Bloodstained: Ritual of the Night — recenzja gry — Spooky scary… demonic cats?

UDOSTĘPNIJ

W końcu mamy październik, czyli najstraszniejszy miesiąc roku! Fani horroru i wszelakiej makabry z całego świata świętują, oglądając swoje ulubione filmy, czytając komiksy czy grając w gry o tej tematyce. Jako, że sam lubuje się w produkcjach które są bądź zahaczają niejako o ten gatunek, musiałem się do nich dołączyć. Pomoże mi w tym Bloodstained: Ritual of the Night! Także rozsiądźcie się wygodnie w swoich gamingowych fotelach i dajcie się zabrać w podróż do zamku pełnego niebezpieczeństw. 

Zabawa w starym, dobrym stylu

Zacznijmy od tego, czym właściwie jest Bloodstained? Otóż jest go gra wywodząca się z gatunku nazwanego „metroidvania”. Produkcje tego typu cechują się spójną, połączoną ze sobą korytarzami mapą, którą przemierzać będziemy więcej niż raz, elementami platformowymi i widokiem z boku. Co ciekawe, w procesie produkcji tego tytułu udział brał sam Koji Igarashi, twórca Castlevanii. 

W XVIII wiecznej Anglii, podczas rewolucji przemysłowej, pewna gildia alchemików rozpoczęła badania nad przywoływaniem demonów, aby utrzymać kontrolę nad swoimi zamożnymi sponsorami. W wyniku prac powstali shardbinderzy – ludzie, którzy (jakżeby inaczej) wbrew swojej woli zostali połączeni z demonicznymi kryształami, co dało im nadnaturalne moce. Następnie wykorzystano ich jako ludzką ofiarę potrzebną do otworzenia bram piekła. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Alchemicy chcieli jedynie nieco nastraszyć swoich patronów, a zamiast tego sprowadzili destrukcję na siebie i większość Anglii. Kiedy kościołowi udało się uporać z piekielnym zagrożeniem, okazało się, że nie wszystkie ofiary rytuału przepadły. Ocalałymi byli Miriam, nasza główna bohaterka, która zapadła w śpiączkę chwilę przed mordem, przez co została oszczędzona, oraz Gebel, którego rany okazały się nie być śmiertelne. 

Dziesięć lat później protagonistka budzi się ze snu i dowiaduje się, że jej wcześniej wspomniany przyjaciel postanowił samemu przywołać z powrotem piekielne pomioty i zrównać kraj z ziemią. Wyrusza więc w podróż do stworzonego przez niego zamku, Hellhold, aby położyć kres jego knowaniom. Nie jest to jednak jedyne jej zmartwienie. Proces łączenia z odłamkiem ma pewien skutek uboczny, który sprawia, że ciało użytkownika zaczyna się krystalizować od zbyt długiego obcowania z magią… 

Fabuła w grze jest całkiem przyjemna. Mamy prostą i łatwą do zrozumienia historię, masę postaci pobocznych, które pomogą nam nieco zorientować się w przebiegu wydarzeń, a znalazło się nawet miejsce na plot twist. Nie mogło się również obyć bez dwóch zakończeń, z czego to prawdziwe wydłuża rozgrywkę o parę dobrych godzin. Oprócz niej mamy dostęp do dwóch dodatkowych trybów gry. Wśród nich znajdują się boss rush, speed run, randomizer czy tak zwany tryb klasyczny, wprowadzający parę utrudnień, które upodabniają grę do Castlevanii.

Sprawdź też: Rayman 3 i Ubisoft – jak zmarnować uniwersum [PORADNIK]

Trzeba będzie dużych kieszeni… 

Jak już wcześniej wspomniałem, tytułjest metroidvanią, więc możemy spodziewać się gry akcji z kamerą od boku, elementami platformowymi i obszerną, spójną mapą. Żeby przebić się przez hordy wrogów, próbujących powstrzymać nas przed wykonaniem zadania, potrzebna będzie nam broń. A tej jest tu sporo – wybierać będziemy spośród noży, rapierów, mieczy, wielkich mieczy, maczug, katan, włóczni, biczy czy pistoletów. Te ostatnie są dość unikalne, ponieważ żeby skorzystać z pełnego ich potencjału, potrzebować będziemy amunicji. W przypadku kiedy jej nie mamy, broń będzie strzelać znacznie słabszymi, nieskończonymi pociskami. Bardzo podoba mi się ilość orężu dostępna do naszej dyspozycji, zabrakło mi tu jedynie systemu combo. Zamiast niego możemy odblokować techniki broni, które są specjalnym atakiem bądź wzmocnieniem aktywowanym przez kombinację przycisków. Swoją drogą – Miriam, ile ty masz kieszeni w tej sukience i jak ty to mieścisz?!

Kolejną ważną rzeczą są nasze statystyki, takie jak siła, inteligencja czy szczęście. Podnosimy je poprzez wybranie odpowiedniego pancerza czy akcesoriów, zdobywając kolejny poziom postaci jak i spożywając po raz pierwszy posiłek, który możemy ugotować u alchemika. W przypadku zdrowia, many i pojemności musimy zbierać specjalne przedmioty rozsiane po całej mapie. Niektóre z nich mogą być ukryte za ścianami które da się zniszczyć, więc sprawdzajcie każdy zakamarek. Co jednak robić w przypadku, gdy musimy przywrócić sobie nieco żywotności? Z pomocą przyjdzie nasz ekwipunek, w którym znajdą się przeróżne eliksiry, jedzenie czy materiały niezbędne do tworzenia. Jeżeli chcemy skorzystać z przedmiotów leczących, musimy zatrzymać grę, wejść w odpowiednią zakładkę, wybrać przedmiot i kliknąć „użyj”. Z początku może wydawać się to męczące, ale ma swoje plusy. Przynajmniej nikt nie zdzieli naszej bohaterki w łeb, kiedy ta zdecyduje się powoli sączyć poncz na środku pobojowiska. W przypadku naszej ewentualnej śmierci, zostajemy cofnięci do poprzedniego stanu gry. Warto jest więc odwiedzać specjalne pomieszczenia, w których zapisujemy postępy tak często, jak się tylko da. Żeby szybko przemieścić się między jedną lokacją a drugą, możemy skorzystać z portali. Oba pokoje ukryte są w zakamarkach każdego poziomu.

Miriam będąc shardbinderką, może wchłaniać odłamki zabitych uprzednio demonów, co daje jej dostęp do nowych umiejętności. Kryształy dzielą się na 5 typów: „conjure” odpowiadający za jednorazowe magiczne ataki, „manipulative” za manipulację przedmiotami w naszym otoczeniu, „directional” pozwalający bohaterce na manualne obranie kierunku, w którym rzuci pocisk; „passive” wzmacniający nasze statystyki lub umiejętności, „familiar” który po wyekwipowaniu przyzywa kompana, który będzie walczył u naszego boku. Ostatni, „skill”, działa bardzo podobnie do pasywnego, z tym że możemy go włączyć lub wyłączyć. Pod względem rozgrywki gra stoi na bardzo wysokim poziomie, dając nam masę możliwości do tego, jak podchodzimy do rozprawiania się z kolejnymi napastnikami. Wszystkie z wymienionych przeze mnie w tym akapicie przedmiotów możemy zdobyć na różne sposoby. Większość z nich jednak otrzymujemy kupując je w sklepie bądź korzystając z alchemii u przyjaznych NPC. 

Pełnią oni nie tylko rolę sprzedawców – będą również przykładowo dawać nam zadania poboczne do wykonania. I tutaj pojawia się największa wada gry, ponieważ są one po prostu nudne. W większości przypadków musimy po prostu zabić daną ilość konkretnych przeciwników albo dostarczyć jakiś przedmiot. Moim zdaniem można spokojnie je pominąć, jako że gracz nie straci wtedy zbyt wiele. Kolejną wadą jest dla mnie system uników. Bohaterka może uskoczyć jedynie do tyłu, a niejednokrotnie mimo wykonania manewru przeciwnik nadal był w stanie dosięgnąć mnie swoim ostrzem. Na początku potrafi być to bardzo frustrujące i ciężko się do tego przyzwyczaić.

Sprawdź też: Wywiad z Orcunem Adsoy Senior Producentem gry Jurassic World Evolution 2 — Dinozaury wciąż są na topie.

Jazda bez trzymanki

Gra dzieje się w Anglii XVIII w., więc wszystkie pomieszczenia i korytarze, jakie zwiedzimy, bardzo mocno inspirują się mrocznym stylem neogotyckim. W końcu nic nie zgrywa się ze sobą tak dobrze, jak kolorowe witraże i pompatyczne salony w których czai się zgraja demonów, gotowa pozbawić nas życia. Do tego produkcja ma o wiele więcej do zaoferowania, niż tylko zamkowe mury – zwiedzimy takie lokacje jak laboratoria, jaskinie czy grobowce. Muzyka przygrywająca nam w tle jest energiczna i pełna nadziei, co daje nam siłę do pokonywania kolejnych przeszkód na naszej drodze. Bardzo ładnie wypadają również modele postaci, a szczególnie Miriam – kryształy, wyglądające jak tatuaże na jej ciele, naprawdę prezentują się nieziemsko. Bardzo się zdziwiłem, kiedy okazało się, że nasza bohaterka może zmienić swoją fryzurę, a nawet kolor ubrań! Dokonamy tego po spotkaniu się z pewnym groźnie wyglądającym człekiem, który zaoferuje nam swoje usługi. Mała rzecz, ale ogromnie mnie cieszy. Uwielbiam, kiedy twórcy dają nam możliwość ingerencji w wygląd naszego bohatera. Bossowie w grze stoją na naprawdę wysokim poziomie. Każdy z nich jest na swój sposób unikalny, czy to z powodu gigantycznych rozmiarów czy śmiercionośnych ataków, które wymagają od gracza precyzji aby ich uniknąć.

Design zwykłych przeciwników, jak przystało na japońską produkcję, jest zupełnie zwariowany. Latające, dorodne świnki z brodą? Odznaczone. Zielone podróbki Sweeney Todda? Są. Olbrzymie, rogate koty-demony stojące na środku korytarza i utrudniające przejście? Nie zmyśliłem tego, takie cuda też się tu znajdą. Poza machnięciem kocią łapką chętnie przysmażą wam wasze cztery litery, więc nie próbujcie ich głaskać. Jeżeli nie przepadacie za udziwnieniami w produkcjach z kwiatu kwitnącej wiśni, zastanówcie się dwa razy zanim sięgniecie po rytuał nocy.

Voyage of promise

Bloodstained : Ritual of the Night jest naprawdę świetnym tytułem dla ludzi, którzy szukają produkcji w stylu starej, dobrej Castlevanii. Przyjemna historia, świetna muzyka i ogrom przeróżnych narzędzi mordu to ogromny plus dla produkcji. Swoją drogą nie ma ona zbyt wielu wad, a przynajmniej nie takich, które zupełnie przyćmiłyby wszelkie pozytywy. Także jeżeli nie macie żadnych planów na październik, zasiądźcie wygodnie w fotelu, zamknijcie drzwi, zapalcie nastrojowe lampki i wypłyńcie w podróż do zamku przepełnionego pokracznymi stworami, czekającymi żeby się z wami zmierzyć. No i może nieco rozbawić. Bawcie się dobrze!

Sprawdź też: Assassin’s Creed Odyssey – recenzja gry. Malaka! To jest Sparta!

Zalety

Ogromna ilość orężu,
przyjemna ścieżka dźwiękowa,
możliwość ingerencji w wygląd postaci.

Wady

Brak systemu combo,
niektóre rozwiązania mogą wydawać się archaiczne,
nudne zadania poboczne.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy firmie GOG.