REKLAMA

Avatar: Frontiers of Pandora – recenzja gry. Dla mnie to Far Cry Smerfy Edition

Agnieszka Michalska

Opublikowano: 22 grudnia 2023

Spis treści

Filmowy Avatar od Camerona lata temu nieźle namieszał w kinie, przy okazji ustanawiając rekord kasowy, po czym zniknął na lata. Objawił się w zeszłym roku, ponownie zarabiając grube siano. Czy Avatar: Frontiers of Pandora zrobi podobne zamieszanie w gamingu? Nie ma takich szans, ale… ma w sobie nieco magii, która przyciąga na dłużej przed ekran.


Początek Avatar: Frontiers of Pandora jest dosyć prosty – wcielamy się w młodego Na’vi, który został porwany przez ludzi w celu wyszkolenia. Projekt zakładał, że zostaniemy „ambasadorami” pomiędzy dwoma światami, a w praktyce mieliśmy być tajnymi agentami realizującymi cele mieszkańców Ziemi. Dochodzi jednak do buntu Jacka, a my finalnie lądujemy w zamrażarce.

Budzimy się po 16 latach, gdzieś w trakcie trwania Avatar: Istota Wody i chcąc powrócić do korzeni Na’vi, dołączamy do partyzantki. Jednocześnie podobnie jak Jack Sully musimy się nauczyć, co to znaczy być członkiem plemienia. Przy okazji uważamy, aby nie dostać kulki, nie spaść ze zbyt wysokiego drzewa, bądź nie zostać zeżartym przez jakże miłą faunę i florę Pandory. 

Avatar Frontiers of Pandora™

Nie ruszać się, bo ta cięciwa zaśpiewa tango! 

Od strony rozgrywki Avatar: Frontiers of Pandora to pierwszoosobowa strzelanka z elementami craftingu i z drzewkiem rozwoju postaci. Mapa jest bardzo rozległa i oprócz zadań głównych mamy masę aktywności pobocznych pokroju obozów czy wyzwań łowieckich. Dzięki temu trudno tutaj narzekać na nudę. Ich poziom jest naprawdę różny i od typowych zadań „idź i zabij” czasem dostaniemy coś ciekawszego, co wymaga np. korzystania ze zmysłów Na’vi. To typowy tryb detektywistyczny rodem z Wiedźmina czy AC, który ułatwia tropienie zwierząt, przeciwników oraz śladów. Początkowo mnie irytowały, ale potem stały się przyjemnym elementem pomagającym odnajdować ciekawe rzeczy w świecie gry. 

REKLAMA

Sprawdż też: Just Dance 2024 – recenzja gry. Skakanie i tańczenie przed ekranem

Jeśli chodzi o samo strzelanie, to nie jest źle ani nie jest idealnie – broń palna różni się między sobą feelingiem, ale nie ma tutaj mowy o doznaniach rodem z Call of Duty. Inaczej ma się sprawa z bronią Na’vi – oj, tutaj trudno się oprzeć! Jednakowo łuk, włócznia czy miotacz mają zupełnie inne możliwości oraz zastosowania. To sprawia, że przyjemnie lawiruje się pomiędzy tymi narzędziami śmierci, a samo strzelanie z łuku sprawia masę frajdy – zwłaszcza że amunicję robimy w ciągu chwili, a materiały do strzał dosłownie rosną wszędzie. Dzięki temu rzadko doświadczymy sytuacji, że w trakcie potyczki nie będziemy mieli możliwości uzupełnienia pocisków. 

Avatar Frontiers of Pandora™

Piękno Avatar: Frontiers of Pandora

Co tu dużo mówić, Avatar: Frontiers of Pandora to jedna z najpiękniejszych gier 2023 roku. I zdecydowanie najpiękniejsza produkcja, jeśli pod uwagę weźmiemy wyłącznie las. Pandora w wykonaniu studia Massive Entertainment/Ubisoft Massive prezentuje się kosmicznie! Ilość detali, jakie zostały przygotowanie w leśnych gęstwinach w uniwersum Camerona, pozytywnie przytłacza! Nie brakuje także wielu zwierząt oraz roślin, które widzieliśmy w obu częściach Avatara. Bieganie po tym pięknym, obcym świecie sprawia ogromną radość. 

Kolejnym cudem wirtualnej Pandory jest bezsprzecznie udźwiękowienie – ten las faktycznie żyje i jest pełen niezwykłych dźwięków. Ptaki, owady, duże zwierzęta kopytne – przesycenie gamą przeróżnych odgłosów jest tutaj cudowne. Kilkukrotnie łapałem się na tym, że słysząc jakieś zwierzę gdzieś w głuszy, odwracałem się na pięcie i bacznie obserwowałem leśną gęstwinę, obawiając się, że coś spróbuje mnie pożreć lub stratować. To z kolei sprawia, że jeszcze bardziej pokochałem kolorowy i pełen cudów świat Na’vi. Do tego dochodzi przyjemny model poruszania się postacią, który na początku irytuje, później sprawia dużą satysfakcję. Nasz Na’vi jest wysoki, więc wchodząc do ludzkich budynków, musimy kucać (fenomenalny detal!), a na podorędziu mamy wzmocniony skok, który ułatwia dostawianie się w różne miejsca. 

SPrawdź też: Assassin’s Creed Mirage – recenzja gry. Wyczekiwany powrót do korzeni

Z kolei przechodząc przez gęstwiny, postać gracza odruchowo odsuwa ręką wszelkie liście bądź inne struktury, co pozytywnie wpływa na imersję. Osobiście uwielbiam takie detale, bo w dzisiejszych grach niejednokrotnie ich brakuje. 

Avatar Frontiers of Pandora™

Należysz do ludu, Eywa cię wzywa bla bla bla…

Pierwszą poważną wadą Avatar: Frontiers of Pandora jest fabuła. Mamy tutaj prosty jak budowa cepa podział – Na’vi to dobre ziomki, ludzie i ich maszyny to ci źli goście. Prostolinijność oraz dziecinne podejście do opowieści aż bije z ekranu. Z kolei „dobrzy ludzie” pomagający rdzennej ludności Pandory to oczywiście pojedyncze i dosyć ekscesywne jednostki. Momentami to dosłownie wygląda tak, jakby grupka hipisów wbiła na obcą planetę, zbiła piąteczkę z 3-metrowymi humanoidami i zakrzyknęła „dawać, bijemy ich tych złych z korporacji!” Poważnie, infantylność motywów bądź kreacji postaci drugoplanowych wręcz poraża. Na szczęście opowieść w późniejszym etapie mocno wciąga i nieco rekompensuje te słabsze elementy. 

Sprawdź też: Starfield — recenzja gry — Ciemna strona kosmosu, czyli o spadającej gwieździe Microsoftu.

Nieziemsko irytujący jest także model rozwoju postaci. Nie chodzi o same proste założenia, ale o wymuszanie na graczy ciągłego rozwoju, czyli craftowania nowych rzeczy. Fabuła prze do przodu, ktoś potrzebuje pomocy bądź trzeba ratować naszych ziomków, ale my biegamy po krzakach, zbierając kły, skóry czy jakieś chwasty. Wszystko po to, aby suma naszych przedmiotów dała nam odpowiednią wartość bojową, aby kolejna misja nie okazała się samobójstwem. Lubię rozbudowany crafting i swobodę w kreacji postaci, ale wymuszanie na mnie grindowania już nie bardzo.

Far Cry: Smerfy Edition

W niektórych recenzjach przewija się hasło, że Avatar: Frontiers of Pandora wcale nie jest Far Cry z niebieską nakładką. Oczywiście, że jest! Nużący crafting? Obecny. Jako takie strzelanie (nie licząc łuku)? No ba. Milion obiektów na mapie i zadania z cyklu „idź i zabij”? Dzień dobry, ktoś pytał? Niestety bądź staty mamy tutaj typowy ubisoftowy recykling. Z jednej strony można kręcić nosem, bo ogrywanie tych samych gier w końcu znudzi (zmiana tematyki nie zmienia faktu, że są identycznie mechaniczne), z drugiej… skoro formuła się sprawdza, to warto niepotrzebnie kombinować? Ja personalnie traktuje bycie kopią Far Cry’a jako wadę, bo nigdy nie przemawiała do mnie ta seria. 

Na koniec przytyk w kierunku monetyzacji – serio Ubi, nie dało się zrobić gry singlowej (z opcjonalną kooperacją) bez wewnętrznego sklepiku? W języku entów, Na’vi, Ludzi z nieba, hobbitów, krasnoludów czy jaszczuroludzi nie ma godnego określenia na tę zdradę! Oczywiście mamy tutaj mydlenie oczu, że „są to wyłącznie dodatki kosmetyczne”, ale i tak to cios poniżej pasa. Jako złośliwość dodam, że tyle dobrego, że gra już mocno tanieje po premierze… Chyba to ludzi nie trafia jednak idea płatnych skórek w solowych tytułach. 

Avatar Frontiers of Pandora™

Czy warto posłuchać zewu Pandory?

Avatar: Frontiers of Pandora to niezły kawałek kodu, który dla fanów Avatara będzie idealnym placem zabaw. Zwłaszcza jeśli są fanatykami 3-metrowych smerfów, które lubią gadać do drzew. Z kolei gracze lubiący formułę Far Cry poczują się jak w domu, nie licząc pewnych zmian czy nowych opcji. Pozostałe grono może tutaj nie znaleźć to czego szuka – wiele tytułów o wiele lepiej rozwiązuje kwestie strzelania czy prowadzenia fabuły. A ta nie ukrywając, jest dosyć słabym elementem najnowszej gry Ubisoftu. 

Na pewno Avatar: Frontiers of Pandora świetnie sprawdzi się jako „świąteczny przerywnik” w oczekiwaniu na nadchodzący rok i duże premiery. Wątpię jednak, abyśmy o tej grze pamiętali za rok. Szkoda, że Ubisoft w dużej mierze zmarnował potencjał takiego IP jak Avatar. Trzymam jednak kciuki, aby gra dostała jakieś wsparcie, ale znając Francuzów… to marzenia ściętej głowy. 

ZALETY +

WADY -

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy UBISOFT Polska

Agnieszka Michalska

Jestem Agnieszka Pierwsza Tego Imienia, Władczyni Konsoli, Mistrzyni Padów, Najwyższa Bibliotekarka oraz Baronessa Kolekcji Figurek Funko POP! Obok gier na konsole od Sony i Nintendo Switch, uwielbiam także dobre książki fantasy, które pochłaniam z zawrotną prędkością. Prywatnie jestem pasjonatką czarnej kawy i białej czekolady.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Until Dawn – recenzja gry. To tylko piękny koszmar. 

Until Dawn – recenzja gry. To tylko piękny koszmar. 

Undisputed – recenzja gry. Wielki powrót boksu na salony. 

Undisputed – recenzja gry. Wielki powrót boksu na salony. 

Dragon Age Veilguard — recenzja gry — unieś zasłonę, odkryj prawdę  

Dragon Age Veilguard — recenzja gry — unieś zasłonę, odkryj prawdę  

Starship Troopers Extermination – Optymalizacjo, gdzie jesteś? 

Starship Troopers Extermination – Optymalizacjo, gdzie jesteś? 

Just Dance 2025 – recenzja gry. Szubidubi can’t dance? 

Just Dance 2025 – recenzja gry. Szubidubi can’t dance? 

Dragon Ball: Sparking! Zero – recenzja gry. Smocze kule w akcji!

Dragon Ball: Sparking! Zero – recenzja gry. Smocze kule w akcji!