Od jakiegoś czasu wyświetlały się w kinie zwiastuny filmu Borderlands. Wyglądało to tak, jakby ktoś bardzo chciał zrobić Strażników Galaktyki, a wyszedł mu pierwszy Legion Samobójców. Czy rzeczywiście jest tak źle, jak mówi się w internecie? Uważam, że nie… co nie znaczy, że jest dobrze.
Ten film jest… nijaki
Wiecie, co jest dla mnie najgorsze w filmie? Gdy jest on nijaki. Borderlands nie jest ani dobre, ani tak złe, że aż dobre. Ono po prostu jest. Oceniam tę produkcję z perspektywy osoby, która zna gry, jednak nie jestem ich ogromnym fanem. Są to przyjemne looter shootery.
W ogóle nie czuć w tej produkcji klimatu Borderlandsów. Spodziewałbym się czegoś bliżej serialowego Fallouta od Amazonu niż Strażników Galaktyki od Disneya. Brak tu absurdalnego humoru… a właściwie, brak jakiegokolwiek humoru, od tego zacznijmy. Zaśmiałem się raz podczas całego seansu. Nie uświadczymy brutalnych scen ani krwi, ponieważ twórcy zdecydowali się napisać scenariusz pod PG13. Co pewnie miało na celu trafienie do szerszego grona odbiorców. Jak widać po dochodach – nie pykło.
Fabuła jest zupełnie nieangażująca. Na początku poznajemy Lilith, która w monologu tłumaczy widzom założenia świata, co to za planeta Pandora i czemu jest tak istotna dla korporacji. Nie jestem fanem takiej ekspozycji, zwłaszcza że w tej produkcji traci ona sens po scenie w autobusie z Marcusem, gdyż puszcza on nagranie tłumaczące dokładnie to samo, co prolog. Dlaczego Borderlands nie zaczyna się właśnie od tej sceny, a potem ewentualnie nie cofnie się, żeby wyjaśnić, kim jest ta czerwonowłosa bohaterka i czemu się tutaj znalazła? Byłoby bardziej tajemniczo i nawet w duchu gry.
Bohaterów, których nie da się polubić
Cate Blanchett, która odgrywa rolę wyżej wymienionej Lilith, wygląda, jakby bardzo nie chciała tam być. Patrząc na to, co mówiła w jednym z wywiadów:
„Najdziwniejsze propozycje zazwyczaj są tymi, które najbardziej mnie przyciągają. Ale myślę, że do pewnego stopnia odpowiedzialne jest za to covidowe szaleństwo. Spędzałam dużo czasu w ogrodzie, korzystając z piły łańcuchowej. Mój mąż powiedział: „Ten film może uratować ci życie”,
jestem w stanie w to uwierzyć.
Inne postacie po prostu istnieją – Roland (Kevin Hart), Tannis (Jamie Lee Curtis) czy Krieg (Florian Munteanu) przewijają się w tle, ale trudno się nimi przejmować. Dostajemy kilka sekwencji walk czy strzelanin, ale nie czułem tam żadnej stawki. Za każdym razem bohaterowie uchodzą z życiem, mimo że szarżuje na nich horda bandytów.
Zdaję sobie sprawę, że Claptrap był irytującą postacią w grach i Jack Black robi, co może, aby coś z niego wykrzesać na wielkim ekranie. Niestety, przy takim scenariuszu się nie da. A czarę goryczy dla mnie przelała scena, która w sumie pojawia się również w zwiastunie, gdy ten mały poczciwy robocik wydala z siebie śrubki…
Jest jednak mały promyk w całej tej bandzie – Tiny Tina (Ariana Greenblatt). Podobała mi się jej kreacja. Niby niewinna, ale potrafi pokazać pazur. Zabawna, przebiegła i miała świetny kostium.
Co do charakteryzacji i scenografii, to jestem pod wrażeniem, bo wyglądają jak wyjęte z gry. Lilith wygląda jak Lilith, Moxxie (Gina Gershon) ma makijaż nawet stylizowany na komiksowy, Kreig i reszta bandytów również prezentują się wyśmienicie. Claptrap, chociaż w typ przypadku mamy efekt specjalny, też nie odcina się od reszty towarzystwa. Miasta są pełne ludzi i żywe. Od strony technicznej jest naprawdę dobrze.
Sprawdź też: Gran Turismo – recenzja filmu – Od gracza do zawodowego kierowcy
Zagrajcie w grę
Chyba koniec tego pastwienia się nad filmem Borderlands. Myślę, że i tak już poświęciłem temu tytułowi za dużo czasu. Wydaje mi się, że lepiej sięgnąć po grę, choć jest ona dość specyficzna i może nie każdemu podpasować. Plus taki, że można zagrać w coopie i wtedy człowiek lepiej się bawi – czego nie można powiedzieć o wizycie w kinie. Szkoda, że nie wyszło, zwłaszcza że ostatnio ekranizacje gier miały dobrą passę.
Sprawdź też: Filmowy FNAF jest tak samo kiepski jak gra – recenzja filmu Pięć koszmarnych nocy