Previous slide
Next slide

Spider-man: bez drogi do domu - recenzja. Z dużym hypem przychodzi duża odpowiedzialność.

Spider-Man: Bez drogi do domu to bez wątpienia jedna z największych, jak nie największa premiera tego roku. Miałem okazję zobaczyć film przedpremierowo – czy spełnił moje oczekiwania? Tego dowiesz się z recenzji.

Stało się! Spider-Man: Bez drogi do domu już za mną. Z wielką radością, ale w zasadzie i strachem podzielę się z Wami pierwszymi wrażeniami po seansie. Możecie to potraktować jako recenzję, chociaż nie do końca, bo w sumie to zbyt wielu konkretów napisać nie mogę – a może nie tyle nie mogę, ile nie chcę. W końcu kto miałby radość z czytania recenzji pełnej spoilerów, które jedynie mogą popsuć seans. Niemniej pewne jest, że postaram się odnaleźć odpowiedź na pytanie, które zapewne mocno siedzi w waszych głowach… Czy warto było się hypować tak?

Spider-man: bez drogi do domu – recenzja. Z dużym hypem przychodzi duża odpowiedzialność.

Spider-Man: Bez drogi do domu - uważaj czego sobie życzysz Parker

Możemy śmiało założyć, że ten cytat ze śródtytułu stanie się jednym z najpopularniejszych wypowiedzianych w MCU przez Doktora Strange’a. Jednak czy sam film, w którym owe słowa zostały wymówione, również do tych kultowych będzie się zaliczać? Już teraz nie trzymając Was dłużej w napięciu, napiszę, że… TAK!

Spider-Man: bez drogi do domu to kino rozrywkowe najwyższych lotów. Więcej, kolejny rozdział przygód pająka możemy śmiało uznać, za jeden z najlepszych filmów należących do MCU. Pewnie teraz sobie myślicie, że przesadzam… ale słowo, w ogóle tak nie jest. Emocje, które wyzwala w nas seans, możemy porównać do tych, które poczuliśmy w trakcie oglądania Avengers: Wojna bez granic bądź też Avengers: Koniec gry. To ogromne zaskoczenie! Przynajmniej dla mnie.

Przed samym wejściem do kina obawiałem się trochę, że cały hype, rozgłos itp., sprawią, że pokaz okaże się jedynie rozczarowaniem… a tu niespodzianka, zawodu brak, a radość ogromna.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Spider-Man to Peter Parker

Szok i niedowierzanie! Tego nikt się nie spodziewał. Spider-Man to Peter Parker, dzieciak, który pozbawił świat jednego z najwspanialszych bohaterów w historii, czyli tajemniczego, ale jakże odważnego Mysterio. Oczywiście my wiemy, że Peter pokonawszy Quentina Becka, po prostu kolejny raz ocalił świat! Jednak takiej wiedzy nie posiada część mieszkańców Nowego Jorku, którzy po poznaniu prawdziwej tożsamości Parkera rozpoczynają obławę na jego dom, wraz z ciekawskimi gapiami oraz zwolennikami młodego herosa – w końcu kto nie chciałby w takiej sytuacji zobaczyć superbohatera, czy też superzłoczyńcy na żywo? To tak słowem wstępu do fabuły.

Spider-Man: Bez drogi do domu rozpoczyna się tam, gdzie zakończyło się Daleko od domu. Nie wiem, czy to nie pierwsza taka sytuacja w MCU, kiedy kolejna produkcja dosłownie zaczyna się tam, gdzie skończyła się poprzednia. Dość ciekawy zabieg – pozwala nam tak naprawdę już teraz traktować część drugą i trzecią jako jeden wyjątkowo długi film. I to byłoby wszystko w ramach wstępu do fabuły, ponieważ, tak jak zawsze (co chyba w sumie powtarzam w każdej swojej recenzji), nie chce wam psuć seansu. Jednak zdradzę może jeszcze tylko tyle, że sceny ze Stevenem Strangem oraz na moście z udziałem Doktora Octopusa rozgrywają się niewiele później.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Scenariusz grubą siecią szyty, czyli fabuła w Spider-Man: Bez drogi do domu

Czy wszystkie wątki przedstawione w Spider-Man: Bez drogi do domu miały sens? Oczywiście, że nie. Czy decyzje podejmowane przez bohaterów były racjonalne? Nie. Czy przeszkadzało mi to w czerpaniu ogromnej radości z seansu? W ogóle. Jasne, kilka razy w trakcie pokazu mrużyłem podejrzliwie oczy i nie do końca rozumiałem to, co dzieje się na ekranie. Jednak nie zmienia to faktu, że najnowszy film z Parkerem w roli głównej to solidna historia, która mimo kilku nieścisłości jest po prostu przyjemna i wybornie satysfakcjonująca – wyeksponowano w niej to, co najważniejsze, a to, co dla wielu z założenia mogło wydać się niezrozumiałe, zostało w logiczny (nie znaczy zadowalający) sposób uproszczone.

Niemniej każdy z bohaterów miał swoje pięć minut. Wszystkie istotne dla świata MCU wątki zostały zamknięte, nowe za to otworzono i to w ciekawy, a nawet ciężki do przewidzenia sposób.

To historia Petera

W sieci już od wielu miesięcy można się spotkać ze spekulacjami na temat tego, czy pojawienie się Doktora Strange’a oraz złoczyńców z poprzednich filmów z pająkiem w roli głównej nie przyćmi samego Toma Hollanda w jego trzecim solowym filmie. Przyznam, że sam się tego lekko obawiałem. Na całe szczęście wszystkie swoje obawy mogę już schować do kieszeni, ponieważ Spider-Man: Bez drogi do domu to historia Petera Parkera i to on jako główny bohater swojej opowieści jest w niej najważniejszy. Eksploracja i rozwój jego postaci w tej produkcji wkroczyły na kompletnie inny, wyższy poziom. W trakcie seansu szczególnie warto już nie tyle oglądać ile podziwiać więzi łączące Petera z MJ czy Nedem – cała trójka przez te 148 minut miała więcej wspólnych, a zarazem kluczowych dla uniwersum momentów na ekranie niż przez Powrót do domu i Daleko od domu razem wzięte.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Pajęczyna emocji

To już nie kolejka górska, to pajęczyna! Chyba jeszcze żaden inny film z Petrem Parkerem w roli głównej nie wcisnął mnie tak mocno w fotel, jak Bez drogi do domu. Fabularnie produkcja jest poprowadzona naprawdę cudownie. Wszystko zaczyna się dość spokojnie, potem powoli nabiera tempa, aby następnie przywalić z impetem w taki sposób, żebyśmy nie mogli na spokojnie usiedzieć w kinie na miejscu. Czy powinniście zabrać ze sobą chusteczki do kina? Zalecam. O kilka łez nietrudno. Co to oznacza? Że mimo całej komediowej otoczki i momentami sporej infantylności, ta produkcja jest dość poważna. Porusza wątki, które w zasadzie nigdy wcześniej w historii pająka z MCU nie zostały wyciągnięte na pierwszy plan. Nie sposób uznać, że wszystko, co wydarzyło się w życiu Parkera od Wojny Bohaterów, zmieniło go – heros bezdyskusyjnie wydoroślał i faktycznie zrozumiał, że każda jego decyzja może mieć wpływ nie tylko na ludzi, których kocha, ale również na cały świat. Jednak mimo to Tom Holland nadal jest tym samym przyjacielem z sąsiedztwa, którego pokochały miliony widzów na całym świecie – tak więc nie obawiajcie się, to ten sam Peter, tylko momentami trochę mądrzejszy.

Spider-Man: Bez drogi do domu, to jednak nie tylko Spider-Man, to również MJ, Ned, May, a nawet Happy. Każdy z tych bohaterów dostał w tym filmie swoje przysłowiowe pięć minut. To doprawdy fascynujące, jak ogromny wpływ na życie Petera ma ta czwórka bohaterów. Oczywiście, nic nowego, wiemy to od dawna. Jednak dopiero w tym filmie mieliśmy okazję naprawdę zobaczyć jak wiele łączy te wszystkie postacie… (trzymam buzię na kłódkę dla waszego dobra!)

Bohaterowie i złoczyńcy

Wspomniałem już o bohaterach, to teraz wypada również napisać kilka słów o złoczyńcach, których w Spider-Man: Bez drogi do domu nie brakuje. Doktor Octopus, Zielony Goblin, Sandman, Electro, Jaszczur i… może ktoś jeszcze, a może nie. Nieważne ilu złoli w filmie zobaczycie, ponieważ każdego z miejsca zaczniecie wielbić. Powrót kultowych przeciwników pająka to już nie strzał w dziesiątkę, a setkę! Może i Peter z MCU miał ciekawych przeciwników, ale prawda jest taka, że żaden z nich nie dorasta do pięt tym przedstawionym w filmach, gdzie w postać ścianołaza wcielali się Tobey Maguire oraz Andrew Garfield.

Jednak żeby nie było tak kolorowo. Sprowadzenie do MCU wrogów Parkera, to genialna decyzja. Niemniej muszę zaznaczyć, że mimo wielu ciekawych zwrotów akcji, które są bezpośrednio z nimi związane. Ich występ u boku Toma Hollanda może się wydawać trochę wymuszony. Ja co prawda jako fan i maniak tych postaci, byłem zachwycony. Jednak to nie zmienia faktu, że w Bez drogi do domu pewne sytuacje, akcje i sceny bywają niezrozumiałe i naciągane.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Nie oceniam, a doceniam

Zazwyczaj staram się nie oceniać w swoich recenzjach gry aktorskiej, ponieważ nie widzę w tym ani sensu, ani powodu, dla którego miałbym to robić. Przecież na to, jak aktor wypada na ekranie, wpływa wiele czynników – moim zdaniem nie recenzentom, krytykom, czy pasjonatom kina brać to pod osąd. Jednak tym razem pozwolę sobie na wyjątek od zasady, a to dlatego, że w Bez drogi do domu Tom Holland, którego jeszcze wczoraj postrzegałem jedynie jako takiego aktorzynę z ogromnym szczęściem, tym razem dosłownie rozwalił system. Tak pochłoniętego i obecnego w filmie go nie widziałem. Szok, ale jakże pozytywny.

Jednak nie samym Hollandem Bez drogi do domu stoi. W końcu jak wiemy, w filmie pojawiają się również… Alfred Molina (Doktor Octopus) oraz Willem Dafoe (Zielony Goblin)! Wspomniana dwójka zwala z nóg! Doprawdy, to jak bardzo wczuwają się w swoje role, jest wręcz nie do opisania słowami – to trzeba po prostu zobaczyć. Odnoszę wrażenie, że oni urodzili się po to, aby odgrywać te postaci. Perfekcyjnie przełożyli komiksowych złoczyńców na wielki ekran i tak jak jeszcze wyobrażam sobie, że kiedyś Holland przestanie grać Spider-Mana, to mam nadzieję, że maski Goblina i macek Octopusa nigdy nie założy nikt inny.

Jeszcze tylko dodam, że pozbawienie maski Willema Dafoe (to nie spoiler, to jest w zwiastunach), było genialną decyzją ze strony reżysera. Aktor słynie ze swojej plastycznej twarzy, na której w Bez drogi do domu malował się obłęd pomieszany z nienawiścią – widok przerażający, ale piękny jednocześnie.

Miód dla moich uszu

Od pewnego czasu z radością głoszę, gdzie się da, że ogromnie mnie cieszy fakt, iż muzyka zaczęła w produkcjach filmowych i serialowych od MCU odgrywać kluczową rolę. Utwory wybrzmiewające z głośników w trakcie seansu Spider-Man: Bez drogi do domu były niczym miód dla moich uszu. Michael Giacchino po raz kolejny zabiera nas w podróż do pajęczego świata, ale tym razem z wyjątkowo mocnym przytupem.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Jeszcze więcej CGI

Efektów specjalnych w Spider-Man: Bez drogi do domu nie brakuje. W zasadzie praktycznie każda scena w filmie ze względu na dynamicznie prowadzoną narrację musiała zostać w pewien sposób ulepszona za sprawą CGI. Jednak trzeba przyznać, że w tej produkcji wszystkie komputerowe dodatki prezentują się na ekranie świetnie – głośno omawiana w sieci scena na moście została mocno ulepszona i w finalnej wersji wygląda tak fenomenalnie, że z wrażenia mało nie spadłem z fotela. A co ciekawe, jest ona jedynie preludium tej całej opowieści. Zapewniam, że po obejrzeniu ostatnich trzydziestu minut filmu będziecie przecierać oczy ze zdziwienia.

Ja chcę jeszcze raz

Czy warto było się hypować tak? I TO JESZCZE JAK! Spider-Man: Bez drogi do domu to film, który trzeba obejrzeć. Każdy fan MCU po prostu musi udać się do najbliższego kina, rozsiąść się wygodnie w fotelu i podziwiać kolejny rozdział pajęczej historii, która mimo kilku tycich mankamentów zachwyca. Zapewniam, że w trakcie seansu będziecie zaskoczeni nie raz, nie dwa, ani nie trzy, ponieważ ten film nie jest tym, czego się spodziewacie.

I jeszcze jedna ważna sprawa. Nie wychodźcie z sali kinowej za szybko, ponieważ po głównym seansie będziecie mogli jeszcze zobaczyć dwie sceny po napisach.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

O NAS:

Chcesz być na bieżąco, a nawet wiedzieć więcej o grach, komiksach, serialach lub filmach? GraPodPada.pl jest miejscem, gdzie znajdziesz informacje tworzone przez pasjonatów dla… graczy, czytaczy i oglądaczy ! Reprezentujemy różne opinie, patrząc na popkulturę z wielu perspektyw! Dlatego codziennie spodziewaj się treści wysokiej jakości i odnajduj interesujące Cię recenzje i informacje. Grasz w to? GraPodPada.pl to miejsce dla Ciebie… to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

Previous slide
Next slide

Spider-man: bez drogi do domu - recenzja. Z dużym hypem przychodzi duża odpowiedzialność.

Spider-Man: Bez drogi do domu to bez wątpienia jedna z największych, jak nie największa premiera tego roku. Miałem okazję zobaczyć film przedpremierowo – czy spełnił moje oczekiwania? Tego dowiesz się z recenzji.

Stało się! Spider-Man: Bez drogi do domu już za mną. Z wielką radością, ale w zasadzie i strachem podzielę się z Wami pierwszymi wrażeniami po seansie. Możecie to potraktować jako recenzję, chociaż nie do końca, bo w sumie to zbyt wielu konkretów napisać nie mogę – a może nie tyle nie mogę, ile nie chcę. W końcu kto miałby radość z czytania recenzji pełnej spoilerów, które jedynie mogą popsuć seans. Niemniej pewne jest, że postaram się odnaleźć odpowiedź na pytanie, które zapewne mocno siedzi w waszych głowach… Czy warto było się hypować tak?

Spider-man: bez drogi do domu – recenzja. Z dużym hypem przychodzi duża odpowiedzialność.

Spider-Man: Bez drogi do domu - uważaj czego sobie życzysz Parker

Możemy śmiało założyć, że ten cytat ze śródtytułu stanie się jednym z najpopularniejszych wypowiedzianych w MCU przez Doktora Strange’a. Jednak czy sam film, w którym owe słowa zostały wymówione, również do tych kultowych będzie się zaliczać? Już teraz nie trzymając Was dłużej w napięciu, napiszę, że… TAK!

Spider-Man: bez drogi do domu to kino rozrywkowe najwyższych lotów. Więcej, kolejny rozdział przygód pająka możemy śmiało uznać, za jeden z najlepszych filmów należących do MCU. Pewnie teraz sobie myślicie, że przesadzam… ale słowo, w ogóle tak nie jest. Emocje, które wyzwala w nas seans, możemy porównać do tych, które poczuliśmy w trakcie oglądania Avengers: Wojna bez granic bądź też Avengers: Koniec gry. To ogromne zaskoczenie! Przynajmniej dla mnie.

Przed samym wejściem do kina obawiałem się trochę, że cały hype, rozgłos itp., sprawią, że pokaz okaże się jedynie rozczarowaniem… a tu niespodzianka, zawodu brak, a radość ogromna.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Spider-Man to Peter Parker

Szok i niedowierzanie! Tego nikt się nie spodziewał. Spider-Man to Peter Parker, dzieciak, który pozbawił świat jednego z najwspanialszych bohaterów w historii, czyli tajemniczego, ale jakże odważnego Mysterio. Oczywiście my wiemy, że Peter pokonawszy Quentina Becka, po prostu kolejny raz ocalił świat! Jednak takiej wiedzy nie posiada część mieszkańców Nowego Jorku, którzy po poznaniu prawdziwej tożsamości Parkera rozpoczynają obławę na jego dom, wraz z ciekawskimi gapiami oraz zwolennikami młodego herosa – w końcu kto nie chciałby w takiej sytuacji zobaczyć superbohatera, czy też superzłoczyńcy na żywo? To tak słowem wstępu do fabuły.

Spider-Man: Bez drogi do domu rozpoczyna się tam, gdzie zakończyło się Daleko od domu. Nie wiem, czy to nie pierwsza taka sytuacja w MCU, kiedy kolejna produkcja dosłownie zaczyna się tam, gdzie skończyła się poprzednia. Dość ciekawy zabieg – pozwala nam tak naprawdę już teraz traktować część drugą i trzecią jako jeden wyjątkowo długi film. I to byłoby wszystko w ramach wstępu do fabuły, ponieważ, tak jak zawsze (co chyba w sumie powtarzam w każdej swojej recenzji), nie chce wam psuć seansu. Jednak zdradzę może jeszcze tylko tyle, że sceny ze Stevenem Strangem oraz na moście z udziałem Doktora Octopusa rozgrywają się niewiele później.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Scenariusz grubą siecią szyty, czyli fabuła w Spider-Man: Bez drogi do domu

Czy wszystkie wątki przedstawione w Spider-Man: Bez drogi do domu miały sens? Oczywiście, że nie. Czy decyzje podejmowane przez bohaterów były racjonalne? Nie. Czy przeszkadzało mi to w czerpaniu ogromnej radości z seansu? W ogóle. Jasne, kilka razy w trakcie pokazu mrużyłem podejrzliwie oczy i nie do końca rozumiałem to, co dzieje się na ekranie. Jednak nie zmienia to faktu, że najnowszy film z Parkerem w roli głównej to solidna historia, która mimo kilku nieścisłości jest po prostu przyjemna i wybornie satysfakcjonująca – wyeksponowano w niej to, co najważniejsze, a to, co dla wielu z założenia mogło wydać się niezrozumiałe, zostało w logiczny (nie znaczy zadowalający) sposób uproszczone.

Niemniej każdy z bohaterów miał swoje pięć minut. Wszystkie istotne dla świata MCU wątki zostały zamknięte, nowe za to otworzono i to w ciekawy, a nawet ciężki do przewidzenia sposób.

To historia Petera

W sieci już od wielu miesięcy można się spotkać ze spekulacjami na temat tego, czy pojawienie się Doktora Strange’a oraz złoczyńców z poprzednich filmów z pająkiem w roli głównej nie przyćmi samego Toma Hollanda w jego trzecim solowym filmie. Przyznam, że sam się tego lekko obawiałem. Na całe szczęście wszystkie swoje obawy mogę już schować do kieszeni, ponieważ Spider-Man: Bez drogi do domu to historia Petera Parkera i to on jako główny bohater swojej opowieści jest w niej najważniejszy. Eksploracja i rozwój jego postaci w tej produkcji wkroczyły na kompletnie inny, wyższy poziom. W trakcie seansu szczególnie warto już nie tyle oglądać ile podziwiać więzi łączące Petera z MJ czy Nedem – cała trójka przez te 148 minut miała więcej wspólnych, a zarazem kluczowych dla uniwersum momentów na ekranie niż przez Powrót do domu i Daleko od domu razem wzięte.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Pajęczyna emocji

To już nie kolejka górska, to pajęczyna! Chyba jeszcze żaden inny film z Petrem Parkerem w roli głównej nie wcisnął mnie tak mocno w fotel, jak Bez drogi do domu. Fabularnie produkcja jest poprowadzona naprawdę cudownie. Wszystko zaczyna się dość spokojnie, potem powoli nabiera tempa, aby następnie przywalić z impetem w taki sposób, żebyśmy nie mogli na spokojnie usiedzieć w kinie na miejscu. Czy powinniście zabrać ze sobą chusteczki do kina? Zalecam. O kilka łez nietrudno. Co to oznacza? Że mimo całej komediowej otoczki i momentami sporej infantylności, ta produkcja jest dość poważna. Porusza wątki, które w zasadzie nigdy wcześniej w historii pająka z MCU nie zostały wyciągnięte na pierwszy plan. Nie sposób uznać, że wszystko, co wydarzyło się w życiu Parkera od Wojny Bohaterów, zmieniło go – heros bezdyskusyjnie wydoroślał i faktycznie zrozumiał, że każda jego decyzja może mieć wpływ nie tylko na ludzi, których kocha, ale również na cały świat. Jednak mimo to Tom Holland nadal jest tym samym przyjacielem z sąsiedztwa, którego pokochały miliony widzów na całym świecie – tak więc nie obawiajcie się, to ten sam Peter, tylko momentami trochę mądrzejszy.

Spider-Man: Bez drogi do domu, to jednak nie tylko Spider-Man, to również MJ, Ned, May, a nawet Happy. Każdy z tych bohaterów dostał w tym filmie swoje przysłowiowe pięć minut. To doprawdy fascynujące, jak ogromny wpływ na życie Petera ma ta czwórka bohaterów. Oczywiście, nic nowego, wiemy to od dawna. Jednak dopiero w tym filmie mieliśmy okazję naprawdę zobaczyć jak wiele łączy te wszystkie postacie… (trzymam buzię na kłódkę dla waszego dobra!)

Bohaterowie i złoczyńcy

Wspomniałem już o bohaterach, to teraz wypada również napisać kilka słów o złoczyńcach, których w Spider-Man: Bez drogi do domu nie brakuje. Doktor Octopus, Zielony Goblin, Sandman, Electro, Jaszczur i… może ktoś jeszcze, a może nie. Nieważne ilu złoli w filmie zobaczycie, ponieważ każdego z miejsca zaczniecie wielbić. Powrót kultowych przeciwników pająka to już nie strzał w dziesiątkę, a setkę! Może i Peter z MCU miał ciekawych przeciwników, ale prawda jest taka, że żaden z nich nie dorasta do pięt tym przedstawionym w filmach, gdzie w postać ścianołaza wcielali się Tobey Maguire oraz Andrew Garfield.

Jednak żeby nie było tak kolorowo. Sprowadzenie do MCU wrogów Parkera, to genialna decyzja. Niemniej muszę zaznaczyć, że mimo wielu ciekawych zwrotów akcji, które są bezpośrednio z nimi związane. Ich występ u boku Toma Hollanda może się wydawać trochę wymuszony. Ja co prawda jako fan i maniak tych postaci, byłem zachwycony. Jednak to nie zmienia faktu, że w Bez drogi do domu pewne sytuacje, akcje i sceny bywają niezrozumiałe i naciągane.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Nie oceniam, a doceniam

Zazwyczaj staram się nie oceniać w swoich recenzjach gry aktorskiej, ponieważ nie widzę w tym ani sensu, ani powodu, dla którego miałbym to robić. Przecież na to, jak aktor wypada na ekranie, wpływa wiele czynników – moim zdaniem nie recenzentom, krytykom, czy pasjonatom kina brać to pod osąd. Jednak tym razem pozwolę sobie na wyjątek od zasady, a to dlatego, że w Bez drogi do domu Tom Holland, którego jeszcze wczoraj postrzegałem jedynie jako takiego aktorzynę z ogromnym szczęściem, tym razem dosłownie rozwalił system. Tak pochłoniętego i obecnego w filmie go nie widziałem. Szok, ale jakże pozytywny.

Jednak nie samym Hollandem Bez drogi do domu stoi. W końcu jak wiemy, w filmie pojawiają się również… Alfred Molina (Doktor Octopus) oraz Willem Dafoe (Zielony Goblin)! Wspomniana dwójka zwala z nóg! Doprawdy, to jak bardzo wczuwają się w swoje role, jest wręcz nie do opisania słowami – to trzeba po prostu zobaczyć. Odnoszę wrażenie, że oni urodzili się po to, aby odgrywać te postaci. Perfekcyjnie przełożyli komiksowych złoczyńców na wielki ekran i tak jak jeszcze wyobrażam sobie, że kiedyś Holland przestanie grać Spider-Mana, to mam nadzieję, że maski Goblina i macek Octopusa nigdy nie założy nikt inny.

Jeszcze tylko dodam, że pozbawienie maski Willema Dafoe (to nie spoiler, to jest w zwiastunach), było genialną decyzją ze strony reżysera. Aktor słynie ze swojej plastycznej twarzy, na której w Bez drogi do domu malował się obłęd pomieszany z nienawiścią – widok przerażający, ale piękny jednocześnie.

Miód dla moich uszu

Od pewnego czasu z radością głoszę, gdzie się da, że ogromnie mnie cieszy fakt, iż muzyka zaczęła w produkcjach filmowych i serialowych od MCU odgrywać kluczową rolę. Utwory wybrzmiewające z głośników w trakcie seansu Spider-Man: Bez drogi do domu były niczym miód dla moich uszu. Michael Giacchino po raz kolejny zabiera nas w podróż do pajęczego świata, ale tym razem z wyjątkowo mocnym przytupem.

Spider-Man: Bez drogi do domu

Jeszcze więcej CGI

Efektów specjalnych w Spider-Man: Bez drogi do domu nie brakuje. W zasadzie praktycznie każda scena w filmie ze względu na dynamicznie prowadzoną narrację musiała zostać w pewien sposób ulepszona za sprawą CGI. Jednak trzeba przyznać, że w tej produkcji wszystkie komputerowe dodatki prezentują się na ekranie świetnie – głośno omawiana w sieci scena na moście została mocno ulepszona i w finalnej wersji wygląda tak fenomenalnie, że z wrażenia mało nie spadłem z fotela. A co ciekawe, jest ona jedynie preludium tej całej opowieści. Zapewniam, że po obejrzeniu ostatnich trzydziestu minut filmu będziecie przecierać oczy ze zdziwienia.

Ja chcę jeszcze raz

Czy warto było się hypować tak? I TO JESZCZE JAK! Spider-Man: Bez drogi do domu to film, który trzeba obejrzeć. Każdy fan MCU po prostu musi udać się do najbliższego kina, rozsiąść się wygodnie w fotelu i podziwiać kolejny rozdział pajęczej historii, która mimo kilku tycich mankamentów zachwyca. Zapewniam, że w trakcie seansu będziecie zaskoczeni nie raz, nie dwa, ani nie trzy, ponieważ ten film nie jest tym, czego się spodziewacie.

I jeszcze jedna ważna sprawa. Nie wychodźcie z sali kinowej za szybko, ponieważ po głównym seansie będziecie mogli jeszcze zobaczyć dwie sceny po napisach.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

O NAS:

Chcesz być na bieżąco, a nawet wiedzieć więcej o grach, komiksach, serialach lub filmach? GraPodPada.pl jest miejscem, gdzie znajdziesz informacje tworzone przez pasjonatów dla… graczy, czytaczy i oglądaczy ! Reprezentujemy różne opinie, patrząc na popkulturę z wielu perspektyw! Dlatego codziennie spodziewaj się treści wysokiej jakości i odnajduj interesujące Cię recenzje i informacje. Grasz w to? GraPodPada.pl to miejsce dla Ciebie… to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl