Blast! Legends Flashback – recenzja konsoli. Najeźdźcy z kosmosu zamknięci w donglu HDMI.

UDOSTĘPNIJ

AtGames – firma, którą powinniście kojarzyć z, nazwijmy to, miernej jakości konsol na licencji Segi. Co ciekawe, nie zniechęciło ich to do produkcji większej ilości sprzętów neo-retro. Od jakiegoś czasu wypuszczają na rynek serię Blast! Niefortunna nazwa, biorąc pod uwagę, że za ery PS2 istniało Blast Enterteiment, którego logo było znakiem jakości samo w sobie. Znakiem totalnego chłamu.

Blast! Legends Flashback – recenzja konsoli. Najeźdźcy z kosmosu zamknięci w donglu HDMI.

Matko z córką, ale to brzydkie

W moje łapska trafiło Blast! Legens Flashback. Nie było jakoś strasznie drogie, cztery dyszki + wysyłka. Co prawda przerażał mnie trochę fakt tego, kto jest producentem, ale z drugiej strony pomyślałem sobie, że nawet jeśli będzie to badziew, to chociaż się pośmieję z nieudolności AtGames.

Pierwsze, co rzuca się w oczy to stosunkowo niewielkich rozmiarów pudełko, które jest po prostu szkaradne jak tylko się da. Od frontu straszy nasz logo wspomnianej serii, plus kilka grafik nawiązujących do gier, zdjęcie pada i kilka informacji o szalonych funkcjach jakie posiada nasz sprzęcior. Tył to już w ogóle bieda fest – lista gier, parę okładek i tyle. I to hasło reklamowe… „Have a BLAST! with your favorite classics” – bardziej śmieszy niż zachęca. Ba, mnie nawet nieco przeraziło, w mojej głowie zwiastowało najgorsze. Przyglądając się liście gier możemy odkryć, że te 12 gier, które znalazło się na pokładzie to miks licencjonowanych tytułów z homebrew – na szczęście z przewagą tych pierwszych. I tutaj też możemy się domyślić, że mamy do czynienia z grami z Atari. Szkoda, że producent nie raczył nas poinformować o tym w żaden inny sposób.

W środku nie jest lepiej. Po otwarciu pudełka wita nas przerośnięta wytłoczka na jajka. Na niej swobodnie lata instrukcja oraz naklejki – te są spoczko, nawiązują do Space Invaders. A pod nimi danie główne. Pad oraz nasz sprzęt i kabel micro USB do zasilania. Cała „konsolka” jest wielkim donglem HDMI. W sumie fajna opcja na jakieś podróże i nudne wieczory w hotelach. Tylko znowu, jest to piekielnie brzydkie – z jednej strony to okropne logo Blast!, z drugiej wydziurkowane (sorry, nie mam lepszego określenia) logo AtGames. No i pad – nie powiem, wygodny, nie trzeszczy, d-pad fajnie chodzi, guziki też niczego sobie, sama bryła zaś mocno nawiązuje do 16-bitowca Segi. No i bezprzewodowy, zasilany dwoma bateriami AAA. Może jednak nie będzie tak źle? Tylko dlaczego te kolory muszą tak bić po oczach, dodając tym samym tego specyficznego, bazarowego charakteru. I jeszcze ten Blast! na środku…

Z brzydkiego kaczątka w łabędzia?

Dobra, ustrojstwo podpięte, czas zacząć grę. I… kurcze, działa to naprawdę dobrze. Co prawda nie wiem jak ułomnym trzeba byłoby być aby schrzanić emulację Atari, ale hej, to AtGames, a oni potrafią wszystko. Ale nie, serio, pad okazuje się być bardzo responsywny. Nie uświadczyłem też żadnych glitchy graficznych czy dźwiękowych. „To musi być jakaś podpucha, coś musi być zrąbane” pomyślałem sobie. I okazuje się, że nie. Zapis gier działa ok. Co prawda mamy jeden slot, i to jeszcze nie na każdą grę, bo jak się okazuje, nie wszystkie to obsługują. Ładowanie też działa, nawet po brutalnym odłączeniu dongla od zasilania. No bajka. Jest nawet opcja cofania, która faktycznie może uratować tyłek w niektórych momentach.

Sam dobór gier jest całkiem niezły. Bryluje tutaj oczywiście klasyk z automatów czyli Space Invaders. Wygląda to ładnie i kolorowo, a co najważniejsze, wciąga tak samo jak 44 lata temu. Tak, tak stary jest to tytuł, sam byłem w szoku. Burget Time, mimo że w wersji z Atari też daje radę. Co prawda, nie umywa się w żaden sposób wizualnie do wersji automatowej czy nawet z NES’a, ale nadal jest szalenie grywalne. Ba, jak się okazuje, nawet homebrew nie odstają poziomem od licencjonowanych pozycji. Moim faworytem tutaj okazało się być Miss It!, które mimo prostych założeń (unikanie klockiem innych kloców), sprawiło mi sporo frajdy. Co ciekawe, niektóre pozycje mają nawet obsługę multi, ale do tego trzeba mieć drugiego pada, więc niestety, nie było mi dane sprawdzić jak to działa w praktyce.

Jest dobrze. Tylko dla kogo to?

I w sumie nie wiem. Można to sobie kupić jako ciekawostkę aby sprawdzić „jak to się rzewniej grało kiedy dinozaury chodziły po świecie, a Polska była jeszcze pogańska”, wszak 40zł to nie majątek. Zadowoleni powinni być też wszelakiej maści retro maniacy – w końcu jest to kolejna durnotka do kolekcji. A może któryś z Waszych rodziców grał za dzieciaka na Atari? Może okazać się to całkiem fajnym powrotem do pacholęcych czasów.

Podziel się ze znajomymi: