W Horizon Zero Dawn grałem po raz pierwszy w 2018 roku i była to moja pierwsza płyta na świeżo zakupionej konsoli PS4. Tytułu kompletnie nie znałem, gdyż właśnie kończyłem swoją przerwę od gamingowego otoczenia. Jednak, co za długo, to nie zdrowo… (czy jakoś tak) i w końcu nadszedł ten wspaniały dzień, kiedy mogłem chwycić za pada i wejść do postapokaliptycznego świata. Będąc szczerym, płytkę do napędu włożyłem tylko dlatego, bo była to moja jedyna gra na tę generację. Historia, którą zaserwowali mi twórcy pochłonęła mnie bez reszty!
Horizon Zero Dawn – recenzja gry. Polując na piłozęba.
W dziczy z metalu
Produkcja studia Guerrilla Games (Killzone) została osadzona w dalekiej przyszłości. Ludzkość, jaką znamy upadła z bliżej nieokreślonych przyczyn. Pozostały tylko monstrualne grobowce w postaci rozpadających się wieżowców, rdzewiejących samochodów i zatopionych lub omszałych ulic. Wydawać by się mogło, że przyroda upomniała się o swoje, pokrywając roślinnością pozostałości po cywilizacji, gdyby nie fakt, że po bujnych terenach poruszają się mechaniczne zwierzęta. Gatunek Homo Sapiens powrócił do osadniczego trybu życia, tworząc zupełnie nowy etap w historii ludzkości. Przedstawiona tu specyficzna koegzystencja maszyn i ludzi to wizja przyszłości naszej planety.
W jednej z osad poznałem główną bohaterkę – rudowłosą Aloy. Dziewczyna bardzo szybko ujawnia buntowniczy charakter i cięty język. Jej pochodzenie owiewa tajemnica. Jako jedyna z plemienia interesuje się dawnym światem, co dla otoczenia zakrawa niemal o zbrodnię. Delikatnie mówiąc: nie jest zbyt lubiana. Ha! Piękny eufemizm.
W związku z pewnym zdarzeniem Aloy zostaje zmuszona do opuszczenia domu. Wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż, by poznać prawdę o sobie i otaczającym ją świecie. Właśnie ta droga jest fundamentalnym elementem fabuły.
Wstęp może wydawać się za długi i mało zjawiskowy, ale wystarczy przez niego przebrnąć, by z miłą chęcią spróbować poznać tajemnice tego świata.
Chwalmy słońce!
Zaraz po wyjściu z wioski nowa rzeczywistość stanęła przede mną otworem, przykuwając uwagę każdym szczegółem, a sama historia pochłonęła mnie bez reszty. Muszę przyznać, że fabuła nie jest może jakaś wielce skomplikowana. Część wątków łatwo można rozpracować. Mimo to, połączenie wysoko rozwiniętej technologii i z prymitywną cywilizacją okazało się strzałem w dziesiątkę.
Aloy w trakcie swojej podróży nawiązuje przyjaźnie ze spotkanymi po drodze, barwnymi postaciami. Poznamy losy innych plemion, które niezwykle różnią się między sobą. Mają swoją wiarę, inne podejście do otoczenia, kulturę, a nawet wojny – hmmm, w tym przypadku nic się nie zmieniło.
Pasące się Bysiory, galopujące bieguny
Oprawa graficzna miażdży! Wraz Aloy mogłem zwiedzić gęste lasy zamieszkiwane przez czujki, skąpaną w słońcu pustynię ze stadem Bysiorów, dżunglę, gdzie króluje Nękacz, a nawet ośnieżone góry, nad którymi kręgi zatacza Burzoptak. Widoki zapierają dech w piersiach. Koniecznie cyknijcie sobie też fotkę na szczycie jakiegoś zniszczonego drapacza chmur – gra oferuje interesujący tryb fotograficzny. Pamiętam też moje pierwsze starcie z Gromoszczękiem – to taki Tyranozaur, tylko nie ma zamiaru cię zjeść. Ten woli przerabiać na ser szwajcarski. Wielka bestia stanęła naprzeciwko mnie, a ja trzymałem w ręku jakąś śmieszną laskę. Pomyślałem sobie: „Aha, jak mam ubić coś takiego?”. To dopiero była bitwa!
W grze mamy mnóstwo rodzajów maszyn, z którymi stoczymy nie jedną widowiskową bitwę pośród ognia czy błyskawic. Mechanika walki jest przemyślana i satysfakcjonująca.
Aloy ma możliwość oswajania niektórych technologicznych istot. Dzięki temu mogłem skorzystać z bieguna jako wierzchowca i pognać po urzekających równinach. Dzięki focusowi – małemu komputerowi, w który wyposażona jest główna bohaterka, mamy możliwość dokładnej analizy każdej bestii, w ten sposób poznając jej wady.
Wspomnę również, że możemy jeszcze zwiedzić tak zwane kotły, gdzie przez cały czas trwa produkcja mechanicznych drapieżników. W tych miejscach widzimy zderzenie obecnego prymitywnego świata z pradawną rozwiniętą technologią. Jak przewrotnie to brzmi, prawda?
Na naszej drodze staną również ludzie, ale w tym przypadku nie mamy do czynienia z jakimś szczególnym wyzwaniem. Ten gatunek zachowuje się nieraz irracjonalnie. Łatwo ich zwieźć, a chwila w ukryciu spowoduje, że przeciwnicy powrócą do swoich poprzednich zajęć. Twórcy poskąpili im sztucznej inteligencji. Ich mimika twarzy czy niektóre dialogi też pozostawiają wiele do życzenia, sprawiając wrażenie, że wszyscy mają wstrzyknięty botoks.
Podczas podróży poznajemy również genezę upadku ludzkości, a ta jest niezwykle interesująca, dająca do myślenia i zaskakująco logiczna.
W tej piaskownicy jest co robić
Horizon Zero Dawn jest sandboxem z elementami RPG, co oznacza, że mamy do czynienia z otwartym światem, gdzie czeka nas sporo zadań pobocznych. Warto je wykonywać, by zdobywać cenne surowce i zjednywać sobie kolejne osoby, co szczególnie polecam, bo ma to znaczenie przy zakończeniu gry. Misje nie nużą, są interesujące, a czasami nawet wymagające. Nie zabrakło również zwykłego zbieractwa i polowań. Wszystkie te dodatkowe prace pozwolą na szybszy rozwój postaci, który odbywa się za pomocą trzech drzewek odpowiadających za daną dziedzinę.
Tytuł zaimponował mi przede wszystkim fantastyczną oprawą graficzną oraz ciekawym pomysłem na fabułę. Twórcy pokazali, że świat postapo nie musi być smutny i szary. Może być niezwykle barwny, wciągający i ze świetną oprawą audiowizualną. Choć Horizon… nie jest tak rozbudowany jak Wiedźmin 3, to pochłania niemal tak samo mocno. Uwierzcie mi, że jeśli tylko przebrniecie przez słaby początek, to później nie będziecie mogli oderwać się od ekranu.