Split Fiction to najnowsza gra studia Hazelight, znanego z A Way Out czy It Takes Two. Twórcy ponownie stawiają na rozgrywkę, w której kluczowa jest kooperacja dwóch graczy. Tym razem produkcja eksperymentuje z różnymi gatunkami, prowadząc graczy przez jedną z najbardziej kreatywnych podróży w świecie gier. We wstępie nie będę zadawał pytania, czy studio Josefa Faresa dowiozło świetną produkcję, bo to wszyscy wiemy, ale odpowiem na pytanie: dlaczego musicie zagrać w Split Fiction?
Starcie science fiction i fantasy
Głównymi bohaterkami Split Fiction są Mio i Zoe. Obie są początkującymi pisarkami, przy czym pierwsza z nich specjalizuje się w science fiction, natomiast druga jest mistrzynią fantasy. Protagonistki poznają się w firmie Radera, który podłącza je do maszyny mającej, według tego co mówi szef całego przedsięwzięcia, wydobyć ich najlepsze pomysły i wydać je w formie książki. Szybko staje się jednak jasne, że maszyna ma nakarmić się ich pomysłami, żeby potem sama mogła tworzyć powieści. W wyniku małej sprzeczki i wypadku kobiety trafiają na stanowisko przeznaczone dla jednej osoby, co zaburza działanie maszyny, ale też pozwala im razem eksplorować światy z twórczości ich obu.

Z początku wydaje się, że fabuła jest mocno pretekstowa. Jednak z czasem, gdy nasze bohaterki zaczynają się poznawać i zgłębiać swoje problemy oraz przeszłość, całość nabiera lekkiej głębi. Sam główny przeciwnik – Rader, to typowy Zły Pan Korporacja, który ma jeden prosty cel. Mi osobiście to zbytnio nie przeszkadza, bo w grach platformowych nie szukam skomplikowanej fabuły, tylko dobrej rozgrywki i różnorodności.
Split Fiction urzekło mnie swoim humorem – mamy sporo nawiązań do filmów, mrugnięć oczkiem w stronę fanów gier oraz zabawne (i miejscami przerażające) sytuacje wynikające z miejsca, w którym się znaleźliśmy, albo postaci, w które się wcielamy. Wielkie brawa za ogromny popis kreatywności ludzi z Hazelight. Szczerze wierzę, że doskonale bawili się, wymyślając te wszystkie motywy.

Mistrzostwo kooperacji
Dla mnie gry studia Hazelight to kwintesencja gier platformowych. Oni robią dokładnie to, co Nintendo opanowało do perfekcji w swoich produkcjach. Jak w tym memie, ktoś dzwoni i pyta – Josef, jakie ty chciałeś te mechaniki w swojej grze? A on odpowiada – Wszystkie!
To jest coś, co wiele gier wysokobudżetowych nie robi. Zwykle gdy twórcy zaprojektują jakąś mechanikę, to eksploatują ją na wszystkie możliwe sposoby na przestrzeni całej produkcji. Natomiast w Split Fiction niektóre mechaniki pojawiają się tylko na kilka godzin i potem już nie wracają. Na spokojnie wiele innych studiów zrobiłoby z tej gry kilka tytułów.
Wiele zagadek środowiskowych i logicznych skupia się na mocnej kooperacji. W wielu momentach naprawdę trzeba się skupić, dobrze dogadywać i zsynchronizować swoje ruchy, aby przejść dalej. Najciekawsze są te, które wymagają przemyślenia i odpowiedniego wykorzystania aktualnych umiejętności bohaterek.
Natomiast same wyzwania logiczne nie są specjalnie skomplikowane. Podczas gry zauważyłem, że ja – jako gracz obyty z platformówkami – często intuicyjnie wiedziałem, gdzie iść i co zrobić. Natomiast moja towarzyszka potrzebowała chwili, by zatrzymać się, rozejrzeć i zastanowić nad kolejnym krokiem. Wydaje mi się, że dla bardziej doświadczonych graczy Split Fiction nie będzie sprawiało większych problemów.
Większym wyzwaniem są jednak segmenty zręcznościowe i walki z bossami. Tu muszę przyznać, że zdarzało się, iż było na tyle intensywnie, że przegrywaliśmy raz za razem. W tych momentach trzeba się naprawdę skupić. Choć tytuł wybacza błędy – po śmierci jednej ze stron, ma ona szansę wrócić, gdy dostatecznie szybko pokona minigierkę. Dzięki temu też gra nie traci tempa, a śmierć jednego gracza nie oznacza całkowitej przegranej.

Produkcja podzielona jest na kilka rozdziałów i każdy z nich rozgrywa się na zmianę w powieściach stworzonych przez Mio lub Zoe albo w świecie między światami, gdzie mogą posłuchać, co dzieje się na zewnątrz maszyny. W międzyczasie możemy natrafić na anomalie, które przenoszą do mniejszych zadań pobocznych. Tam trafiamy na krótsze przygody, które pokazują zdolności studia, ale również rozwijają relacje bohaterek i pozwalają odetchnąć graczom od głównej osi fabularnej. Są one teoretycznie lekko ukryte, ale za każdym razem, gdy jesteśmy blisko, bohaterki wspominają, żeby się rozejrzeć.
Nie będę jednak zdradzał, do jakich historii można się w grze przenieść – są one na tyle intrygujące, że warto przeżyć odkrywanie ich na własnej skórze. Wiele radości dało nam przemierzanie kolejnych światów i szalonych pomysłów. Część z nich można zobaczyć w zwiastunie, jak latanie na smokach czy uciekanie po dachach samochodów na kosmicznej autostradzie. W niektórych sekwencjach gra zmienia perspektywę ze standardowego 3D na widok od boku i to często płynnie w trakcie rozgrywki! Gwarantuje wam, że będzie wam się cieszyć micha przez całą produkcję.
Dodatkowo w wielu miejscach możemy natknąć się na niepozorne aktywności, które nie mają żadnego wpływu na rozgrywkę, ale są tutaj i sprawiają masę radości. Mimo że pojawiają się tylko na sekundę, to dopieszczono je w najmniejszych szczegółach. Opowiem tylko o jednej z kilku takich sytuacji. Trafiamy do małego miasteczka, w którym możemy wejść w interakcję z masą przedmiotów – postać może wziąć do ręki różdżkę, zmienić sklepikarza w krzesło i na nim usiąść albo wybić miksturę i zmienić się w piłkę, dzięki czemu odbija się ona od ziemi i tak porusza po tej lokacji. Mogłoby tego zupełnie nie być, ale jest i odkrywanie takich smaczków sprawia ogromną frajdę.
Finał Split Fiction stanowi dla mnie kwintesencję idei tej gry i jej idealne zwieńczenie. Po zwiastunach wyobrażałem sobie, że światy będą płynnie na siebie przechodzić, na przykład nagle smoki wleciałyby do cyberpunkowego miasta, a my manewrowalibyśmy między samochodami. Przy anomaliach pojawia się tego zalążek – inny świat wlewa się do drugiego. Na początku byłem lekko zawiedziony, ale po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że gdyby cała produkcja była wykonana w taki sposób, mogłaby szybko stać się męcząca i zbyt chaotyczna. A tak otrzymałem finał, który jest satysfakcjonujący oraz genialnym podsumowaniem podróży bohaterek.

Piękna i technicznie doskonała
Ostatnio chwaliłem kwestie techniczne w recenzji Astro Bota i przy okazji Split Fiction również jestem pod wrażeniem. W trakcie naszej kilkunastogodzinnej przygody nie trafiliśmy na żadne błędy, problemy z oświetleniem czy graficzne niedociągnięcia. Ogrywaliśmy tytuł na PlayStation 5 i ani razu nie doświadczyliśmy spadku płynności. Świetna robota. Uważam, że to powinien być standard w branży, a nie coś, co jest ewenementem.
Oprawa graficzna jest stylizowana i mimo że akcja dzieje się w różnych światach, to jest ona jednocześnie spójna i różna. Światy fantasy są baśniowe, kolorowe, oferują ogromny wachlarz fauny i flory. Z kolei science fiction operuje mroczniejszym klimatem – dominują w nim wysokie budynki, neony, bilbordy czy różnego rodzaju pojazdy i bronie. Moja towarzyszka rozrywki zwróciła uwagę, że pod względem wizualnym część gry osadzona w gatunku fantasy jest ciekawsza i zgadzam się z tym – każda opowieść stworzona przez Zoe jest ucztą dla oczu i jest na swój sposób wyjątkowa, podczas gdy otoczenia w poziomach science fiction aż tak się od siebie na pierwszy rzut oka nie różnią. Nie zmienia to jednak faktu, że całość prezentuje się naprawdę dobrze. Cieszy mnie to, że postawiono na taki styl, ponieważ dzięki temu gra nawet za kilka lat wciąż będzie wyglądała przepięknie.
Sprawdź też: Astro Bot [PS5] – Recenzja gry – To żadna rewolucja, ale…

Czy to najlepsza gra kooperacyjna?
Split Fiction to naprawdę genialna gra. Ludzie z Hazelight kolejny raz udowodnili, że są mistrzami w swoim fachu. Ten tytuł podnosi poprzeczkę dla gier platformowych i kooperacyjnych. Produkcja imponuje różnorodnością mechanik, dopracowaną oprawą audiowizualną i kreatywnymi rozwiązaniami.
Miałem okazję grać w kanapowej kooperacji oraz online i w obydwu przypadkach bawiłem się świetnie. Ogromne brawa za proklienckie podejście do sprawy – tylko jedna osoba musi posiadać pełną wersję gry, podczas gdy druga może dołączyć za pomocą tzw. „dostęp dla znajomych”.
Sprawdź też: Unrailed 2: Back on track! – recenzja gry – Czy więcej znaczy lepiej?