniem coraz to większych hord umarłych, pojemność paska wzrasta. A z nim, nasza zdolność do ich wykonywania. Podczas bardzo intensywnych starć, możliwość wykonania jeszcze dodatkowego skoku czy uniku bywa na wagę złota.
Sprawdź też: Itorah – recenzja gry. W czasach, gdy ludzkość to przeszłość
Polowanie na Wiedźmę
Walka to koń pociągowy tego tytułu. Dobrze zbalansowana, dająca ogromną frajdę, ale i wymagająca od gracza skupienia, a nie monotonnego i bezmyślnego wciskania jednego przycisku. Czuć, że twórcy bardzo skupiają się na tym elemencie, bo feeling broni jest mega przyjemny. Radość, jaką czułem po przeżyciu z ułamkiem zdrowia trudnego starcia, była nie do opisania.
Zabijając, zdobywamy Witchfire, który pozwala nam na ulepszanie swojego ekwipunku i rozwijanie naszej postaci.Każdy zabity wróg, to nasza zwiększona szansa na rozwój, który jest tutaj kluczem do zwycięstwa. Z kolejnymi poziomami doświadczenia, na mapie pojawiają się nowi rodzaje przeciwników, chcący skrócić nas o głowę wszelkimi sposobami. Dodatkowo wiedźma, czując naszą rosnącą potęgę, rzuca na nas klątwy, objawiające się tutaj jako tymczasowe, losowe wydarzenia.
Abyśmy dobrze przygotowali się do polowania, twórcy oddają w nasze ręce Domostwo, zawieszone pomiędzy światami, poza zasięgiem wzroku wiedźmy. To tutaj będziemy mogli wynajdować ulepszenia do swoich broni, levelować swoją postać i trenować walkę. Nasz Dom, składa się z kilku pomieszczeń, z których kilka – zapewne z racji wczesnego dostępu- są jeszcze zablokowane. Graficznie, to miejsce wygląda fenomenalnie. Twórcy pracują na Unreal Engine 4, co pozwala im stworzyć piękny, szczegółowy świat. Opuszczone wioski, upiorne zamczyska, pobojowiska — wszystko wykonane z dbałością o najmniejszy detal. Klimat tych lokalizacji wylewa się na nas przez ekran. I pomimo tego przepychu, gra nie gubi klatek, nie przycina się nagle ani nie wywala do pulpitu. Jest to bardzo zadziwiające, w dobie wydawania tytułów na szybko, bez odpowiedniego „dopieszczenia”.
Muzyka, spinająca całość, ale nie przytłaczająca. Spokojna, gdy przemierzamy rozległe tereny w poszukiwaniu wiedźmy, przechodząca w mocniejsze uderzenie, gdy wokół robi się gorąco. Pozwala nam skupić się na tym, co najważniejsze — nieskrępowanym mordowaniu zastępów wrogów. Czego chcieć więcej?
Jedynym mankamentem, który rzucił mi się w oczy, to powolne doczytywanie się tekstur. Przechodząc pomiędzy Domem a lokalizacjami, dobre kilka sekund musiało upłynąć, zanim wszystko się załadowało.
Podsumowanie
Nie mogę ukryć, że oczarował mnie Witchfire. Widać, że twórcy wkładają w pracę nad tytułem całe swoje serce i chcą stworzyć coś naprawdę dobrego. Jeżeli rozważacie, czy warto wesprzeć twórców i zakupić ich produkt we wczesnym dostępnie, to nie wahajcie się ani chwili. To nie jest skok na kasę, to zakup bardzo dobrze rokującego tytułu, który zapewni wam masę zabawy. Polecam!
Sprawdź też: May The Force Be With You! Star Wars Jedi: Upadły zakon – recenzja gry