REKLAMA

The Valiant – recenzja gry. Deus Vult i do boju!

Jakub Trojanowski

Opublikowano: 7 sierpnia 2023

Spis treści

„Powstańcie bracia i stawcie się do walki z niewiernymi”. Zapewne takimi lub podobnymi słowami zagrzewali do boju swych towarzyszy templariusze podczas krucjat. My co prawda nie musimy ruszać na wyprawy, ale możemy poczuć klimat walk rycerzy w imię Boga w grze The Valiant, która ma szansę trwale zapisać się w pamięci graczy. O tym, czy warto wypróbować ten tytuł postaram się opowiedzieć w poniższym tekście.

Niełatwa historia szlachetnego rycerza

Już w samym menu startowym gra kusi nas aż czterema trybami rozgrywki. Możemy toczyć nasze potyczki z zawodnikiem sterowanym przez komputer, testować swoje umiejętności z maksymalnie trójką innych graczy w trybie multiplayer, a także spróbować naszych sił w rozgrywce na zasadach last Man standing. Ktoś może zarzucić, że wymieniłem tylko trzy opcje. Otóż najciekawszą z nich i jednocześnie tą, którą najczęściej wybieram w grach, zostawiłem na koniec. Jest nią, jak nietrudno się domyślić kampania fabularna.  Rozpoczynamy ją u progu trzynastego wieku w Księstwie Antiochii (tereny obecnej Turcji i Syrii), gdzie dwójka Templariuszy: Teoderyk von Akenburg oraz Ulryk von Greven biorą udział w oblężeniu miasta. Podczas pogoni za kalifem zbiegającym ze swoich włości trafiają oni na dawne wykopaliska i znajdują tam pewien przedmiot. Jaki przedmiot możecie zapytać? Popkultura w postaci Assassin’s Creed, serii Indiana Jones czy nawet Pana Samochodzika uczy nas, że tam, gdzie spotykamy się ze średniowiecznymi rycerzami, a w szczególności templariuszami, tam najczęściej chodzi o ukryte skarby, najczęściej o nadprzyrodzonych właściwościach.

Sprawdź też: Wielkość Disco Elysium – dlaczego tak kocham tę produkcję? – felieton pod pada.

REKLAMA

Nie inaczej jest w tym przypadku. Rycerze trafiają bowiem na fragment relikwii, laski Aarona, która miała wyrosnąć z samego drzewa poznania dobra i zła. Co ciekawe przez pewien czas miała być ona przechowywana w Arce Przymierza (ciekawe ile rzeczy popkultura jeszcze w niej upchnie). Niestety zaczyna wpływać ona negatywnie na Ulryka, przez co piętnaście lat później, już w Europie, do drzwi jego dawnego druha dociera zakonnik Malcolm (będący jednocześnie narratorem całej historii). Opowiada on Teoderykowi o sposobie na uniemożliwienie opętanemu Ulrykowi zdobycia wszystkich trzech fragmentów laski, co byłoby drastyczne w skutkach dla niego oraz innych ludzi. Tak więc nasz główny bohater wyrusza w kolejną wyprawę, która powiedzie go przez lasy Szwarcwaldu, przez zasypane śniegem Alpy, po Konstantynopol, a nawet dalej… O tym, gdzie poniesie go los, warto przekonać się samemu. 

The Valiant

Wyrusz z armią ku przygodzie

W każdej z 16 misji kampanii fabularnej poruszamy się oddziałami po mapie poprzez kliknięcia myszką. Na drodze Teoderyk spotyka śmiałków o różnych motywacjach, którzy z czasem dołączają do jego kompanii, stanowiąc wraz z przybocznymi trzon oddziałów podczas poszczególnych zadań. Armię uzupełniają natomiast generyczne oddziały o przypisanych specjalnościach, które w razie niepowodzenia możemy zrekrutować w przejętych obozach. Podstawowym typem drużyny jest piechota, ale oprócz niej mogą być to także łucznicy, kusznicy, jak i również żołnierze wyposażeni w topory lub włócznie. Każda z grup posiada wachlarz umiejętności pasywnych oraz aktywnych. Mogą one działać na używającą ich formację, ale także na inne sprzymierzone lub wrogie zgromadzenia. 

Sprawdź też: Diablo IV — recenzja gry. Bramy piekła ponownie zostały otwarte

Aby ułatwić rozgrywkę, po najechaniu na ikonkę danego zastępu, na dole ekranu pod statystykami wyświetlana zostaje informacja, przeciwko jakiemu oddziałowi wroga najlepiej jej użyć. Zależności te zostały zaprojektowane na łatwej do zapamiętania zasadzie podobnej do gry w papier, kamień i nożyce. Oddziały łuczników dziesiątkują więc piechotę salwami strzał, za to wszechstronna kawaleria obraca strzelców w pył swoimi szarżami, unikając jednocześnie włóczników. Podczas rozgrywki warto zwracać uwagę na wartości trzech ze statystyk: wigoru, będącego swego rodzaju maną pozwalającą na użycie zdolności przez drużynę, hartu, który z kolei pełni funkcję pancerza, gdyż po jego wyzerowaniu wrogie jednostki zaczynają odbierać naszym ich zdrowie, którego pozwolę sobie już nie wyjaśniać. Na szczęście pierwsze dwa parametry regenerują się gdy nasza armia nie jest zaangażowana w walkę, a w miarę rozwoju gry również i podczas niej. W sytuacjach kryzysowych pomoże nam natomiast zemsta, której poziom rośnie podczas potyczek, by w szczytowym momencie pozwolić na zadanie dodatkowych obrażeń wrogom.

The Valiant

Trochę dodatków z RPG

W The Valiant  nie uświadczymy rozwijania miast i tylko podczas niektórych misji będziemy zdobywać budynki dostarczające nam surowce czy budować machiny wojenne. W zamian za to otrzymujemy pewną dawkę rozwoju postaci i oddziałów. Za każdy ukończony rozdział grono bohaterów otrzymuje punkty doświadczenia, które oczywiście przekładają się na kolejne poziomy i punkty zdolności. Te ostatnie inwestujemy w drzewka rozwoju bohaterów, których każdy posiada trzy: ofensywne, defensywne oraz użytkowe. Czasem dodają one umiejętności bohaterom oraz zwerbowanym oddziałom, zaś innym razem dostarczają im pasywne bonusy. Możemy ulepszać śmiałków oraz ich gwardię przez ekwipowanie zdobytego wyposażenia. 

The Valiant

Ach te kolory i jęki konających

Wraz z postępem fabuły mapa, po której poruszają się nasze oddziały, zmienia się. Zaczynamy bowiem na piaszczystym Bliskim Wschodzie, by podróżować m.in. przez deszczowe lasy Europy i śnieżyste Alpy. Oczywiście wszystko to niesie za sobą dodatkową potrzebę modyfikacji naszych strategii. Na przykład las umożliwia poruszanie się bez wykrycia przez wroga i zmniejszone obrażenia od strzał, jednocześnie jednak spowalnia nasze oddziały, zmniejszając obrażenia zadawane przez naszych łuczników i dodatkowo uniemożliwiając przeprowadzenie szarży. Za to wysoka roślinność pozwala na zorganizowanie zasadzki na wroga. Gra wymusza na nas dokładną eksplorację mapy, by odnaleźć wszystkie ukryte na niej przedmioty. Mogą być to fragmenty ekwipunku, skrzynie ze złotem lub zasoby potrzebne do budowy. Wspominałem już kilkukrotnie o szarżach kawalerii. Okazuje się, że możemy ją przerwać w sposób równie niespodziewany jak pojawienie się hiszpańskiej inkwizycji. Wystarczy, że podczas zwiedzania okolicy zbierzemy toporki do rzucania i użyjemy ich w odpowiednim momencie.

Sprawdź też: Dead Island 2 — recenzja gry. HELL-A fun!

Choć produkcja pozwala w pewnym stopniu na operowanie przybliżeniem, to moim zdaniem przydałaby się możliwość jeszcze większego oddalenia, by lepiej zorientować się w mapie i rozmieszczeniu naszych jednostek. Szata graficzna bardzo dobrze wpisuje się w opowiadaną historię, umożliwiając jeszcze głębsze wczucie się w klimat gry. Oprócz szczegółów, takich jak pojedyncze drzewa, czy nawet krople deszczu uderzające w kałuże, odwzorowano również budynki, od małych chatek i szopek zaczynając, na zamkach i całych miastach kończąc. Na uwagę zasługują również przerywniki opowiadające nam historię. Właściwie są ich aż trzy rodzaje. Są to: pięknie rozrysowane plansze, jak w przypadku pierwszej misji i odnalezieniu fragmentu berła, wprowadzenia do misji w formie dziennika z opowieścią narratora w tle oraz scenki wyrenderowane na silniku gry, na które natkniemy się już podczas właściwej misji. Wszystko to oczywiście oprawione jest żywą muzyką, delikatnie stylizowaną na średniowieczną, która nie pozwoli się znudzić ani zasnąć podczas rozgrywki. Warto też zwrócić uwagę na okrzyki wydawane przez naszych wojaków podczas boju (wspomniany już „Deus Vult” czy „Agnus Dei”), które jeszcze mocniej wprowadzają nas w realia historyczne.

The Valiant

Kto za to wszystko odpowiada?

Wyborną przygodę zaserwowało studio Kite Games, mające w swoim portfolio Sudden Strike 4 czy S.W.I.N.E. HD Remaster. Gra została natomiast wydana przez THQ Nordic, które inni mogą znać jako Nordic Games. Zaznaczyli się na rynku jako wydawcy takich gier jak Biomutant, Alan Wake oraz niedawno wydanego Jagged Aliance 3. 

Twórcy dostarczyli materiału na wiele godzin rozrywki

Do gatunku RTS przekonałem się stosunkowo niedawno, za sprawą Mateusza Zelka, również redaktora Grapodpada.pl, który podsunął mi niemalże już legendarną Bitwę o Śródziemię II. Muszę przyznać, że The Valiant jeszcze mocniej rozbudził we mnie chęć poznania innych klasyków gatunku. Myślę, że choć jest to tytuł dość specyficzny, to powinien się spodobać zarówno fanom średniowiecza, jak i staroszkolnych strategii czasu rzeczywistego. Sam zamierzam wycisnąć ile się da, a także dać szansę trybowi multiplayer.

ZALETY +

WADY -

Za przekazanie gry do recenzji PLAION

Jakub Trojanowski

Student medycyny, prywatnie wielki fan papierowego wydania Gwinta. Od dziecka pochłaniam książki i filmy o różnorodnej tematyce. W wolnych chwilach, przy pracy lub nauce zawsze w tle wybrzmiewa klasyczną i filmową. Zarówno w grach, jak i w życiu lubię nieszablonowo podchodzić do problemów. Nie mam ścisłej czołówki ulubionych uniwersów, ale podium zajmują Władca Pierścieni, Wiedźmin i Mass Effect. Co nie znaczy, że z chęcią nie podyskutuję, chociażby o Asasynach goniących po dachach Szturmowców Imperium Galaktycznego.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Frostpunk 2 – recenzja gry. Wymagająca rozgrywka dla miłośników strategii w czasie rzeczywistym 

Frostpunk 2 – recenzja gry. Wymagająca rozgrywka dla miłośników strategii w czasie rzeczywistym 

Deathbound — recenzja gry — braterstwo zrodzone w trudnych okolicznościach  

Deathbound — recenzja gry — braterstwo zrodzone w trudnych okolicznościach  

Age of Mythology Retold — Recenzja — Poproszę więcej!   

Age of Mythology Retold — Recenzja — Poproszę więcej!   

Visions of Mana – recenzja gry. Nowe życie klasyka jRPG, które Cię oczaruje, choć nie jest bez wad 

Visions of Mana – recenzja gry. Nowe życie klasyka jRPG, które Cię oczaruje, choć nie jest bez wad 

Funko Fusion – Recenzja gry – Chciałem być…..

Funko Fusion – Recenzja gry – Chciałem być…..

Astro Bot [PS5] – Recenzja gry – To żadna rewolucja, ale…

Astro Bot [PS5] – Recenzja gry – To żadna rewolucja, ale…