Pierwsza edycja Just Dance zadebiutowała w 2009 roku na konsoli Nintendo Wii, czyli systemie stworzonym pod gry ruchowe. Od tamtej pory tytuł ukazuje się regularnie, praktycznie na wszystkie dostępne w danej generacji konsole stacjonarne. Omawiana przeze mnie edycja jest już piętnastą.
Just Dance 2024 na dzień dobry oferuje przejrzyste i kolorowe menu, które jest banalne w kwestii obsługi. Z kolei choreografie posiadają świetnie zaprojektowane animacje i przejścia między scenami, a to wszystko w rytmie muzyki. W najnowszej edycji przygotowano aż 40 utworów w różnych wersjach, w tym: Gimmie More – Britney Spears, Butter – BTS, I Wanna Dance With Somebody – Whitney Houston, czy Flowers Miley Cyrus. Także miłośnicy rapu, rocka czy bardziej współczesnych brzmień znajdą coś dla siebie! Do tego po wykupieniu abonamentu Just Dance+ mamy dostęp do piosenek z wcześniejszych edycji, od „jedynki” aż do edycji z 2022 roku.
Sprawdź także: Mortal Kombat 1 — recenzja gry — rozróba w Outworld
Wybór jest więc ogromy! Do tego forma zdobywania doświadczenia i misji pobocznych zachęca do tańczenia, zwłaszcza że jesteśmy za to nagradzani – nowe awatary, tła, emotki, etc. Co jednak najważniejsze, układy taneczne idealnie współgrają z charakterem muzyki, a to tylko sprawia, że cieszymy się zabawą i ciężko nam ją zakończyć po kilku piosenkach.
Just Dance 2024 – dla kogo?
To, co najbardziej lubię w Just Dance, to możliwość tańczenia ze znajomymi – czy to przed jednym telewizorem, czy online (o ile tamte osoby posiadają grę). Wtedy zabawa jest o wiele fajniejsza! Do tego dochodzi współzawodnictwo – pod koniec piosenki zliczane są punkty i ten, kto lepiej naśladował ruchy swojego awatara, wygrywa! Można więc sprawdzić swoje siły, a także przekonać się, który ze znajomych lepiej wywija na parkiecie. Do tego dochodzą piosenki, w których trzeba tańczyć z partnerem. A później możecie wbić razem na prawdziwą imprezę i zadziwić tanecznymi krokami.
Jeżeli natomiast macie dzieci i zastanawiacie się, czy mają one czego szukać w Just Dance 2024 to odpowiadam – oczywiście! Wśród piosenek można znaleźć i takie dedykowane dla najmłodszych. Osobiście sprawdziłam to z młodszą kuzynką i najlepiej bawiłyśmy przy takich utworach jak Baby Shark czy Let It Go z Krainy Lodu, a także nowość, czyli This Wish z animacji Życzenie. Z myślą o dzieciach stworzono także proste układy taneczne i kolorowe animacje! Nogi aż same rwą się do tańczenia.
Sprawdź także: Quake 2 – recenzja gry. Król znów wymiata! Remaster na złoto!
A dla osób, które chcą potańczyć, a przy tym spalić nieco kalorii, też mam dobrą wiadomość! Just Dance 2024 oferuje tryb liczenia kalorii, który zachęca do intensywnego ruchu, a także pokazuje, ile zbędnego tłuszczyku udało nam się spalić do tej pory. Jak dla mnie była to ogromna motywacja to wypocenia się przy jeszcze kilku piosenkach.
Just Dance 2024 – czy warto zagrać?
Największym minusem wersji Just Dance 2024 na PlayStation 5 jest trzymanie telefonu w ręce podczas tańczenia. Już nie wspomnę o tym, że przez pierwszych kilka dni nie mogłam sparować gry z aplikacją… Niestety nie jest to ani wygodne, ani funkcjonalne – już lepiej poradziłoby sobie wykrywanie ruchu. Kilka razy zdarzyło mi się, że nie chcący nacisnęłam przycisk wyłączenia i od razu wywalało mnie z gry (i trzeba było znowu sparować). O tyle to irytujące, że jak bawisz się ze znajomymi, to wtedy ci nie nalicza punktów. Dlatego wersja na PlayStation 5 jest mało intuicyjna. Możliwe, że inna sprawa ma się z kontrolerami od Switcha, które można odpowiednio zabezpieczyć, żeby przypadkiem nie rzucić nimi w telewizor.
Jeżeli lubicie tańczyć, albo chcecie się tego nauczyć, to jak najbardziej możecie sięgnąć po Just Dance 2024. Niestety bez wykupionego abonamentu Just Dance+ będziecie mieć zaledwie kilka piosenek do dyspozycji, które szybko mogą się znudzić. Warto też wypatrywać ludzi tańczących na konwentach – zazwyczaj wtedy bawią się właśnie przy tej produkcji. I wtedy zdecydujecie, czy taka zabawa was interesuje i czy warto wydać pieniądze zarówno na podstawkę jak i subskrypcję.
Sprawdź także: Nosferatu: Gniew Malachiego — recenzja gry — Sugar Daddy w mrocznym zamku