Wyobraź sobie świat, w którym ludzie i ogromne smoki żyją obok siebie. Tylko zbytnio się do niego nie przyzwyczajaj. Istnieje bowiem przepowiednia zapowiadająca, że ten świat wkrótce się skończy. Skończy się w ogniu.
Patrick Ness to uznany twórca tworzący głównie powieści fantastyczne dla młodzieży. Dwie z nich – Siedem minut po północy oraz Na ostrzu noża doczekały się nawet kinowych adaptacji. Osobiście miałam wcześniej do czynienia właśnie z wersją filmową Na ostrzu noża, czyli z Ruchomym chaosem z Tomem Hollandem i Daisy Ridley w rolach głównych. Cóż, był to film wybrany zupełnie przypadkowo w pewien nudny wieczór. Niestety, niezbyt mi go umilił i nie pozostał na dłużej w mojej pamięci. W związku z tym zaraz po seansie nie zainteresowałam się książkową twórczością Nessa. Zmieniło się to jednak, kiedy na stronie wydawcy natrafiłam na zapowiedź Płoń, która sugerowała, że może to być coś kompletnie odjechanego.
Smoki do wynajęcia
Autorowi na pewno nie można odmówić kreatywności. Przeglądając opisy fabuły jego książek można pomyśleć „Wow, ale gość ma wyobraźnię!”. W przypadku Płoń jest podobnie. Oto mamy świat, w którym żyją ludzie oraz smoki. Dodatkowo latające gady są istotami rozumnymi, zdolnymi do komunikacji. Na farmę Garetha Dewhursta i jego córki Sarah przybywa smok, który został przez nich zatrudniony do pomocy w przygotowaniu pól pod przyszłe uprawy. Z czasem okaże się jednak, że na ich drodze stanie dwójka policyjnych agentów oraz nastoletni członek kultu czczącego smoki. To wszystko za sprawą tajemniczej przepowiedni. Problem jednak w tym, że z realizacją tego naprawdę intrygującego pomysłu było już nieco gorzej.
Największym wrogiem książki jest dla mnie jej tempo. Początkowo śledzimy bowiem naprzemiennie losy Dewhurstów i smoka oraz policjantów i sekciarza. Kiedy już czułam, że sprawa zbliża się do rozwiązania i zaraz wszystko się wyjaśni, zauważyłam, że… przeczytałam dopiero połowę. Ta kulminacja była, jak się okazało, dopiero pierwszą z dwóch, a zaraz po niej tak naprawdę cała sytuacja i otoczenie zmieniły się diametralnie, jakbyśmy zaczynali kolejną książkę. I chociaż druga część wciągnęła mnie znacznie bardziej niż ta pierwsza, wciąż nie przekonuje mnie decyzja o właśnie takiej konstrukcji fabuły. Czułam się trochę jak podczas seansu filmu, w którym pojawia się idealny moment na zakończenie, ale ono nie następuje , tylko historia ciągnie się dalej, a moje emocje nieco przygasają. Różnica jest taka, że w trakcie lektury książki mogę swobodnie podejrzeć, ile stron mi jeszcze zostało, ale poczucie irytacji i wybicia z rytmu jednak pozostaje.
Monster movie book na pełnej
To właśnie podczas czytania drugiej części Płoń doszłam do wniosku, że ta książka to dla mnie taka kwintesencja filmów o wielkich potworach, z wszystkimi ich wadami i zaletami, ale w książkowej formie. Z jednej strony można tu znaleźć potężną bestię, o której Patrick Ness potrafi pisać tak, że autentycznie miałam ciarki na ciele. Sekwencja ataku smoka na miasteczko miała naprawdę niesamowity klimat i autorowi udało się w niej wywołać ogromne napięcie oraz wywołać poczucie strachu przed zwierzęciem.
Z drugiej jednak strony, jeśli obejrzeliście co najmniej kilka filmów z Godzillą, zapewne wiecie, że wątki ludzi w monster movies zwykle nie są zbyt porywające i najchętniej przewinęlibyście je jak najszybciej, żeby ponownie popatrzeć na rozwałkę w wykonaniu gigantycznych monstrów. No dobra, przynajmniej ja tak mam. I niestety, tutaj było podobnie. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że osób, którymi mamy się przejmować jest po prostu za dużo, bo oprócz wspomnianej wcześniej piątki (a właściwie szóstki, bo jest jeszcze smok z farmy) pojawia się tu też kilka innych postaci pobocznych. Na przestrzeni 400 stron trudno jest sprawić, by aż tak szeroka plejada bohaterów zyskała więcej niż dwie cechy charakteru i stała się trójwymiarowa. Przez to właśnie nie byłam w stanie przywiązać się czy martwić właściwie o żadne z nich. Czekałam z niecierpliwością na kolejne smocze występki, a tych – ku mojemu niezadowoleniu – nie było wcale tak wiele.
Małe rzeczy, które robią różnicę
Pozwólcie, że ponarzekam jeszcze trochę, choć tym razem na kwestie, które wielu czytelnikom mogą umknąć, ale moją uwagę udało im się przykuć na tyle, że wywołały u mnie irytację.
Skoro Płoń to książkowy ekwiwalent monster movie, nie może w nim zabraknąć, chociaż drobnego wątku ekologicznego. Tutaj również pojawiają się pewne maleńkie implikacje. Kwestie ekologiczne są dla naszego potwora istotnym elementem wywołującym w nim niechęć do rodzaju ludzkiego. Problem w tym, że wkurzanie się na zanieczyszczających świat ludzi, a niedługo później przeprowadzanie totalnej destrukcji miasta, włącznie z całą jego fauną i florą, połączone z paleniem całej kupy posiadanych, tworzonych i wydobywanych przez człowieka plastików, gazów i innych trujących substancji, to tak w sumie średnio eko, no nie? Troszkę hipokryzja z twojej strony, smoku. Zwłaszcza jeśli ci się to wyraźnie podoba.
Oprócz tego, już na samym wstępie pojawił się w tej opowieści pewien drobny element, który mnie wybitnie wręcz mierził. Otóż okazuje się, że historia tego świata wyglądała nieco inaczej niż ta, którą znamy z naszych podręczników. Ludzie bowiem przez większość czasu nie toczyli wojen między sobą, lecz wyłącznie ze smokami. Te lata zjednoczenia w walce ze wspólnym wrogiem w międzygatunkowym starciu nie powstrzymały ich jednak przed stoczeniem dwóch wojen światowych właściwie zaraz po zawarciu rozejmu z latającymi gadami. Dodatkowo wygląda na to, że konflikty te miały identyczny przebieg jak te realne, ponieważ układ sił jest po nich taki sam, a antypatie podczas Zimnej Wojny, w której trakcie dzieje się akcja Płoń, są dokładnie takie same. Byłabym w stanie to zaakceptować, gdyby smoki były tutaj po prostu kolejnym gatunkiem współistniejącym z ludźmi na tej samej planecie. W tak opisanej sytuacji byłam zmuszona naprawdę mocno zawiesić niewiarę, bo przecież te ogromne konflikty czy chociażby międzyrasowe napięcia postkolonialne nie powstawały w próżni. Prowadziły do nich lata innych wojen, sojuszy i ekspansji, do których (a przynajmniej nie wszystkich) nie doszło w świecie, w którym cały gatunek homo sapiens musiał latami stawiać czoła ogromnym ziejącym ogniem istotom. Owszem, pod koniec najwidoczniej autor przypomniał sobie o tym aspekcie i przedstawił coś na kształt wyjaśnienia, jak mogło do tego dojść, ale zostało to podane w leniwej formie, właściwie w zupełnym oderwaniu od reszty historii i ja tego, niestety, nie kupuję.
Sprawdź też: Jutro, jutro i znów jutro — recenzja książki — Przyjaźń, miłość i gry wideo
Ciekawa historia, nietrafiona forma
Ostatecznie dochodzę do wniosku, że to jest historia z dużym potencjałem, ale przestrzeloną formułą. Patrick Ness to nie tylko pisarz, ale także scenarzysta filmowy i telewizyjny. Dlatego odnoszę wrażenie, że gdyby to faktycznie było monster movie, pewne mankamenty można byłoby puścić płazem i wybaczyć. Skupiłabym się wtedy bardziej na spektakularnej akcji niż na ludziach, których perypetie niezbyt mnie obchodziły.
Jeśli mielibyśmy zostać przy formie książkowej, to chociaż jestem zdecydowaną fanką jednotomówek, myślę, że rozbicie tej opowieści na co najmniej dwa tomy mogłoby jej naprawdę pomóc. Widać, że autor chciał przemycić w niej dyskusje o naprawdę dużej ilości ciekawych i wartych poruszenia tematów: mowa tu o homofobii, policyjnej brutalności, nadużywaniu władzy, rasizmie i ksenofobii. Jednak każdy z nich zostaje jedynie liźnięty. Pojawia się też wątek romantyczny, który przez tę stosunkowo krótką formę właściwie musi być przedstawiony jako insta-love, bo po prostu nie było miejsca na jego rozwój. Jesteśmy zatem zmuszeni do uwierzenia w tę miłość od razu i lecieć dalej, bo w międzyczasie były jeszcze cztery inne wątki do odhaczenia. Zabrakło też miejsca na to, co z pewnością wielu do tej książki przyciągnie, czyli smoki. Autor przybliża nam częściowo ich mitologię, ale samych gadów jest mało, bo zaledwie dwa. I to w świecie, w którym wiemy, że samych gatunków ich jest pięć.
Niestety, pomimo ciekawego pomysłu i paru obiecujących momentów, moje drugie spotkanie z twórczością Patricka Nessa również okazało się nieudane. Gdyby pojawił się drugi tom Płoń, co do którego pozostawiono furtkę, raczej bym po niego nie sięgnęła.
Sprawdź też: Księgarnie i Kościopył – Recenzja książki. Małe początki wielkiej przygody