Teksańska masakra piłą mechaniczną to absolutna klasyka horroru, która dawno weszła do popkultury, tworząc swoiste uniwersum. Wszystko zapoczątkował kultowy film w reżyserii Tobe’a Hoopera z 1974 roku. Najwierniejsi fani uważają, że to jedyna dobra część, a wszystko, co powstało po niej, jest jedynie nędzną profanacją, spłycającą całą historię i stworzoną do zarabiania pieniędzy na mało wybrednych odbiorcach. Uzbrojony w piłę mechaniczną i maskę zrobioną ze skóry ofiar Letherface trafił do panteonu celebrytów morderców, tuż obok Freddiego Krugera, Jasona, Hellraisera czy Chuckiego. Na kanwie pierwszego filmu powstała gra. Czy jest tak przełomowa, jak pierwowzór, czy to tylko skok na kasę fanów? O tym przeczytacie w poniższej recenzji.
Stary, sprawdzony schemat
Zanim twórcy z Gun Interactive stworzyli The Texas Chain Saw Massacre, wydali w 2017 roku inny asymetryczny survival horror – Evil Dead: The Game. Obie produkcje formą i wykonaniem nawiązują do popularnego Dead by Daylight, a także innych tytułów z tego gatunku jak Friday 13th: The Game, czy Propnight. W odróżnieniu od powyższych pozycji, mamy do czynienia z formułą, w której z czwórką ofiar zmierzy się nie jeden morderca, a cała rodzina, w skład której wchodzi zawsze Leatherface z dwójką pomagierów wzorowanych na postaciach z oryginalnego filmu. Jest to spore utrudnienie, ponadto do drużyny oprawców należy demoniczny NPC dziadek, który karmiony krwią ofiar z worków pomaga wskazać gdzie ukryli się ocaleńcy. Do rodziny należą Sissy, Johny, Autostopowicz, Cook oraz oczywiście Leatherface. Ofiary zaś to Ana, Sonny, Julie, Leland, Connie. Każda z postaci ma inne statystyki i zdolności, które wnoszą urozmaicenie do rozgrywki, np. mogą łatwiej znajdować przedmioty, mieć podświetloną drogę ucieczki czy przyjmować na siebie więcej obrażeń. W ramach levelowania postaci zapełniamy punkty drzewka umiejętności, które wzmacniają nasze atrybuty.
Fabuła gry nie jest zbyt rozbudowana. Jest 1974 rok, młoda Maria Flores zaginęła, jej siostra Ana zebrała znajomych ze studiów i wyruszyła na poszukiwania. Paczka dociera do Newt w stanie Texas, gdzie zostaje złapana przez rodzinę rzeźników zwyrodnialców i powieszona na haki (takie jak w masarni). Swoją grę zaczynamy od momentu przebudzenia, gdzie już od pierwszej sekundy musimy postępować ostrożnie, jeżeli będziemy oswobadzać się zbyt głośno, zdradzimy oprawcom naszą lokalizację.
Sprawdź też: NBA 2K24 – recenzja gry. Niecelny rzut za trzy punkty.
Uroki gry multiplayer
Jak sami widzicie, horror jest nastawiony głównie na szybkie i krwawe partyjki pomiędzy graczami. Kiedy chcemy zagrać mamy do wyboru dwa tryby: publiczny oraz prywatny. W trybie publicznym możemy wybrać krótki mecz, gdzie zostaniemy przydzieleni tam, gdzie jest miejsce, bądź wybrać czy chcemy zagrać jako członek rodziny lub ofiara. W trybie prywatnym możemy stworzyć lobby dla siebie i znajomych bądź dołączyć do lobby już istniejącego. Przy pierwszym razie wyświetlają się dłuższe, filmowe tutoriale objaśniające zasady gry. Ciężko jest tak na szybko zapamiętać porady. Na szczęście zasady są proste.
Kiedy znajdziemy się w lobby, dostajemy przydzieloną losową postać z grupy, którą wybraliśmy. I tutaj zaczyna się zabawa. Część osób opanowuje grę jedną postacią i gdy mają grać inną wysyłają prośby o zamianę. Musicie się liczyć z tym, że niektórzy z nich ciężko akceptują odmowę i potem wypisują na czacie albo grają tak by pogrążyć innego gracza. Oprócz pisania możemy komunikować się głosowo, niektórzy towarzysze lubią komentować sytuację w trakcie, czy też po zakończeniu gry. Czasami było to dla mnie irytujące, bo trafiałam na makiawelicznych młodocianych, którzy przeklinali w najróżniejszych językach, piszczeli albo krzyczeli, starając się rozproszyć drużynę przeciwną. O wiele lepiej grało mi się w prywatnym lobby, gdzie mogłam komunikować się ze znajomymi. Gra jest cross platformowa, więc możecie śmiało łączyć się ze znajomymi, bez względu na to, czy grają na PC, Xboxie Series X/S czy PS5. Dzięki temu, że gra jest dostępna w Game Passie, sporo osób ma do niej dostęp w ramach opłacanego abonamentu. Super, że w grę można było zagrać w usłudze już w dniu premiery. Jeżeli gracie bez znajomych musicie się uzbroić w cierpliwość, bo często po dobraniu wszystkich graczy, które trwa kilka minut, Ci wychodzą sobie bez pardonu i cały proces zostaje przerwany i trzeba zacząć od nowa. Ale zazwyczaj za kolejnym razem się udaje.
Mozolne początki
Do wyboru mamy trzy mapy: dom rodzinny, rzeźnię i stację benzynową. Część z was powie, że to mało i gra szybko się znudzi. Muszę przyznać, że jeżeli nie gramy z kimś doświadczonym, kto wprowadzi nas w meandry gry, bądź zaczęliśmy rozgrywkę, nie oglądając wcześniej tutoriali na YouTube, to pierwsze razy mogą być bardzo frustrujące. Potrzeba trochę czasu, żeby zrozumieć mechanizmy masakry i opracować skuteczną strategię. Sama wiele razy się wkurzałam, dopiero potem odkrywałam, co mogłam zrobić inaczej i jak działać bardziej efektywnie.
Kluczem do sukcesu jest poznanie mapy i punktów orientacyjnych, w których ofiary mogą się ukrywać. Skuteczne ukrywanie daje nam czas przedostać się do jednego z wyjść. Bo właśnie to jest istotą tej gry jako student, nie dać się złapać i zabić. Ofiary mają cztery drogi ucieczki, główna zasilana przez generator, tylna zasilana przez akumulator samochodowy, brama ciśnieniowa zasilana zaworem ciśnieniowym oraz wyjście z piwnicy, które wymaga wyłączenia bezpiecznika. Będąc mordercą, warto znać najczęstsze spoty, w których można się schować, są to miejsca w stodołach, piwnicach, garażach i podziemnych tunelach. Dobrze też jest być świadomym swoich umiejętności, Leatherface zadaje największe obrażenia (pod warunkiem, że włączycie piłę na początku gry, hehe), Johny jest świetnym tropicielem i też potrafi nieźle dać w kość, z kolei Autostopowicz może rozstawić w trakcie rozgrywki trzy pułapki i dzięki swojej sylwetce wejdzie w miejsca dostępne tylko dla ofiar, Sissy jest świetną zbieraczką krwi dla dziadka oraz ma moc zatruwania przedmiotów, a Cook, no cóż, jest dobry w ciuciubabkę, może nasłuchiwać ocaleńców.
Po opanowaniu map i zrozumieniu prawideł pojedynku robi się łatwiej i można święcić triumfy lub wprawiać się w grę inną postacią.
Mapy są bardzo klimatyczne i oddają ducha The Texas Chain Saw Massacre z 1974 roku. Mamy zaniedbane posiadłości, pełne brudnych przedmiotów, atmosferę niepokoju, wszędzie czyhające pułapki. Graficznie też jest bardzo dobrze. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to twarz Leatherface’a, która w końcowych animacjach, gdy biegnie z piłą, wygląda bardzo karykaturalnie.
Sprawdź też: Skautfold: Usurper – recenzja gry. To nie jest gra dla spokojnych ludzi
Błędy w grze
Pierwsze mecze były ciężkie ze względu na błędy w grze. Chociaż klikałam przyciski z komend, nie szła za tym reakcja postaci, stałam jak zacięta, a wróg wesoło, raz po raz wbijał we mnie ostrze broni. Podobne sytuacje miały grające ze mną osoby. Nie występowało to nagminnie, ale akurat w momentach, gdy miałam dobrą passę w grze.
Miesiąc po premierze
Niestety oddaje ten tekst troszkę po terminie. Postanowiłam zatem sprawdzić, jak ma się gra kilka tygodni od premiery. I powiem wam, że zaskakująco dobrze. The Texas Chain Saw Massacre przyciągnęło w ciągu pierwszego miesiąca aż cztery miliony graczy. W lobby wszyscy byli aktywni, połączyłam się od razu. Rozgrywki również przebiegły bez komplikacji. Twórcy przygotowali dużą aktualizację, która naprawiła wcześniejsze bugi m.in. problemy z atakami Sissy, wyeliminowano blokowanie graczy przy dobieraniu do gry, przestawiono przedmioty (mi tam nie przeszkadzały, ale gracze krytykowali, że stoją w idiotycznych miejscach lub/i nie można się do nich dostać). Stuningowano też perki. Gra jest chętnie strimowana, powstało też wiele modów, gdzie możemy zabijać Ghostfacem albo Jasonem, grać Arianą Grande albo uciekać w skąpym stroju. Ciekawa jestem czy twórcy będą dalej rozwijać grę, tak jak ma to miejsce z Dead by daylight.
Podsumowanie
The Texas Chain Saw Massacre to dobry asymetryczny horror. Jeżeli lubisz ten gatunek i poświęcisz trochę czasu, by zagłębić się w specyfikę grywalnych postaci, to na pewno będziesz się wybornie bawił. Samo odkrywanie możliwości i progres w grze są bardzo satysfakcjonujące. Jeżeli w dodatku masz znajomych, którzy mają ten tytuł to zabawa (czy nawet sprzeczki) gwarantowane.
Sprawdź też: Dead Island 2 — recenzja gry. HELL-A fun!