Forever Entertainment to firma, która odświeżyła już nie jednego klasyka. Mieliśmy okazję zapoznać się z Panzer Dragoon, House of the Dead, teraz przyszła pora na kolejną zapomnianą kultową produkcję, czyli Front Mission 1st: Remake.
Tło historyczne
Omawiana produkcja to remake, który za fundament stawia sobie pierwowzór z 1995 roku, wydany na konsole SNES. Niestety, gra w tej formie nigdy nie opuściła Japonii. Sam słyszałem wiele pozytywnego o tej serii stworzonej przez Squaresoft, ale nigdy nie miałem okazji, aby się z Front Mission zapoznać – aż do teraz. Dodatkowo w kinowej polskiej lokalizacji.
Sprawdź też: Wielkość Disco Elysium – dlaczego tak kocham tę produkcję? – felieton pod pada.
Ja i mój robot
Mamy rok 2090. Na porządku dziennym jest używanie w operacjach wojskowych mechów zwanych Wanzerami. Do wyboru mamy dwie kampanie, każda dla jednej ze stron konfliktu. W pierwszej wcielamy się w Kapitana Royda Clive’a. W wyniku pewnych wydarzeń ginie narzeczona protagonisty. Rozpoczyna się tzw. Drugi Konflikt Huffmana między siłami O.C.U i O.C.S. Bohater zostaje wyrzucony z wojska i zatapia smutki waląc po blaszanych mordach inne mechy na arenie, do czasu stworzenia specjalnej grupy najemniczej o nazwie Canyon Crowns, do której przyłącza się bez namysłu.
Druga historia skupia się na losach Kevina Greenfielda, który wiele miesięcy przed wybuchem konfliktu, wraz z grupą Black Hounds, ma za zadanie rozprawić się z terrorystami. W pewnym momencie obie historie zaczynają się łączyć i przeplatać, pokazując nam pełen obraz działań wojennych. A ten, jak to zwykle bywa na wojnie, nie jest jednoznaczny i nie ma tutaj ani dobrych, ani złych.
Cała historia jest mocna i naprawdę potrafi wciągnąć. Niestety widać, że ma już swoje lata i sposób przedstawienia jej przez tekst na nikim nie zrobi już dziś wrażenia. Forma mogłaby być lepsza, chociażby dodając kilka przerywników filmowych. To bardzo wierny remake, co można uznać jednocześnie za wadę jak i zaletę. Fani docenią, że jest to klasyk odnowiony głównie wizualnie, ale dla nowych graczy może być to przeszkoda.
Sprawdź też: ONI: Road to be the Mightiest Oni – recenzja gry. W drodze do potęgi
Szperanie w złomie
Lwią część rozgrywki spędzimy na modyfikacji, ulepszaniu i optymalizowaniu naszych maszyn. To jak sprawdza się dana konfiguracja, możemy sprawdzić pomiędzy misjami na arenie. Jak to zwykle bywa, nie zawsze coś, co jest dobre na papierze, sprawdzi się w przypadku pola bitwy.
Możliwych konfiguracji jest cała masa i wybranie optymalnego zestawu nie jest zadaniem łatwym. Jedno jest pewne – nasze maszyny muszą być wytrzymałe. Nie raz zostaniemy postawieni w beznadziejnej sytuacji z przeważającymi siłami wroga i tylko dzięki odpowiedniemu planowaniu i taktyce wyjdziemy z tego zwycięsko.
Starcia mają formę turową. Poruszamy się po kwadratowej siatce i wydajemy polecenia naszym członkom oddziału, aż do skończenia tury. Wanzery podzielone są na 4 elementy: korpus, lewa oraz prawa ręka, no i nogi. Na początku nie mamy wyboru, w którą część pancerza chcemy oddać strzał. Z czasem jednak to się zmienia, otwierając nam nowe możliwości taktyczne, bowiem celowanie w ręce skutecznie pozbawia przeciwnika uzbrojenia, czyniąc go praktycznie bezbronnym.
Trzeba się jednak przyzwyczaić do dużej losowości tego elementu, jak i również do częstego braku trafień, co nie raz doprowadziło mnie do irytacji. Jeśli nie obce wam są takie serie jak: Fire Emblem, Final Fantasy Tactics czy XCOM to będziecie wiedzieć o co chodzi i poczujecie się tutaj jak w domu.
Sprawdź też: Layers of Fear (2023) – recenzja gry. Artystyczne odloty.
Kwadratowe roboty
Sama oprawa została przeniesiona do pełnego 3D z dużym poszanowaniem dla materiału źródłowego. Mechy prezentują się świetnie. Ogólnie nie ma co czepiać się oprawy wizualnej, która czerpie garściami z oryginalnej estetyki. Co prawda, tak jak wspomniałem wcześniej, niektórym może przeszkadzać że jest to aż tak wierny remake.
Dla mnie cała szata graficzna sprawiała wrażenie czytelnej. A dzięki licznym małym ulepszeniom rozgrywki, gra się w ten tytuł bardzo przyjemnie i nowocześnie. Pomyślano nawet o nieco mniej wprawnych graczach i mamy tutaj wybór poziomu trudności.
Oprawa audio również doczekała się odświeżenia i zadbano o nowe aranżacje starych utworów. Sama ścieżka dźwiękowa jest tutaj na wysokim poziomie i przyjemnie się jej słucha czy to podczas starć, czy podczas grzebania w maszynach. Twórcy dali nam nawet w menu możliwość porównania klasycznej muzyki do jego nowszych aranżacji.
Podsumowanie
Front Mission 1st: Remake to bardzo wierny powrót do korzeni, który powinien znać każdy fan gier taktycznych. Szczególnie że gmeranie przy Wanzerach to sama przyjemność, pomimo, że potrafi trochę zmęczyć. Sama rozgrywka jest wciągająca i łatwo można się zapomnieć. Był to mój pierwszy kontakt z tą serią i czekam na więcej, bo w planach już jest odświeżenie następnych części.
Sprawdź też: Potrzebujemy gier Indie – bardziej niż kiedykolwiek