Five Nights at Freddy’s świeciło swoje triumfy jakieś 8-9 lat temu, gdy premierę miały pierwsze części serii gier o animatronikach. Całe rzesze graczy pokochały tę produkcję i przez lata doszukiwały się w niej jakiejkolwiek fabuły. Czy udało się przenieść ten tytuł na ekrany kin i czy filmomaniacy równie mocno zakochają się w tej historii?
Lata temu grałem we FNAFa
Chciałbym na starcie zaznaczyć, żebyśmy wszyscy się zrozumieli – nie jestem fanem tej marki, ale miałem okazję 9 lat temu grać w pierwszą część Five Nights at Freddy’s. Było to dla mnie koszmarnie (hehe) nudne i nieangażujące przeżycie. Potem przez jakiś czas śledziłem różnych youtuberów, którzy rozkładali na czynniki pierwsze tę produkcję i szukali jakiegokolwiek punktu zaczepienia do swoich teorii.
Umówmy się, pierwsza odsłona stworzona przez Scotta Cawthona polegała na siedzeniu w jednym pomieszczeniu, prostym klikaniu i przełączaniu się między kamerami oraz zamykaniu drzwi. Jakaś tam fabuła była, ale odnoszę wrażenie, że więcej dopowiedzieli sobie gracze. Scott to podchwycił i robił kolejne rzeczy, bo co miał do roboty innego? Przynosiło mu to pieniądze, to klepał kolejne produkcje z uniwersum.
Tak więc twórcy filmu mieli ogromne pole do popisu, ale też ogromny problem – czy stworzyć swoją fabułę, czy może spróbować skleić coś z tego, co zostało dopowiedziane na przestrzeni lat.
Gdzie fabuła?
Mike (Josh Hutcherson) nie ma łatwo w życiu. Jako dzieciak był świadkiem porwania swojego brata. Aktualnie musi wychowywać swoją siostrę Abby (Piper Rubio) samodzielnie oraz pogodzić życie prywatne z zawodowym. Jego ciotka (Mary Stuart Masterson) chce odebrać mu prawa do opieki nad Abby. Zdesperowany Mike przyjmuje więc ofertę pracy od doradcy zawodowego (Matthew Lillard) w opuszczonej restauracji Freddy Fazbear’s Pizza jako nocny ochroniarz.
Podczas swoich zmian próbuje przypomnieć sobie, kto mógł porwać jego brata Garretta (podczas seansu od publiki dowiedziałem się, że NIE TAK MIAŁ NA IMIĘ W GRZE!!, ale do zachowania na sali jeszcze wrócę). Odwiedza go również policjantka Vanessa (Elizabeth Lail), która jako dziecko przychodziła do tego miejsca i ma miłe wspomnienia z zabawy z animatronikami, czyli główną atrakcją restauracji. Opowiada mu również, że w latach 80. w okolicy doszło do porwań dzieci. Wszystkie tropy prowadziły do pizzerii, jednak sprawa nigdy nie została wyjaśniona.
Większość nocy Mike przesypia i krąży we śnie szukając szczegółów, które naprowadzą go na porywacza. Gdy jednak się budzi po prostu zwiedza restaurację – sam lub w towarzystwie Vanessy albo swojej siostry. Ta druga pojawia się w restauracji, gdy pewnego razu niania nie odbiera telefonu, więc bohater musi zabrać siostrę do pracy. Młoda dziewczyna nawiązuje więź z animatronikami i bawi się z nimi.
W sumie pisząc to, zdałem sobie sprawę, że w filmie brakuje jakiegokolwiek budowania napięcia, nawet przez głupie przemieszczanie się animatroników na kamerach. One dla bohatera nie są żadnym zagrożeniem w tym filmie! Problem jest więc taki, że tytułowe koszmarne noce nie są wcale takie koszmarne.
Vanessa natomiast jest dla mnie tak źle napisaną postacią. Nie rozumiem jej postępowania. Mówi o ważnych rzeczach Mike’owi dopiero w momencie, gdy wymaga tego scenariusz, mimo że od początku wie o pewnych faktach związanych z pizzerią. Kruci, jest policjantką, więc tym bardziej jej zachowanie kłuje mocno w oczy, bo mogła zapobiec śmierci kilku zbędnych ofiar.
Nie ma również sensu to, kto okazuje się porywaczem dzieci! Nie dość, że jest to głupie i naiwne, to nie są wyjaśnione żadne jego motywacje! Nawet zwykłe głupie ,,bo tak” nie pada. Po prostu mamy w to uwierzyć (albo dopowiedzieć sobie, bo przecież czytaliśmy o lore serii, prawda?).
Dodatkowo przecież mamy wątek ciotki, próbującej odebrać prawa do opieki nad Abby, ale czemu? Rozumiem, że za dziecko dostaje się od państwa jakieś pieniądze, gdy się je adoptuje, ale dziecko również wymaga wydatków, więc nie rozumiem tej logiki.
Sprawdź też: Super Mario Bros. Film – recenzja filmu – Wszystko wszędzie naraz.
Animatroniczne cudo
Chciałbym jednak pochwalić warstwę wizualną filmu. Wnętrze Freddy Fazbear’s Pizza wygląda świetnie. Całość stylizowana jest na lata 80. – stare automaty do gier, archaiczne monitory, nierówno świecące i migające neony oraz światła, kiczowata muzyka. Budzi to nostalgię, a jednocześnie wzbudza niepokój przez to, jak jest to aktualnie zaniedbane. Jak kojarzycie stare opuszczone wesołe miasteczka, to podobny klimat bije z tego miejsca. Ogromny plus także za intro do filmu stylizowane na retro gierki.
Animatroniczne stworzenia – niedźwiedź Freddy, królik Bonnie, kurczak Chica i lis Foxy – również prezentują się obłędnie. Wielki szacun za stworzenie kostiumów, które wyglądają jakby były żywcem wyciągnięte z gry.
Sprawdź też: Gran Turismo – recenzja filmu – Od gracza do zawodowego kierowcy
Nie jest dobrze…
Pięć koszmarnych nocy to film dla mnie niezrozumiały. Bohaterowie zachowują się irracjonalnie i podejmują nierealistyczne decyzje. Rozwiązania wątków są bardzo niewiarygodne i nielogiczne. Pierwsza sytuacja z brzegu – główny bohater na początku bije do nieprzytomności losowego chłopa w galerii handlowej i jedyne konsekwencje jakie ponosi, to… zwolnienie z pracy. W sumie ludzie umierają, ale nikt nie przejmuje się ich losem – śledztwo na temat morderstwa? Kto to widział?
Znalazło się natomiast miejsce na puszczenie oczka do fanów gry, jak biuro strażnika nocnego czy ekrany monitoringu wyglądające praktycznie tak samo jak w grze. Dodatkowo pojawia się pewien jegomość z balonikami, ale jego rola sprowadza się do nudnego straszaka. Wygląda więc na to, że jest to ,,film dla fanów” i jest to kiepska decyzja, bo nie broni się jako autonomiczne dzieło. Zwykły człowiek z ulicy idąc na ten film nie jest w stanie go zrozumieć, bo scenarzyści chyba założyli, że wszyscy ludzie znają pierwowzór.
Właśnie! Najgorsze jest chyba to, że ten film nie jest w ogóle straszny (podobnie w sumie jak gra). Dostajemy na twarz kilka razy jumpscarem, który jest banalny do przewidzenia. Humoru też ciężko mi się było doszukać, a jednak jest to produkcja klasyfikowana jako komedio-horror, więc liczyłem na to, że się chociaż uśmiechnę. Całość wygląda jednak bardziej jak dreszczowiec o chłopaku, który ledwo wiąże koniec z końcem i wychowuje siostrę, którą chce mu odebrać zła ciotka.
Odnoszę wrażenie, że zdecydowanie lepiej wypadłoby to, gdyby trzymano się formuły znanej z gry – klaustrofobiczny klimat, ochroniarz sam w nocy siedzi w biurze przy monitoringu i zaczyna zauważać na kamerach, że animatroniki zmieniają pozycje oraz poruszają się. Tym bardziej, że jest sporo filmów, które trzymają w napięciu i dzieją się w jednym pomieszczeniu jak Pogrzebany z Ryanem Reynoldsem, czy duński film Winni (2018). Dało się zrobić to kreatywnie, jednak to wymagałoby więcej zaangażowania niż zrobienie kolejnego durnego straszaka.
PS: Nie chciałem iść na ten film w weekend premierowy, bo dochodziły mnie słuchy, jak publiczność zachowuje się na seansie. Miałem nadzieję, że tego uniknę, gdy udam się do kina nieco później. Niestety trafiłem na seans z kilkoma grupkami młodszych fanów FNAFa, którzy nie mogli się powstrzymać przed komentowaniem praktycznie każdej sceny i wymianami teorii, kto może się jeszcze pojawi, albo jak to wyglądało w grze. Kilka razy kilka osób zwróciło im uwagę, jednak mieli to gdzieś. Jakby, to nie był jakiś angażujący seans, jednak takie zachowanie zwyczajnie nie przystoi w kinie.
Sprawdź też: Piła X – recenzja filmu – John Kramer ponownie wraca do żywych