Choć od dziecka uwielbiam filmy spod szyldu Marvel Studios, tak równie ochoczo oglądam przykłady z drugiego bieguna kina superbohaterskiego. Na myśli mam oczywiście szeroko pojęte uniwersum DC. Kilka miesięcy temu na ekrany kin trafiła kontynuacja filmu Shazam z 2019 roku i choć nie zdążyłem obejrzeć go w miejscym multipleksie, to ochoczo zabrałem się za seans, gdy dzieło ukazało się na nośnikach fizycznych.
Tłum aktorów
W Gniewie Bogów pierwsze skrzypce gra Shazam, w którego wciela się Zachary Levi (Mauretańczyk, Wspaniała Pani Maisel) – zamienia się w niego niezmiennie po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia Billy Batson, czyli Asher Angel (Andi Mack, Darby i duchy). Obok niego na pierwszym planie stoi Freddy Freeman, którego rolę odgrywa Jack Dylan Grazer (seria To, Nikomu ani słowa) oraz jego superbohaterska forma, której udziela aparycji Adam Brody (Przyjaciel do końca świata, Zabawa w pochowanego). Rodzinkę bohaterów uzupełniają: Eugene (Ian Chen oraz Ross Butler), Pedro (Jovan Armand oraz D.J. Cortona), Darla (Faithe Herman oraz Meagan Good) oraz Mary – obie formy kreuje ta sama aktorka – Grace Caroline Currey. Jak łatwo zauważyć, już w tym momencie mogą pojawić się problemy z ogarnięciem całej obsady aktorskiej, tym bardziej że superbohaterskie dzieciaki często się przemieniają i odmieniają.
Naprzeciw im stają trzy córy Atlasa: Hespera, grana przez Helen Mirren (Skarb narodów: Księga Tajemnic, Niewidzialny Wróg), Kalypso, kreowana przez Lucy Liu (Kill Bill, Aniołki Charliego) oraz Anthea, której role odgrywa Rachel Zegler (West Side Story oraz nadchodząca Ballada Ptaków i węży). Ponownie ujrzymy na ekranie Czarodzieja, któremu twarzy udziela Djimon Honsou (King’s Man: Pierwsza Misja, Król Artur: Legenda Miecza). Film został wyreżyserowany natomiast przez Davida F. Sandberga (Kiedy gasną światła, Anabelle: Narodziny zła) na podstawie scenariusza napisanego przez Henry’ego Gaydena (Ktoś jest w twoim domu, Ziemia wzywa Echo) oraz Chrisa Morgana (47 Roninów, seria Szybcy i Wściekli).
Sprawdź też: Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor – recenzja filmu na Blu-Ray/DVD – Moje guilty pleasure
Oklepany blockbuster
Po mało przemyślanym zniszczeniu magicznej laski zawierającej moc Zeusa na końcu poprzedniego filmu bariera między Filadelfią a Grecją (najwidoczniej w tym uniwersum to dwa różne światy) zostaje przełamana. W wyniku tego w ślad za rodzinką Shazama ruszają córki Atlasa, których celem jest odebranie skradzionej mocy. Oprócz walk i ratowania cywilów nasza gromadka zmaga się z ukrywaniem bohaterskich tożsamości przed przybranymi rodzicami (co jak można się domyślić, nie kończy się sukcesem), a także z trudnościami związanymi z dojrzewaniem oraz przyjmowaniem różnych płynów. Mamy więc sytuację nieco podobną do tej ze Spider-Man: Homecoming, gdzie główni bohaterowie muszą stać w rozkroku między światem dojrzewających nastolatków oraz drugim, pełnym nadprzyrodzonych mocy. Podczas seansu łatwo zauważyć, że w aspekcie superbohaterskim film czerpie czasem mocno z mitologii greckiej. Uczy nas również, niczym Dominic Toretto z Szybkich i Wściekłych, że to rodzina jest najważniejsza i dzięki niej można pokonać wszystkie przeszkody na drodze.
Sprawdź też: Magic Mike: Ostatni taniec – recenzja filmu. Nikt nie prosił, nikt nie potrzebował.
Niezłe widowisko
Trzeba oddać, że Gniew Bogów wypełniony jestcałkiem dopracowanymi efektami specjalnymi, których największe natężenie zobaczymy oczywiście podczas walk. Tych natomiast podczas dwóch godzin filmu nie brakuje. Ujrzymy legendarnego smoka Ladona (choć niektórzy nie powstrzymają się od żartu o pewnej długowłosej matce smoków), mitologiczne Drzewo Życia zasiane w środku Filadelfii, wszechobecne i charakterystyczne dla Shazama pioruny, a nawet…jednorożce. Bo czemu nie? Warto też wspomnieć o zobrazowaniu mocy jednej z córek Atlasa, która może naginać przestrzeń i budynki niczym Doktor Strange w wymiarze lustrzanym. Przynaję, wygląda to moim zdaniem widowiskowo. Chociaż jest jedna scena, w której komputerowe efekty specjalne nie prezentują się zbyt dobrze. Nie chcę zdradzić za dużo, więc powiem tylko, że chodzi o twarz Czarodzieja wklejoną na ciało pewnej bohaterki.
Sprawdź też: Pukając do drzwi – recenzja filmu. Dzień dobry, czy zechcecie uratować świat?
Średnio, ale stabilnie
To, co zdecydowanie zwróciło moją uwagę podczas seansu to sposób łączenia wątków. Zostały one poszatkowane i wymieszane ze sobą w taki sposób, że czasem trudno było je połączyć w ciąg przyczynowo-skutkowy. Jak już wcześniej podkreśliłem, duży nacisk położono na więzi rodzinne oraz bardzo podobnie jak w Ant-Man i Osa: Kwantomania – czasem nadmierne dawki komizmu jednocześnie starając się zaskoczyć nas przewidywalnymi zwrotami akcji. Trudno określić docelową widownię dla Gniewu Bogów, choć myślę, że dzieło to skierowane jest jednak do nieco młodszych widzów. Możecie spytać dlaczego? Doskonale poprowadzone poświęcenie jednej z postaci podczas finałowej walki zostaje zniweczone kilka minut później podczas cameo jednej ze znanych postaci. Dodatkowo pełno jest sytuacji, w których potrzebny przedmiot lub pomysł pojawia się ‘ot, tak’. Owszem jest to kino superbohaterskie, ale myślę, że każda seria powinna rozwijać się wraz z kolejną odsłoną. Odważę się stwierdzić, że w tym przypadku nie poczyniono raczej kroku w przód, a wręcz cofnięto się…
Sprawdź też: Strażnicy Galaktyki Vol. 3 – recenzja filmu. Emocje, na które nie jesteście gotowi.