Wszystkie zapowiedzi i materiały przedpremierowe mogły sugerować, że Ubisoft Ivory Tower dokonało słusznych założeń i stworzenie wyścigów w formie festiwalu na Hawajach musi się udać. Skoro Forza Horizon odnosi regularnie sukces, to tutaj też zostanie osiągnięty, prawda? Według mnie nie do końca tak jest.
The Crew Motorfest inspiruje się nie tylko flagowymi wyścigami Microsoftu, ale również puszcza oczko do starych wyjadaczy pamiętających taki tytuł jak Test Drive: Unlimited, umieszczając akcję gry na tej samej wyspie – O’ahu. W 2007 roku ta gra była wręcz rewolucyjna, a że część deweloperów Ubisoftu pracowała przy wspomnianym Test Drive, wybór lokacji mnie nie dziwi. Dziś trudniej o rewolucję, więc postawiono na sprawdzoną formułę i dołożenie innych pojazdów oprócz samochodów. Pierwsze wrażenie nie było złe, ale z czasem mój entuzjazm zaczynał opadać.
Typowy arcade
Po wyścigach wprowadzających od razu wiadomo, z czym mamy do czynienia, czyli modelem jazdy bliższym do Need for Speed’a niż zakrawającej o symulację Forzy. Dość szybko wyczuwamy auto, które prowadzimy i nie będzie tu dla nas żadnych niespodzianek, chyba że wyłączymy wszystkie asysty, ale to i tak nie ma aż takiego wpływu. W pierwszej chwili wydaje się, że każde auto prowadzi się tak samo, jednak po paru kilometrach są wyczuwalne różnice. Niestety, pojazd z tylnym napędem nie wystarcza do tego, żeby efektownie pokonywać zakręty driftem, co było dla mnie lekko rozczarowujące. Plusem jest kamera z kokpitu, która naprawdę dobrze oddaje uczucie prędkości, potęgując nasze wrażenia w trakcie wyścigów. O ile motocykle prowadzi się w porządku, tak sterowanie motorówkami, czy samolotami jest po prostu kiepskie. Rozumiem, że trzeba było stworzyć maksymalnie prosty sposób na kierowanie tymi maszynami, ale podczas skręcania nimi mamy wrażenie, że są zrobione z tektury.
Jest czym śmigać i co przerabiać
Lista pojazdów, którymi możemy się poruszać po hawajskiej wyspie, jest naprawdę imponująca. To ponad 600 różnych maszyn bez podziału na kategorie w dniu premiery, a jak wiemy, gra będzie wspierana cały czas, więc nowe samochody i inne sprzęty będą cały czas napływać. W produkcji francuskiego studia znajdziemy mnóstwo opcji personalizacji i tuningu naszych gablot. Od zmiany koloru poszczególnych elementów, wymiany części nadwozia (jest tego naprawdę sporo), po ulepszenia mechaniczne i nawet zmianę wnętrza auta. Co prawda odbywa się to w dość ograniczonym stopniu, ale należy to docenić, bo u konkurencji tego nie ma.
Sprawdź też: Assassin’s Creed Mirage – recenzja gry. Wyczekiwany powrót do korzeni
Ciekawie rozwiązane zostało ulepszanie osiągów – nie odbywa się ono przez kupowanie coraz to lepszych podzespołów, a poprzez zdobywanie je w każdej możliwej aktywności w grze. Nie dostajemy tutaj po jednym elemencie, np. układu wydechowego, ale po kilka sztuk, które mają różne statystyki i niekiedy dodatkowe afiksy, czyli bonusowe atuty. Oprócz tego są one podzielone na kategorie według punktów osiągów, jakie oferują, przez co nie robi nam się bałagan w garażu. Pomimo zręcznościowego trybu prowadzenia, każdy pojazd możemy ustawić niczym prawdziwy rajdowiec – mowa tu o regulacji ciśnienia w oponach, wysokości zawieszenia czy długości przełożeń skrzyni biegów.
Esencja, czyli ściganie i aktywności
Dla mnie, gracza preferującego rozgrywkę w pojedynkę, „tryb kariery” jest rozwiązany trochę dziwnie. Ścigamy się tutaj w playlistach z góry zaplanowanych, w których nawet nie mamy wpływu na auto, jakim będziemy jeździć. Jedyny wybór mamy w momencie, gdy wybieramy playlistę, którą mamy zamiar rozpocząć, ponieważ są one tematyczne. Raz ścigamy się japońskimi, stuningowanymi klasykami z lat dziewięćdziesiątych, żeby potem ścigać się bolidami podobnymi do Formuły 1. Jest w nich jednak unikalny element, mianowicie narracja oraz wizualne doświadczenia, inne w każdej kategorii. Miasto skąpane w neonach, czy potężna burza w trakcie wyścigów aut elektrycznych, do tego narratorka w tle dostarczająca nam trochę historii o kulturze motoryzacyjnej – to wszystko potrafi zrobić pozytywne wrażenie. Tytuł również kładzie nacisk na grę wieloosobową (wymagane jest stałe połączenie z Internetem) oferując tryb battle royale, wyścigi z ekipą, za które otrzymamy dodatkową walutę i tworząc nowe wydarzenia w kolejnych sezonach.
Sprawdź też: Mortal Kombat 1 — recenzja gry — rozróba w Outworld
Poza samym ściganiem mamy do wyboru sporo innych aktywności rozsianych po całej mapie, jak np. ucieczka od rosnącej strefy, jazda slalomem czy robienie zdjęć w odpowiedniej scenerii i konkretnym aucie. Niezrozumiałe jednak dla mnie jest zablokowanie szybkiej podróży do momentu, aż ukończymy trzy listy playlisty, a w każdej jest około 8-10 wyścigów. Mapa co prawda nie jest jakoś bardzo ogromna, ale jednak było to dla mnie od początku lekko irytujące, że nie mogłem teleportować się w miejsce, w którym wcześniej już byłem, a wracając do gry, zawsze zaczynamy od głównej sceny festiwalu. Cóż, na początku po prostu trzeba było się trochę najeździć.
Grafika i udźwiękowienie
The Crew Motorfest wygląda naprawdę bardzo ładnie i potrafi momentami zachwycić. Malownicze O’ahu robi wizualnie bardzo dobre wrażenie, a pojazdy dopracowane są z dużą dbałością o najdrobniejsze elementy. Ścigając się nocą, w deszczu, czy w pełnym słońcu, nie można temu produktowi zarzucić jakichś poważniejszych niedociągnięć. W pracy nad odwzorowaniem aut twórcy również postarali się o ich dobre udźwiękowienie, ale muzykę jednak można było dobrać nieco lepiej. Do wyboru mamy kilka stacji radiowych z różnymi gatunkami, ale nie usłyszymy tam żadnych znanych utworów, albo nawet takich, które zapadną nam w pamięci na dłużej.
To co nam wyszło z mieszanki Forzy i Need for Speeda?
Według mnie najnowsza odsłona The Crew jest grą po prostu w porządku. Bardzo duży wybór pojazdów, różnorodność, masa aktywności i ciągłe wsparcie przez najbliższe lata nie pozwolą się w tym świecie nudzić. Czy można było zrobić kilka elementów lepiej? Pewnie tak. Czy fani gier samochodowych z arcade’owym zacięciem znajdą tutaj coś dla siebie? Oczywiście. Motorfest po prostu nie wynajduje na nowo koła, a bierze to co sprawdzone, robi po swojemu i według mnie zrobił to całkiem dobrze.