Songs of Conquest — recenzja gry — Pixelowe cudeńko

UDOSTĘPNIJ

Nie będę ukrywał, na Songs of Conquest czekałem bardzo długo. Chciałem zakupić go świeżo po wyjściu we wczesnym dostępie, ale zawsze coś wypadało. Dzięki uprzejmości GOG, który udostępnił mi klucz, dane było mi zanurzyć się w tym magicznym świecie. Przepadłem. Szwedzkie studio Lavapotion, odpowiedzialne za tytuł, powstało w 2017 r. Song of Conquest jest ich debiutanckim tytułem. To turowa strategia, czerpiąca inspirację z serii Heroes of Might & Magic, lecz nie jest to kalka 1:1. Twórcy dodali wiele swoich pomysłów.

Zarys ogólny

Sam zamysł gry nie uległ zmianom względem serii HoMM. Poruszamy się po mapie świata naszym bohaterem (tutaj nazywanym Powiernikiem). Zbieramy nim najróżniejsze surowce, walczymy z zastępami potworów. Dodatkowo rozbudowujemy miasto i rekrutujemy w nich nowe jednostki to swojej armii. Tutaj pojawia się jedna z nowości. W większości naszych rozgrywek (mowa tutaj oczywiście o kampanii dla pojedynczego gracza) grę rozpoczynamy z 3 wolnymi slotami na jednostki. Z każdym zdobytym poziomem, nasza postać może wybrać jedno z 3 ulepszeń. Czy zechcemy rozwinąć swoją zdolność dowodzenia, wskutek czego będziemy mogli rekrutować więcej wojska do swojej armii, czy jednak zdecydujemy się na zwiększenie naszym magicznych zdolności, bądź siły naszego ataku?

Przebudowany został sam system tworzenia i rozbudowy miasta. W przeciwieństwie do serii HoMM tutaj przy mieście znajdziemy kilka pól, o różnych wielkościach od małych, poprzez średnie kończąc na dużych. Każde pole pozwala tworzyć inny rodzaj budynku. Aby zwiększyć liczbę dostępnych miejsc na rozbudowę, będziemy musieli ulepszyć sam zamek. Problem w tym, że w każdym mieście ilość tych miejsc jest ograniczona, więc musimy odpowiednio planować swoje posunięcia, aby nie przyblokować sobie ścieżki rozwoju, bądź dostępu to jakiejś cennej jednostki.

Sam system walki przeszedł delikatny szlif. Wciąż odbywa się ona w systemie turowym, ale nie są to już płaskie podzielone przez sześciokąty mapy. Twórcy dodali ukształtowanie terenu, które wpływa bezpośrednio na nasze jednostki. Przykładowo jeśli  Łucznik stanie na podwyższeniu, będzie zadawał większe obrażenia jednostkom wroga. Dobre rozstawienie swoich wojsk na początku walki może wpłynąć na losy całej bitwy. Zmianie uległ też system magii. Każdy nasz Powiernik kumuluje łącznie podczas walki 5 różnych typów Energii, tutaj nazywanych esencją. Wpływ na nią mają umiejętności, które zdobywamy podczas rozgrywki, rozwijając naszą postać. Jak i jej cechy bazowe, z którymi rozpoczyna. Dodatkowo punkty te generują same jednostki, które są w naszej armii. Nie mamy tutaj ogranicznika w postaci jednego zaklęcia na turę. Tak długo, jak nasz Powiernik posiada punkty esencji, możemy ciskać we wrogów piorunami czy zwiększać szybkość naszych oddziałów. 

W grze dostępne są 4  frakcje, każda posiadająca swoje unikatowe jednostki i zdolności. Rana to gadzie plemiona, które podporządkowały sobie wszelkie stworzenie zamieszkujące bagniste tereny. Arlteon to frakcja ludzi, którzy weszli w sojusz z mistycznymi stworzeniami lasu. Loth to kultyści, mający w swoich szeregach nieumarłych. Baria z kolei to królestwo mocno związane z bronią palną. Każde z ugrupowań ma swoje mocne i słabe strony, i tak jak w przypadku Hirosłów, każdy gracz znajdzie tutaj coś dla siebie.

Sprawdź też: Humankind Pakiet  Kultury Oceanii – recenzja dodatku. Hej kotku nie martw się, bo wielkość zawsze peszy, co tu kryć

Pixelowe dzieło sztuki

Muzycznie tytuł urzeka. Soundtrack bardzo przypomina nam hirosłowe brzmienia i jest pięknym dopełnieniem stylu graficznego produkcji. Nie ukrywam, już pierwszy zwiastun gry urzekł mnie właśnie tymi elementami i wiedziałem, że będę zarywał przy Songs of Conquest noce. Mapy świata wykonane są z wielką pieczołowitością, a same animacje postaci zasługują na osobną pochwałę. Pixelowa oprawa 2,5D robi tutaj naprawdę robotę. 

Jest ona czasami jednak nieczytelna, przy większym oddaleniu ekranu możemy przegapić jakiś skarb na naszej drodze, ale jeśli dzieje się to nagminnie, używając klawisza ALT, możemy podświetlić nasz aktualnie zwiedzany teren i zobaczyć, co już zwiedziliśmy i gdzie kierować swoje następne kroki. Można odnieść wrażenie, że pomimo pięknego stylu graficznego, nie do końca daje on radę w przekazywaniu informacji, ale mi to osobiście nie przeszkadzało, gdyż rozgrywka pochłonęła mnie całkowicie.

Problemy? Ano znajdzie się coś

Bolączką tego tytułu jest Sztuczna inteligencja wroga. Coś, co jest dość powszechne w tego typu gatunku gier. AI potrafi błądzić po mapie jak dziecko we mgle, robiąc kółka i nie wiedząc, w którą stronę iść. Podczas walki, jego logika nie wykazuje najmniejszego sensu, potrafi rzucać w objęcia śmierci swoje najlepsze jednostki bez mrugnięcia okiem. Rozwija swoje miasta do maksymalnego poziomu, ale nie rekrutuje jednostek, bo się mu zwyczajnie nie chce. W chwili pisania tej recenzji, na Instagramie twórcy oznajmili o wypuszczeniu  kolejnego patcha (wersja 0.88), w którym Sztuczna inteligencja ma już lepiej reagować na poczynania gracza, i działać logiczniej.  Postanowiłem to sprawdzić i widać poprawę. Czy wspominałem już, że twórcy słuchają graczy i starają się w miarę na bieżąco łatać swój tytuł? 

Podsumowanie

Songs of Conquest jest naprawdę arcyciekawą produkcją.  Momentami nieczytelna, pixelowa grafika może niektórych odstraszać, ale tytuł posiada w sobie tonę grywalności. Gwarantuję wam, że przepadniecie na długie godziny. Widać, że twórcy bardzo starają się dopieścić z każdej strony swój produkt. Czy tytuł udźwignie brzemię duchowego spadkobiercy serii Heroes? Wydaje mi się, że tak. Wystarczy tylko szlifować ten diament, do osiągnięcia ideału. Życzę Twórcom powodzenia!

Sprawdź też: Fae Farm – recenzja gry. Od rolnictwa zależy los świata, dobrze więc znać się na rolnictwie.

Zalety

Wciągająca rozgrywka,
przepiękna grafika 2,5D,
grywalność.

Wady

Momentami nieczytelna mapa świata,
drobne błędy, które mam nadzieję z czasem znikną.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy firmie GOG.