Ze Złodziejskim Honorem spotkałem się pierwszy raz podczas pisania recenzji książkowej adaptacji jego scenariusza i muszę przyznać, że zarówno materiał źródłowy, jak i dzieło pochodne z miejsca trafiły do moich ulubionych tytułów fantasy. Jako że wcześniej moje spotkania z RPG polegały głównie na graniu w Wiedźmina, czy inne Mass Effecty to po spotkaniu z książkami z uniwersum Dungeons & Dragons lub jak kto woli Smoków i Lochów, bardzo intensywnie zagłębiłem się w ten świat, a także w szeroko pojęte gry RPG.
Przed wyruszeniem w drogę…
Za scenariusz odpowiada duet, Jonathana Goldsteina oraz Johna Francisa Daleya. Co ciekawe panowie nie tylko byli scenarzystami tego dzieła, ale byli również jego reżyserami oraz producentami. Osobiście natomiast uwielbiam drugiego z panów za radość, którą dostarczył w prawie 140 odcinkach Kości. Złodziejski Honor, nie jest pierwszym z owoców ich współpracy, gdyż wcześniej dostarczyli nam chociażby Spider-Man: Homecoming czy The Flash, który trafił do kin w tym roku. W swojej karierze wyreżyserowali również Wieczór Gier oraz W nowym zwierciadle: Wakacje.
W głównej roli barda Edginna obsadzony został Chris Pine (seria Star Trek, seria Wonder Woman, Jack Ryan z 2014 roku), który w roli komediowej sprawdził się wyśmienicie. Przez większość czasu towarzyszy mu barbarzynka Holga, grana przez Michelle Rodriguez (seria Szybcy i Wściekli, Zagubieni, Avatar). Z czasem dołącza do nich również nieco nieporadny adept czarodziejstwa Simon, którego kreuje Justice Smith (seria Jurassic World, Pokemon Detektyw Pikachu, Pokolenie) oraz druidka Doric, w którą wciela się Sophia Lillis (seria To, Małgosia i Jaś, Wujek Frank). Jak na dzieło fantasy przystało, na swojej drodze napotykają oni mroczne charaktery: zdrajcę Forge’a, którego gra sam Hugh Grant (Cztery wesela i pogrzeb, Notting Hill, Kryptonim U.N.C.L.E.) oraz Sofinę, jedną z Czerwonych Magów, której rolę odgrywa Daisy Head (Cień i Kość, Droga bez powrotu. Geneza, Dziewiąta ofiara).
Sprawdź też: Antman i Osa: Kwantomania – recenzja filmu na Blu-Ray/DVD. Wkraczając w piątą fazę MCU
Należy zebrać drużynę
Przedstawiona historia należy do stereotypowych przygód fantasy, grupa śmiałków zbiera się, tworząc drużynę, by pokonać wroga, udaremnić jego spisek i przy okazji zemścić się za wyrządzone krzywdy. Nie znaczy to jednak, że jest to dzieło nudne czy przeciętne. Twórcy bardzo zręcznie przenieśli świat i mechaniki z papieru na wielki ekran, jednocześnie ubogacając dzieło o tony humoru i mrugnięć okiem do widzów. Złodziejski Honor opowiada o losach barda Edgina, który wraz z przyjaciółką Holgą ucieka z więzienia Revel’s End, by odnaleźć jego córkę Kirę, którą po nieudanym skoku przygarnął ich (jak się wydawało) kompan Forge. Gdy okazuje się, że sprzymierzył się on z Sofiną, postanawiają oni zebrać drużynę, by odbić ją z twierdzy Neverwinter. W ten sposób dołączają do nich Simon oraz Doric, a przez pewien czas również Paladyn Xenk.
Róg obfitości z nawiązaniami
To na co szczególnie zwracałem uwagę podczas seansu to ogromna ilość easter eggów, a także przełamań czwartej ściany. Kojarzycie te momenty w grach, kiedy do naszej drużyny dołącza nieśmiertelny NPC, mający o wiele wyższy poziom od nas i zachowujący się w bardzo oskryptowany sposób. Taki właśnie jest Xenku, paladyn w złotej zbroi, który po udzieleniu pomocy protagonistom odchodzi w swoją stronę, nie omijając wielkiego głazu, lecz przechodząc po nim, czego nie omieszka zaznaczyć Edgin. Na swojej drodze kompania napotyka potwory, które ochoczo atakują nadmiernie inteligentne postacie (czyli te, które za dużo punktów zainwestowały w Inteligencję), lecz na szczęście, lub nieszczęście mijają one naszych bohaterów, nie zwracając na nich uwagi. Również Edgin żartuje ze statystyk, wspominając o tym, że zaklinacz nie ma takich charyzmy jak on. Natomiast jak na barda przystało, były Harfiarz swoim śpiewem i motywacyjnymi przemowami podrywa swoich towarzyszy ku przygodzie.
Sprawdź też: Transformers Przebudzenie Bestii – recenzja filmu. Jednak idziemy dwa kroki do tyłu.
Film przeciętny, ale nadal dobry
Pod względem fabuły czy muzyki Złodziejski Honor nie jest dziełem oryginalnym, ale nadrabia to wspaniale dobranym castingiem oraz efektami specjalnymi, oraz choreografią walk. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim te, w których w narożniku dobra stoi Simon rzucający zaklęcia. W głowie utkwiła mi również nocna scena na plaży, w której drużyna zastanawia się nad swoim kolejnym posunięciem. Nie zastosowano tutaj sztucznego oświetlenia, a twarze bohaterów oświeca tylko płonące ognisko. Z jednej strony powoduje to, że scena staje się dość ciemna, co wymusza przysunięcie się do ekranu, ale z drugiej strony dodaje to ich przygodzie jeszcze więcej atmosfery. Minusem jest niestety bardzo przeciętny podkład muzyczny, który oczywiście podkreśla wydarzenia mające miejsce na ekranie, ale w którym brakuje utworu czy piosenki, która pozostałaby na dłużej w naszej pamięci.
Mimo że mamy do czynienia z komedią, to film nie boi mieszać się śmiesznych tekstów czy komicznych sytuacji z poważniejszą tematyką jak utrata bliskich, niska samoocena czy życie z konsekwencjami własnych błędów. Podobny balans uzyskany został również w książce Ścieżka Druida, którą miałem okazję niedawno recenzować. Jest ona także moim zdaniem obowiązkową lekturą po seansie Złodziejskiego Honoru, gdyż opowiada ona o wcześniejszych losach Doric, dzięki czemu możemy ocenić jej postać w całości, nie tylko na podstawie tego, co widzimy w filmie. Co prawda humor w tym dziele balansuje czasem na krawędzi kiczu, jednak w ostatecznym rozrachunku sprawia on, że jest on dla wielu osób, w tym też i dla mnie tzw. guilty pleasure.
Czas wskoczyć do świata – Jak wypada Złodziejski Honor
Otrzymaliśmy tytuł idealny dla wszystkich, dzieci i dorosłych, pojedynczych widzów i grup znajomych, fanów wieloświata Dungeons & Dragons oraz laików, którzy dopiero się z nim spotkali. W moim przypadku trafia on na półkę z tymi książkami i filmami, po które sięgam, gdy chcę sobie poprawić humor. Osobiście czekam również na informacje o ewentualnej kontynuacji lub innego filmu powiązanego z tymi bohaterami, ponieważ z przyjemnością dziką niczym sowoniedźwiedź udałbym się na kolejne takie dzieło do kina.
Sprawdż też: Spider Man: Poprzez multiwersum – recenzja filmu. Pajęczy obłęd