Na świecie znowu pachnie burzą. Stare pieśni mówią, że każdy szlak, nawet ten najdłuższy, kiedyś prowadzi do rozstaju. Wiedźmin Netflixa właśnie na taki rozstaj dotarł. Biały Wilk powrócił, z nową twarzą, nowym głosem i cieniem dawnych błędów, które ciągną się za nim jak zapach krwi po bitwie. Czwarty sezon to jak kolejny łyk eliksiru – gęsty, gorzki, pozostawiający posmak nadziei, że może tym razem mikstura zadziała. Świat, który kiedyś tętnił magią i losem, teraz błyszczy głównie w blasku efektów specjalnych, ale wśród tej iluzji wciąż można odnaleźć momenty prawdziwej mocy. Ciri wciąż ucieka przed przeznaczeniem, Yennefer szuka równowagi między sercem, a ambicją, a Geralt próbuje udowodnić, że srebrny miecz potrafi błyszczeć nawet w cudzej dłoni.
Netflix, jak stary alchemik, miesza składniki: odrobinę mroku, szczyptę humoru, garść widowiskowych walk i tonę nostalgii. Rezultat? Eliksir, który działa… ale nie do końca tak, jak powinien. Czasem ogrzewa, czasem parzy, czasem po prostu wietrzeje. Seans to nie okazał się katastrofą, lecz również nie triumfem. Bardziej to podróż po znanym świecie, w którym coraz trudniej odnaleźć iskrę, a coraz łatwiej poczuć zmęczenie. I choć pieśń o Białym Wilku trwa dalej, nie sposób nie zadać sobie pytania: czy to wciąż opowieść o bohaterze, czy już tylko echo dawnych legend?
W poszukiwaniu szlaku we mgle
Po wydarzeniach, które na zawsze odmieniły losy bohaterów i całego kontynentu, świat Wiedźmina pogrąża się w chaosie. Wojna wisi w powietrzu, gdyż państwa północy i południa ostrzą miecze, magowie dzielą się na frakcje, a każda decyzja wydaje się mieć swój koszt. W tym niepewnym świecie, gdzie sojusze są kruche jak szkło, a zdrada staje się walutą, Geralt z Rivii po raz kolejny wyrusza na szlak. Tym razem jednak nie w poszukiwaniu potworów, lecz w poszukiwaniu sensu. Czwarty sezon to moment przełomu. Główny bohater zmieniony nie tylko z wyglądu, ale i z ducha, przemierza kontynent w towarzystwie nowych sprzymierzeńców – outsiderów i wyrzutków, dla których los nie był łaskawy. Ich droga staje się nie tylko fizyczną wędrówką, ale także próbą odpowiedzi na pytanie, kim jest wiedźmin w świecie, w którym granice między człowiekiem, a potworem dawno się zatarły. Choć jego neutralność wielokrotnie była wystawiana na próbę, teraz staje się niemal niemożliwa, gdyż wojna wciąga wszystkich, nawet tych, którzy próbowali od niej uciec.
Ciri tymczasem dojrzewa do roli, której nigdy nie chciała. Jej moc, coraz trudniejsza do opanowania, czyni ją zarówno nadzieją, jak i zagrożeniem. Poszukiwana przez królów, czarodziejów i potwory z innego wymiaru, zmuszona jest zrozumieć, że przeznaczenie nie jest darem, a ciężarem, który może zgnieść słabszych. Jej wątek, bardziej niż kiedykolwiek, staje się metaforą dorastania w świecie, w którym nikt nie jest naprawdę wolny. Yennefer z Vengerbergu z kolei wkracza na najbardziej niebezpieczną ścieżkę w swoim życiu. Choć odzyskała siłę, nadal płaci za swoje dawne decyzje. Jej ambicja i pragnienie kontroli nad magią prowadzą ją do konfrontacji z potężnym czarodziejem, którego moc sięga dalej, niż ktokolwiek przypuszczał. To starcie nie jest jedynie walką zaklęć, lecz próbą charakteru, a wręcz testem, czy bohaterka potrafi zapanować nad własnym gniewem, zanim pochłonie ją ten sam mrok, z którym walczy. Nowy sezon Wiedźmina to opowieść dojrzalsza i bardziej skupiona niż poprzednie. Netflix rezygnuje z rozproszonej narracji na rzecz klarownego, emocjonalnego tonu. Historia koncentruje się na losach bohaterów, ich decyzjach i konsekwencjach, które nie zawsze można cofnąć. To sezon o rozdzieleniu i rodzinie, która została rozbita przez przeznaczenie oraz próbuje odnaleźć siebie na nowo w świecie, który się rozpada.

Znak zapytania zamiast znaku Aard
Czwarty sezon sagi to dla mnie mieszanka skrajnych emocji – coś pomiędzy fascynacją, a lekkim zawodem. Widać, że twórcy próbowali uporządkować chaos poprzednich odsłon, nadać historii spójniejszy rytm i nową energię. I w pewnych momentach faktycznie się to udaje. Serial wygląda pięknie! Zdjęcia są bardziej dopracowane, efekty specjalne zyskały na jakości, a sceny walk wreszcie mają w sobie coś z tej brutalnej elegancji, jaką obiecywał pierwszy sezon. Widać też, że reżyser stara się bardziej pochylić nad bohaterami, nad tym, co czują, a nie tylko nad tym, co robią. Daje to poczucie większej intymności, momentami wręcz melancholii, szczególnie w wątkach Geralta i Yennefer, którzy zmagają się z własnymi demonami bardziej, niż z potworami. W tej odświeżonej formule widać też nową energię. Liam Hemsworth, mimo sceptycyzmu fanów, wnosi do postaci Białego Wilka pewną surowość i stonowany spokój. Nie próbuje naśladować Henry’ego Cavilla, ale raczej tworzy swoją wersję bohatera. Ok, może mniej charyzmatyczną, ale bardziej introspektywną, cichą, zrezygnowaną. Czy gorszy? Na pewno inny. W jego oczach jest coś, co przypomina zmęczenie wojownika, który zbyt długo walczył o świat, który nie chce być uratowany. To interpretacja subtelna i warta docenienia, nawet jeśli część widzów nigdy się do niej nie przekona.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że mimo wizualnego blasku i kilku udanych pomysłów, serial wciąż boryka się z problemami, które od lat ciągną się za nim jak cień. Fabuła nadal momentami grzęźnie w niedopowiedzeniach i niezręcznych skrótach narracyjnych. Wątki, które mogłyby poruszać, często zostają spłycone, a postaci drugoplanowe pojawiają się i znikają bez wyraźnego sensu. Scenariusz, choć bardziej uporządkowany niż wcześniej, wciąż nie potrafi w pełni wciągnąć. Zamiast nieuchronności losu czujemy raczej konstrukcję fabularną, która co chwila przypomina o swojej sztuczności. Zmiana aktora w roli Geralta to również miecz obosieczny. Z jednej strony dała twórcom pretekst do świeżego startu i nowej interpretacji, z drugiej z kolei symbolicznie podkreśliła utratę tożsamości serialu. Cavill, niezależnie od opinii o scenariuszu, był sercem tej produkcji. Jego odejście pozostawiło pustkę, którą Hemsworth stara się zapełnić, ale nie zawsze ma czym. W rezultacie nowy sezon ogląda się trochę tak, jakbyśmy wrócili do znajomego świata, ale ktoś przestawił w nim kilka mebli – nadal wiemy, gdzie jesteśmy, lecz nie czujemy się już do końca u siebie.
Najwięcej emocji dostarcza Yennefer, która wreszcie otrzymuje wątek, który przywraca jej dawną charyzmę. Jej starcie z potężnym magiem nie jest jedynie pojedynkiem zaklęć, ale także konfrontacją z samą sobą. To właśnie w jej historii najlepiej widać napięcie między pragnieniem władzy, a potrzebą odkupienia. Niestety, nie każda postać otrzymuje tyle samo uwagi. Ciri, mimo potencjału, bywa tu bardziej symbolem, niż pełnoprawną bohaterką. Największą bolączką sezonu pozostaje jednak jego emocjonalna płaskość. Choć wszystko wygląda dobrze, ma swój rytm i styl, brakuje tego, co w książkach i grach czyniło Wiedźmina wyjątkowym, tego surowego, ironicznego ciepła, które sprawiało, że nawet w mroku dało się dostrzec człowieczeństwo. Serial momentami przypomina piękny, chłodny portret: technicznie dopracowany, ale pozbawiony życia w oczach.
Sprawdź też: Wednesday – recenzja serialu. Gotka na tropie!

Rzuć monetą, może się spodoba
Czwarty sezon Wiedźmina to jak powrót na szlak, który znamy na pamięć, a mimo to wydaje się obcy. Coś w nim pękło, może magia, może wiara, że opowieści potrafią ocalić swoich bohaterów przed upadkiem. A jednak, mimo tego pęknięcia, ten świat wciąż tętni życiem. Wciąż pachnie mokrym lasem po burzy, stalą po walce i tą nieuchwytną nostalgią za dawnymi czasami, gdy wszystko było prostsze: miecz, zlecenie, potwór. Nowa odsłona nie olśniewa, nie wzrusza tak, jak byśmy chcieli, ale nie sposób jej odmówić serca. Widać w nim próbę odbudowania czegoś, co się rozsypało – próbę odnalezienia sensu w chaosie, celu w drodze, nadziei w rozczarowaniu. I może właśnie dlatego trudno go całkiem odrzucić. Bo mimo błędów, momentów, gdy magia się rozprasza, wciąż pozostaje w nim coś szczerego w postaci echa świata, który kochamy od pierwszych stron Sapkowskiego i pierwszych dźwięków lutni Jaskra. Może Wiedźmin od Netflixa już nigdy nie będzie tym samym, ale wciąż potrafi sprawić, że na chwilę wracamy do tej surowej, nieidealnej, ale dziwnie bliskiej krainy, gdzie los jest jak miecz – zawsze obosieczny. Każda historia ma swój koniec. Ale nie każda kończy się tak, jak byśmy tego chcieli.
Sprawdź też: Wiedźmin sezon 3 – recenzja serialu – Będziemy tęsknić…
