REKLAMA

Scars Above – recenzja gry. Zagrałem w grę…

Adam Aleksandrowicz

Opublikowano: 28 lutego 2023

Spis treści

Jakiś czas temu w oko wpadł mi zwiastun Scars Above. Sama produkcja z początku wydawała się ciekawa, wiecie – rozbijamy się na tajemniczej planecie i musimy odkryć, co ona skrywa i jak wrócimy do domu. Może i brzmi sztampowo, jednak początkowo zapowiadała się interesująco. A jak wypada całościowo?

 

Rozbitkowie

W Scars Above wcielamy się w naukowczynię i astronautkę o imieniu Kate, która wraz ze swoją załogą rozbiła się na nieznanej planecie. Akcję obserwujemy zza pleców bohaterki, a naszym zadaniem jest eksploracja planety i walka z zamieszkującymi ją stworzeniami. Czasem będziemy musieli rozwiązać też proste zagadki środowiskowe.

Muszę przyznać, że początek gry jest naprawdę interesujący. Nawet mimo tego, że nie jest to jakiś oryginalny scenariusz, to jest podany w ciekawy sposób. Jest mrocznie i tajemniczo, ale niestety na późniejszych etapach fabuła trochę się rozłazi i dopiero w finale powracamy do konkretów. Ostatecznie jednak historia tej planety i jej mieszkańców jest nudna i w ogóle nieangażująca – wygląda jak pretekst do tego, żebyśmy mogli pochodzić po dziwnych lokacjach i postrzelać do różnych kreatur.

REKLAMA

Sprawdź też: The Last of Us – recenzja gry. Tyle lat, a ja wciąż pamiętam…

Ludzie z Mad Head Games odwalili kawał dobrej roboty przy tworzeniu świata. Lokacje są różnorodne i skonstruowane w taki sposób, że nie sposób się w nich zgubić. To jest najlepszy element tej produkcji.

Niestety, o ile otoczenie wygląda bardzo ładnie, to nie można tego powiedzieć o postaciach. Same modele są jeszcze znośne, chociaż ten pusty, wpatrzony w nicość wzrok mnie przerażał. Problem zaczyna się, gdy bohaterka zaczyna się odzywać – wygląda to nienaturalnie. Dodatkowo animacje też są bardzo proste, na przykład, gdy nasza postać spada, to nie robi tego, jak normalny człowiek, tylko prostuje się i sztywnieje, co wygląda po prostu zabawnie.

Cut scenki przez to wyglądają różnie – jedne generowane są na silniku gry i przy zbliżeniach na twarz wygląda to tanio, ale niektóre są bardziej filmowe i już prezentują się lepiej.

Do dyspozycji dostajemy pistolet, który strzela różnymi rodzajami amunicji (np. wiązkami elektrycznymi czy ogniem). To nam się przydaje zarówno do walki z przeciwnikami, jak i do rozwiązywania zagadek środowiskowych. Do tego wszystkiego, co jakiś czas odblokowujemy gadżety, które sprawdzają się w pojedynkach albo służą do regeneracji życia lub zdejmowania z siebie negatywnych efektów.

Niektóre fragmenty mapy są ukryte za ścianami, które można zniszczyć tylko konkretnymi pociskami, które odblokujemy na późniejszym etapie. Niby fajnie, ale to nie jest tak, że specjalnie musimy tam wracać, tylko fabularnie dosłownie jesteśmy tam teleportowani. Jest to leniwe rozwiązanie, bo zamiast poprowadzić nas trochę inną ścieżką albo zrobić coś nowego na tej samej trasie, to gra nas tam przenosi.

Sprawdź też: Cult of the Lamb [PS5] – recenzja gry. Jak to jest być guru sekty?

Na swojej drodze spotykamy filary, które pełnią funkcję checkpointów i pojawia się przy nich informacja rodem z Dark Soulów, że każde ich użycie przywraca wszystkich wrogów do życia. Nie przepadam za tym motywem, ale odnoszę wrażenie, że w tym przypadku to bardziej straszak, bo nie występuje tutaj za bardzo backtracking. Jak już musimy gdzieś wrócić, to jesteśmy tam kierowani fabularnie, a następnie skręcamy w miejsca, które wcześniej nie były dla nas dostępne. Osobiście nie czułem więc, że muszę walczyć znów z tymi samymi przeciwnikami, bo działo się to naturalnie.

Twórcy chcieli, żeby przeciwnicy byli różnorodni i udało im się to połowicznie. Cała ich różnorodność polega na tym, że mamy typ przeciwnika, który dostosowuje się do lokacji, w której się znajduje i innym typem amunicji musimy go załatwić. Co prawda jest tych wrogów parę rodzajów, jednak czułem swego rodzaju deja vu, gdy po raz kolejny trafiałem na tak samo wyglądającego oponenta tylko w innym kolorze.

Ogólnie bossowie też są stosunkowo prości do pokonania, jednak trzeba wykorzystywać do walki z nimi różne bronie i gadżety, więc są trochę większym wyzwaniem niż reszta. Ale…

Final boss jest ogromnym zawodem, bo niewiele się różni od przeciwników, z którymi ścierałem się przez całą rozgrywkę. Miałem nadzieję, że to tylko przedsmak przed faktyczną walką z chłopem, który stał poza areną…, ale nie.

Jednak tym, co doprowadziło mnie do szewskiej pasji, był boss, który nazywa się Konstrukt. Byłem przekonany, że starcie z nim to jest już ostateczna potyczka. Uważam, że totalnie nieintuicyjne się go pokonuje. Na początku w ogóle nie widziałem, co mam mu zrobić, ale wziąłem to za swego rodzaju wzywanie – w końcu zrobiło się wymagająco. Jednak nawet jak potem już wiedziałem, co należy zrobić, to on nie chciał ze mną współpracować.

Sprawdź też: The Entropy Centre – recenzja gry. Portal, ale to zabawa czasem.

Teraz chciałbym wspomnieć o rzeczach, które mi przeszkadzały, ale nie na tyle, żeby psuły odbiór. Po prostu uważam, że są zbędnym dodatkiem.

Kompletnie nie rozumiem, czemu gra za każdym razem, gdy zdobywamy nowy gadżet, wrzuca nas do symulacji, żeby wyjaśnić jego działanie. Dlaczego nie dało się tego zaimplementować do gry naturalnie? Tym bardziej że na ekranie wyświetla nam się plansza, która opisuje jego funkcje. Aż się prosiło, żeby zamiast przenosić nas do jakiejś symulacji komputerowej, wrzucić tego przeciwnika do normalnego środowiska.

Podobnie mam z ulepszeniami do broni. Po co do gry została dodana przenośna drukarka 3D, której zadaniem jest tworzenie nowych elementów do pistoletu – większe magazynki, inny rodzaj amunicji, itp., skoro my nigdy w trakcie podróży nie zdobywamy materiałów? Po prostu coś znajdujemy, pokazuje nam się animacja drukowania i już to mamy. Moglibyśmy to odnaleźć i tyle.

Scars Above to nie jest zła gra. Jest po prostu okej. Podczas rozgrywki nie miałem jakichś większych zastrzeżeń czy problemów, ale też niczym mnie ten tytuł nie porwał. Ot kolejna produkcja, która pewnie przejdzie bez echa. Co nie znaczy, że nie można się przy niej dobrze bawić – bronie, gadżety i przeciwnicy są stosunkowo różni (jeżeli nie przeszkadza wam za bardzo, że zazwyczaj będzie to tak samo wyglądający oponent, tylko w innym kolorze). Ja przeszedłem i w sumie nie wywołała ona u mnie żadnych emocji.

Sprawdź też: Hellblade Senua’s Sacrafice – recenzja gry. Mroczna wyprawa do Hel.

https://www.youtube.com/watch?v=r0H8vO7xjRQ

Adam Aleksandrowicz

Urodzony z padem w dłoni. Gdy wszyscy na wsi zagrywali się na Pegazusie, ja grałem na Playstation. W swoim życiu byłem skrytobójcą, superbohaterem, archeolożką, zabójcą bogów, smokiem, hakerem i przetrwałem apokalipsę. W wolnych chwilach buduję miasta i popijam krafciki. Z grubsza tak wygląda moje życie. Z grubsza, bo lubię zjeść.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Shopping Mall Manager Simulator – recenzja gry. Jak zostałam woźną z dyplomem MBA.

Shopping Mall: Manager Simulator – recenzja gry. Jak zostałam woźną z dyplomem MBA.

Shopping Mall: Manager Simulator – recenzja gry. Jak zostałam woźną z dyplomem MBA.
Atelier Yumia The Alchemist of Memories & The Envisioned Land – recenzja gry. Wspomnienia zaklęte w alchemii.

Atelier Yumia: The Alchemist of Memories & The Envisioned Land – recenzja gry. Wspomnienia zaklęte w alchemii.

Atelier Yumia: The Alchemist of Memories & The Envisioned Land – recenzja gry. Wspomnienia zaklęte w alchemii.

Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi – recenzja filmu – Najlepsza odsłona cyklu?

Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi – recenzja filmu – Najlepsza odsłona cyklu?

Architektura Traumy i Ambicji – Recenzja Filmu The Brutalist

Architektura Traumy i Ambicji – Recenzja Filmu The Brutalist

DOOM: The Dark Ages – recenzja gry. Kapitan Kung Ameryka

DOOM: The Dark Ages – recenzja gry. Kapitan Kung Ameryka
Arcane: Ambessa.

„Arcane: Ambessa. Wybrana przez Wilka” – recenzja książki. Opowieść o władzy, ambicji i trudnej miłości

„Arcane: Ambessa. Wybrana przez Wilka” – recenzja książki. Opowieść o władzy, ambicji i trudnej miłości