Previous slide
Next slide

Wodna apokalipsa w kolorowym wydaniu – recenzja Floodland

Amerykańskie podejście do apokalipsy jest dosyć specyficzne – albo jest nad wyraz podkoloryzowane jak prezentuje Fallout, albo jest kolorowe i pełne nadziei jak mamy w przypadku w Floodland. Czy taki klimat przysłużył się tej strategii od polskiego studia Vile Monarch? 

Zmiany klimatyczne były katalizatorem serii wydarzeń, które doprowadziły do zniszczenia naszego świata. Podniesiony poziom mórz spowodował zalanie wybrzeży. Gracz przewodzi grupie ocalałych, którzy chcą odbudować cywilizację. Na początku wybieramy jeden z 4 początkowych klanów, z czego każdy ma inny światopogląd oraz początkowe premie. Do tego dochodzi uchwalanie odpowiednich praw, za pomocą których cywilizowane rządy. Zatopiony świat skrywa wiele tajemnic, które odkrywamy i nie mówię tu tylko o potencjalnych zasobach czy technologiach. Ze skrawków gazet, listów czy nagrań dowiadujemy się, co doprowadziło do zagłady oraz w jaki sposób ludzkość próbowała temu zapobiec.  

Floodland nie odkrywa koła na nowo, jeśli chodzi o survivalowe strategie – zaczynamy z bieda-namiotami z plastiku, a kończymy z trochę lepszymi lepiankami posiadającymi dach z blachy. Naturalnie dbamy o to, aby posiadać wystarczające zapasy pożywienia i wody, oraz aby łańcuchy produkcyjne dostarczały coraz to wytrzymalsze materiały. Ogromną zaletą całej rozgrywki jest to, że mamy tutaj nawet interesującą fabułę obracającą się wokół elektrowni, której ponowne uruchomienie będzie wymagało całkiem sporej ilości zasobów. Stylistycznie mamy tutaj jaskrawe kolory, pozytywną narrację o nowej, lepszej przyszłości – typowe amerykańskie podejście do post apo. To spora różnica względem, chociażby Frostpunka, gdzie narracja jest raczej depresyjna. Muszę także pochwalić bardzo przyjemną muzykę, w której dominują motywy grane na gitarze. Jeden śpiewany utwór autorstwa Michała Dąbrowskiego oraz Pawła Wawrzyńczyka strasznie przypadł mi do gustu, więc grzechem byłoby go tutaj nie wrzucić! 

Pośród zalanych ruin ukrywają się także inni ocaleni. Zwykle reprezentują odmienne podejście do życia, co oznacza, że musimy próbować ich zasymilować. Zaznaczam, próbować, bo ostatecznie te próby spełzają na niczym, ale o tym później. Okazjonalnie zdarzają się jakieś wydarzenia, np. pojawia się tajemniczy lekarz lub przybrzeżne wody nawiedzają zmutowane, drapieżne ryby, uniemożliwiające połów. Występują one jednak stosunkowo rzadko, co niestety działa na niekorzyść Floodland. A to początek wad.  

Gdy już się sypie, to na całego

To, co najbardziej irytuje w Floodland to efekt kuli śnieżnej – gdy ludziom doskwiera głód lub epidemia, wszystko zaczyna się sypać. I co by człowiek nie zrobił, samonapędzająca się karuzela spie…. spienionych wód wszystko niszczy. To nieźle doprowadza do szału, zwłaszcza gdy mija kolejna godzina zabawy, mamy ostatni element fabularny i nie jesteśmy go w stanie ukończyć. To klany się pokłóciły między sobą, a nienawiść tak rozgorzała, że kradzieże to chleb powszedni. Irytujące są także niedziałające mechaniki – przykładowo pomimo kilku posterunków policji czy wprowadzenia rygorystycznego prawa, kradzieże i tak eskalowały, chociaż według zasad gry nie powinno mieć to miejsca.  

Dlatego nie ukrywam, że po pewnym czasie poczułem się po prostu znużony całą zabawą. O ile konfliktowość pomiędzy klanami jest dla mnie do zrozumienia, tak fakt, że przeradza się on w czystą nienawiść w ciągu zaledwie paru dni już nie bardzo. Jedynym rozwiązaniem jest tworzenie osobnych dzielnic na wolnych wyspach i zamykanie klanów w swoim sosie, co jest paradoksalnie zaprzeczeniem całej idei, jaka stoi za tą grą, czyli odbudowanie nowego, zjednoczonego świata. Oczywiście można się tym nie przejmować, a wioska i tak będzie funkcjonować (co jest jeszcze większym absurdem), a jak jakiś klan będzie chciał odejść, to wystarczy użyć wpływów politycznych i zmieni on swoją decyzję.  

Wybór klanu na początku także nie ma dalszych konsekwencji w szerszej perspektywie – ostatecznie i tak kończymy na lawirowaniu pomiędzy zwaśnionymi grupami. Naszych ludzi nie interesuje, że mają dach nad głową, jedzenie czy rozrywki – skupiają się tylko na kłótniach. I to nawet na najłatwiejszym poziomie trudności. Takie zaprzeczenie idei postapo powoduje, że po kilku godzinach Floodland po prostu męczy i nie sprawia satysfakcji.  

Nadzieje zatopione pod wielką falą

Floodland bardzo mnie intrygował od pierwszej zapowiedzi, a do tego spodobał mi się motyw wielkiego potopu. Do tego po prostu lubię gry wymagające ode mnie mikro zarządzaniem czy walką o przetrwanie. Niestety pomimo niewątpliwych zalet, jakimi jest styl artystyczny, pomysł oraz muzyka, produkcja cierpi na błędy związane z samymi mechanikami.  

Po kilku godzinach gra odkrywa także wszystkie swoje karty i niestety z przyjemnego planowania Floodland zamienia się w symulator frustracji, gdzie próbujemy załatwić problem za problemem, a ostatecznie wszystko i tak kończy się wielką epidemią, głodem lub wojną klanową. Zostawiam sobie jednak nadzieję, że deweloperzy z Vile Monarch postarają się wprowadzić odpowiednie zmiany i lepiej zbalansować rozgrywkę. A ja cierpliwie na to poczekam, bo czuje tutaj ogromny potencjał.  

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

O NAS:

Chcesz być na bieżąco, a nawet wiedzieć więcej o grach, komiksach, serialach lub filmach? GraPodPada.pl jest miejscem, gdzie znajdziesz informacje tworzone przez pasjonatów dla… graczy, czytaczy i oglądaczy ! Reprezentujemy różne opinie, patrząc na popkulturę z wielu perspektyw! Dlatego codziennie spodziewaj się treści wysokiej jakości i odnajduj interesujące Cię recenzje i informacje. Grasz w to? GraPodPada.pl to miejsce dla Ciebie… to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl