MIEJSCE DLA KAŻDEGO GRACZA

Previous slide
Next slide

Pstryk #1 – czyli błyskawiczny przegląd indyków

Pstryk

Guitar hello, z tej strony Kasia Szałańska oraz Maciej Hopek. Mamy zaszczyt zaprezentować Wam nasze wspólne dzieło: Pstryk – czyli błyskawiczny przegląd indyków. Jak zapewne się domyślacie, seria ta będzie kręciła się głównie wokół produkcji małych, niezależnych twórców, które znajdziecie w Nintendo eShop na Switchu. Wiemy, że przebrnięcie przez cyfrowy sklep Big N już samo w sobie jest wyzwaniem, dlatego postaramy się omówić w kilku zdaniach co ciekawsze giereczki, które mogą umknąć Waszej uwadze w zalewie tysięcy gier, ale kto wie, może też uchronić portfele przed nieudanym zakupem. Obiecujemy pisać nieregularnie i dawać z siebie maksymalnie 30%. Gotowi? Zaczynamy!

Deep Space Rush

Ratalaika Games ma całkiem pokaźny katalog indyczków, lepszych bądź gorszych. Jak wśród nich plasuje się Deep Space Rush? Gdzieś pośrodku. Formuła rozgrywki jest banalnie prosta. Lądujemy na stacji kosmicznej opanowanej przez zombie oraz obce formy życia. Nasz cel? Dotrzeć jak najdalej. Tak, omawiany tytuł to taki trochę endless runner połączony z rogalikiem.

Screen z gry Deep Space Rush

Biegniemy przed siebie, naparzamy wszystkim, co fabryka dała, omijamy przeszkody w postaci laserów i elektrycznych podłóg, po drodze zbieramy hajsy i koniec końców giniemy. Za zdobyte monety możemy kupić sobie pewne ulepszenia: powiększyć pasek zdrowia czy odblokować nową broń i ją wzmocnić, czy też power upy, jak przyspieszenie bądź pole energetyczne, które daje nam chwilową nietykalność.

Screen z gry Deep Space Rush

Na pewno ciekawym urozmaiceniem jest fakt, że poziomy są generowane losowo. Czasem zdarzy się, że przez pewien odcinek korytarza przejdziemy bez większych problemów, ot, skacząc sobie wesolutko między śmiertelnymi laserkami, aby chwilę później trafić do kolejnego odcinka korytarza naszpikowanego przeciwnikami. Ci są w miarę różnorodni i potrafią nieźle napsuć krwi.

Screen z gry Deep Space Rush

Dyndające z sufitu robale tylko czekają, aby na nas spać i przyssać się do twarzy niczym facehugger z Obcego, przez co nasza postać lata od ściany do ściany jak bezgłowy kurczak. A jak do tego napatoczy się czerwony zombiak, który przy śmierci lub kontakcie z nami wybucha, tworząc przy tym niezłą dziurę w podłodze, to nieszczęście gotowe. Oczywiście to nie wszyscy niemilcy, którzy staną nam na drodze, ale o tym musicie się przekonać już sami.

Screen z gry Deep Space Rush

Ok, a jak się w to gra? Cóż, to już zależy od podejścia. Nie ma co się oszukiwać – nie jest to gra, przy której spędzicie niezliczone ilości godzin. Problem w tym, że Deep Space Rush nie oferuje nic ponadto, co napisałem. Po zdobyciu wszystkich ulepszeń nie ma nic więcej do roboty, możecie co najwyżej pobijać swoje własne wyniki, bo niestety, zabrakło tutaj jakiegokolwiek rankingu, więc możecie zapomnieć o chociażby namiastce rywalizacji z innymi graczami. Trochę szkoda. Z drugiej strony, jest to po prostu fajny rozluźniacz, ot, pierdółka do popykania przez kilka chwil siedząc na tronie czy będąc w podróży do pracy lub szkoły. W takim razie, czy warto kupić? Za pełną cenę raczej nie, lepiej poczekać na jakąś promkę i wyrwać ją za parę złociszy.

Random Heroes Gold Edition

Tym razem Ratalaika Games rzuca w nas dwuwymiarowym platformerem akcji. Chociaż określenie „akcji” jest tutaj lekkim nadużyciem. W dużym skrócie – skaczemy ludzikiem, strzelamy do potworów w postaci zombie, czy ich cybernetycznych wariacji, zbieramy monety, dochodzimy do kolejnej mapki, a pod koniec rozdziału walczymy z bossem. Brawo, można przejść dalej. Schemat ten powtarzamy przez 9 rozdziałów, po 12 etapów każdy, co daje w sumie 108 plansz. Dużo, prawda? Niby tak. Szkoda tylko, że jest to strasznie nijakie i nie wywołuje absolutnie żadnych emocji. Dlaczego? Już tłumaczę.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Problemów z Random Heroes jest dość sporo. Pierwszy – nudny design lokacji. Możecie bowiem zapomnieć o wymagających akrobacjach rodem z Mario. Ot, tu sobie hycniecie na jakieś podwyższenie, tam na windę, gdzie indziej przeskoczycie nad kolcami czy przepaścią. O, właśnie, przepaści to już w ogóle osobna bajka. Jak chcecie, to możecie wykonać skok wiary i zobaczyć co się stanie.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Raz wylądujecie na gładkiej ziemi, innym razem nadziejecie się tyłkiem na wystające szpikulce i zrobicie sobie kuku, co odbierze wam kawałek paska żyćka. Wow, cóż za emocje i aż chce się zacytować Bananowego Janka w takich sytuacjach. Dla nieobeznanych z twórczością tego ex-YouTubera, użyję parafrazy, aby korekta i naczelnik się nie przyczepili, że nieprzyzwoitym językiem deprawuję Wasze umysły. Gotowi? Ekhm, uwaga: „cóż za niezbyt rozgarnięty osobnik to zaprojektował”.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Walka… Grzybobranie jest już chyba bardziej emocjonujące. Serio. Z początkowym pimpadłem, co jest chyba jakimś pistoletem na groszek, możecie ładować bez końca w stwory. Nie jest to akurat wymagającym wyzwaniem, ponieważ są niebywale durni. Znaczna część będzie chodziła w te i nazad, więc wystarczy tylko nieco poczekać i władować im wiadro pocisków w plecy. Niezbyt honorowe, ale skuteczne.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Trafią się też osobnicy, którzy strzelają, ale wtedy wystarczy wskoczyć na jakieś podwyższenie i poczekać aż zawrócą. Doprawdy, emocjonująca walka. Ale! Po drodze będziecie zbierać też monetki, za które kupicie nowe uzbrojenie. Żeby jednak nie było zbyt łatwo, odblokuje się ono dopiero po przejściu odpowiedniej ilości leveli. Genialne posunięcie. Brawo. Szkoda tylko, że owe narzędzia zagłady to w 90% totalny szrot. Autentycznie, większość gnatów posiada dokładnie te same statystyki, więc ich zakup nie ma większego sensu.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Z tego wszystkiego zapomniałbym o jakże niezwykle „istotnej” mechanice, jaką są gwiazdki. Te możemy zdobyć maksymalnie 3 na etap, a ich ilość zależna jest od tego, jak często dostaniemy w łeb w trakcie rozgrywki. Im więcej ich uzbieramy, tym większy będzie wybór postaci, jakimi będziemy mogli zagrać. Tylko tutaj mamy sytuację analogiczną co z arsenałem – nie ma to większego sensu, gdyż spora część ludków, ma gorsze staty, niż domyślny bohater. Dopiero trzynasty pamper ma do zaoferowania coś więcej.

Screen z gry Random Heroes Gold Edition

Niestety, nie widzę najmniejszego powodu, aby brać Random Heroes nawet w promocji. Nie wyróżnia się absolutnie niczym na tle miliona produkcji tego typu, jest nudna, wtórna i źle zaprojektowana u podstaw. Lepiej, no nie wiem, idźcie na lody czy coś. Albo mi przelejcie hajsy – będę miał na kolejne indyki do sprawdzenia.

Thunderflash

Indyczki na Switcha, to złoto, bo można pograć w coś niewielkiego dosłownie wszędzie, umilając sobie czas. Tym razem zawitał do mnie Thunderflash i kurcze… dobre to! Jeśli pamiętacie czasy telewizorów kineskopowych oraz totalnej pikselozy, to z pewnością odnajdziecie się w tym tytule. Arcadowa strzelaninka i przechodzenie różnych etapów – miodzio i to jeszcze w kieszeni (no może nie dosłownie, bo jednak schować Switcha do jeansów, to wyczyn).

Screen z gry Thunderflash

Dobra, ale o co chodzi w tym całym Thunderflash? Cóż, naszym zadaniem jest dosłownie szpikowanie pociskami naszych przeciwników oraz bossów. I to w zasadzie wszystko. Niby mało, ale jeśli mam być szczera, to nie potrzeba więcej. Jedyne, do czego mogę się przyczepić – gra jest BARDZO krótka. W zasadzie da się ją przejść w 30 minut, albo i mniej (speedrunnerzy patrzę na Was). Mimo tego rozgrywka jest przyjemna, a co najważniejsze, czuć klimacik retro.

Screen z gry Thunderflash

Zapomniałabym o najważniejszym atucie, jakim jest możliwość gry we dwójkę. Przyznam, że ta opcja czyni Thunderflash jeszcze lepszym i ciekawszym tytułem. Na odmóżdżenie się z ziomeczkiem przy chipsach i coli jak znalazł. Chociaż tutaj może pojawić się minimalny problem, bo co jakiś czas zdobywa się różne bonusy i kolega może coś sprzątnąć sprzed nosa. W takim wypadku cóż mogę powiedzieć, uważajcie na rękoczyny, albo swój sprzęt, bo wiadomo – joycony drogie.

Screen z gry Thunderflash

Jeśli mam być szczera, to okej pomimo retro klimaciku, najbardziej irytowało mnie (zaraz po współgraczu) to jak lecą te pociski. Robiłam srogie obliczenia, chowałam się za dosłownie wszystkim, a mimo to KAŻDY przeciwnik nie dość, że puszczał strzał na ukos, to jeszcze trafiał. Żeby było ciekawiej, ja oczywiście nie miałam okazji wykonać takiego ruchu. Wychodzi na to, że gra jest srogo MVP i pozostaje tylko pogodzić się z tym faktem.

Screen z gry Thunderflash

Mimo niedogodności polecam! Czasami przychodzi potrzeba odstresowania i odpalenia czegoś lekkiego. Tutaj, pomimo że gra jest mała, można zdziałać cuda: wyścigi kto pierwszy odejdzie w zaświaty, kto uzyska więcej punktów, albo kto szybciej pokona danego bossa. Jeśli zastanawiacie się, czy warto kupić w Nintendo Store Thunderflash, to warto, zwłaszcza że nie kosztuje fortuny.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

NAJNOWSZE WPISY

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ