O Nobody Wants to Die dowiedziałem się z… grupy na Facebooku. Ludzie z Critical Hit Games szukali osób, które mogłyby przetestować ich debiutancki tytuł i podzielić się z nimi swoją opinią. Nie myśląc za dużo, zgłosiłem się i udało mi się zagrać kilka razy, zanim świat w ogóle dowiedział się o tej produkcji! Czy Nobody Wants to Die zrobiło na mnie wrażenie i czy jest to polski kandydat do gry roku?
Dystopijna przyszłość w Nowym Jorku
Nobody Wants to Die to debiutancka gra przygodowa utrzymana w klimatach noir, osadzona w dystopijnej przyszłości polskiego wrocławskiego studia Critical Hit Games. Akcja zabiera nas do Nowego Jorku w 2029 roku. Ludzkość pokonała śmierć, jednak nieśmiertelność ma swoją cenę. Dzięki (przymusowej) subskrypcji na ciało, bankom pamięci oraz możliwości transferowania świadomości do innego ciała możesz żyć wiecznie! Brzmi wybornie, jednak fabuła pokazuje, że są ciemne strony tego procederu, a w grę wchodzi również polityka.
Na jedną z takich spraw trafia główny bohater – James Karra. Detektyw z wydziału śmiertelności, któremu na słuchawce pomaga funkcjonariuszka Sara Kai, starają się rozwiązać sprawę morderstwa.
Fabuła jest poprowadzona po mistrzowsku. Czapki z głów dla scenarzystów, bo wciągnąłem się w tę grę, w jak jakiś świetny serial kryminalny. To też ogromna zasługa aktorów głosowych. Philip Sacramento totalnie pasuje do zapijaczonego detektywa w średnim wieku. Monologi bohatera były miejscami dla mnie absurdalne, ale wypowiadane w taki sposób, jakby wierzył w to co mówi. Szkoda tylko, że nie dostaliśmy polskich głosów, ale zakładam, że budżet na to nie pozwolił.
W grze mamy również system dialogów, w którym możemy wybierać odpowiedzi, które potem, jak informuje nas produkcja, będą miały wpływ na fabułę. Nie przepadam za tym w grach, zwłaszcza w tych, które są nastawione na historię i wybory. Osobiście nie potrzebuję informacji, że akurat ten konkretny dialog znaczył coś więcej, bo w sumie i tak potem nie dowiem się, na co miał wpływ. Taki komunikat odbiera nutkę immersji.
Poziom gry AAA
Nobody Wants to Die to jedna z najładniejszych gier, w jakie dane było mi zagrać. Widać pełne wykorzystanie potencjału Unreal Engine 5 – od zwykłych tekstur czy efektów cząsteczkowych po światło. Od strony wizualnej nie mam się do czego przyczepić. Może tylko do tych modeli 2D ludków, które w pewnej sekwencji w tle chodzą po moście. Jednak zakładam, że jestem jedną z dziesięciu osób, które zwrócą na to uwagę.
Z racji tego, że Nobody Wants to Die jest grą detektywistyczną, w której naszym zadaniem jest prowadzenie dochodzeń, badanie miejsc zbrodni i szukanie dowodów. Pomogą nam w tym różnego rodzaju gadżety jak lampa UV, X-ray oraz najważniejszy, o który oparta jest cała zabawa – Rekonsturktor. Służy do manipulowania czasem, umożliwiając odtworzenie biegu wydarzeń. Może to trochę przypominać rozwiązania z The Vanishing of Ethan Carter czy z serii Batman od studia Rocksteady, jednak mam pewne zastrzeżenie…
Wizualnie cofanie czasu robi ogromną robotę Jak trafiłem do pierwszej lokacji z płonącym drzewem, to szczęka mi opadła. Stałem chwilę i po prostu patrzyłem. Chwilę później bawiłem się Rekonstuktorem i przyglądałem się, z jaką dokładnością zadbano o detale. Serio, polecam chwilę się zatrzymać i śledzić poszczególne elementy, jak wędrują po lokacjach.
Sprawdź też: Carrion – recenzja gry – Gra o potworze zjadającym ludzi
Jednak osobiście brakowało mi jakiegoś wyzwania. W wyżej wspomnianych grach musieliśmy, np. sami odgadnąć kolejność wydarzeń z miejsca zbrodni. Tutaj natomiast tytuł prowadzi nas za rączkę – na linii czasu na Rekonstruktorze mamy dokładnie zaznaczone fragmenty, do których musimy się udać, żeby znaleźć wskazówkę albo istotne wydarzenie. Co więcej, jeżeli mamy znaleźć coś ważnego, to podświetla się mały obszar, gdzie tego szukać. Rozumiem tłumaczenia twórców, że nie taki był ich cel, że to nie jest ten typ gry, jednak przez taki zabieg odbieram Nobody Wants to Die bardziej jak interaktywny film niż gra.
Spodobała mi się również struktura opowieści. Widać, że jest to dobrze przemyślane, bo przeplatają się sekwencje akcji, potem mamy chwilę oddechu, oddanie się rozmowie lub monologowi głównego bohatera, żeby przejść do łączenia dowodów i faktów.
Co też jest ciekawie rozwiązanie – na podłodze rozłożone są rzeczy, które udało nam się zgromadzić podczas poszukiwań na miejscu zbrodni. Każdy element jest opisany, gdy próbujemy coś ze sobą sparować, bohaterowie komentują, czy pasuje, może nie do końca, może nie ma to sensu. To nie była zwykła minigierka, tylko czułem płynność i naturalność, że postacie rzeczywiście angażują się i rozwiązują sprawę.
Sprawdź też: Papetura – recenzja gry – Małe arcydzieło z papieru
Czy rzeczywiście Nobody Wants to Die to gra roku?
Uważam, że Nobody Wants to Die jest solidną produkcją, która ma stosunkowo niski próg wejścia. Nie znajdziemy tu sekwencji walki, strzelania ani działania pod presją. Nie każdemu spodoba się fakt, że jest to w dużej mierze symulator chodzenia. Jednak dla samej fabuły, wykreowanego świata czy klimatu warto sprawdzić ten tytuł. Nie jest to droga pozycja, w dniu premiery kosztowała około 100 złotych, a patrząc na jakość, to uważam, że jest to naprawdę niska cena. Całość można ukończyć w około 5-6h, więc w sumie tyle, co niejeden serial na platformach streamingowych.
Sprawdź też: Indika – recenzja gry – Meta horror, który chyba chce za bardzo