Po wielu latach oczekiwania, w końcu na konsolę PlayStation 5 zawitał najnowszy tytuł Ninja Theory Senua’s Saga: Hellblade II. Czy warto było czekać? Czy ponownie mamy do czynienia z małą rewolucją?
Wyprawa do krainy gigantów
Druga odsłona Hellblade rozpoczyna się w momencie, gdy Senua płynie na Islandię jako więzień na statku łowców niewolników. Od dłuższego czasu ci łowcy męczą jej rodzinne strony, porywając mieszkańców. Zamierza ona dowiedzieć się, kto za tym stoi i powstrzymać napaście Islandczyków. W wyniku pewnych wydarzeń statek zostaje zatopiony, a protagonistka wyrzucona przez fale na brzeg, skąd kontynuuje swoją krucjatę.
Na swojej drodze napotyka ludzi, którzy przyłączą się do jej przygody. Widzą w niej kogoś wyjątkowego. Dla nich wizje i głosy Senui nie są przekleństwem, lecz darem, który może pomóc im w pokonaniu olbrzymów nawiedzających miejscową ludność.
Aby zagrać w Senua’s Saga: Hellblade II nie jest potrzebna znajomość poprzedniej odsłony, ponieważ jest to autonomiczna historia. Niemniej warto ją znać, bo pierwsza część jest świetną produkcją, i doda nieco głębi do głównej bohaterki. Jeżeli jednak nie graliście w pierwszą część, to we wstępie streszczona jest jej cała fabuła.

Wygląd to nie wszystko
To, co jako pierwsze rzuca się w oczy po odpaleniu tytułu, to grafika. Niesamowite oddanie detali, mimika twarzy, krajobrazy, tekstury otoczenia, światło i cień – naprawdę ciężko odróżnić to od świata rzeczywistego. Ludzie z Ninja Theory dopracowali ten aspekt do perfekcji. Jednak sam wygląd to nie wszystko – osobiście od gier oczekuję, że będą przede wszystkim… grą!
Podobnie z warstwą audio – jest ona zrealizowana na najwyższym poziomie. Dźwięki otoczenia i głosy w głowie bohaterki na słuchawkach dobiegają z każdej strony, powodując uczucie osaczenia. Gdy mówi do nas Cień, główny antagonista, to pad leciutki wibruje, co dodaje do jego potęgi.
Wydaje mi się, że największe zalety Senua’s Saga: Hellblade II na tym się kończą. Liczyłem na to, że skoro Microsoft postanowił sfinansować tę odsłonę, to otrzymamy rewolucyjną grę. Jednak nie do końca czuć ten wielki pieniądz, bo Ninja Theory potrafiło zrobić podobną grę z o wiele mniejszym budżetem.

Mało grania dużo oglądania
Senua’s Saga: Hellblade II sprawia wrażenie bardziej doświadczenia niż gry. Rozgrywki jest tutaj jak na lekarstwo, interakcji z otaczającym światem jeszcze mniej, głównie skupiamy się na chodzeniu… bardzo długim chodzeniu i słuchaniu bohaterki oraz innych postaci. O wiele bliżej produkcji do symulatora chodzenia. Różne sekwencje są tak mocno oskryptowane, że nie czułem żadnej sprawczości. Często miałem też problem, gdy kończyła się scena, a zaczynała faktyczna gra.
Skoro twórcy silą się na realizm, mogliby pokusić się o większą różnorodność animacji otwierania drzwi, zeskoku z pagórka czy walki. Odnosiłem wrażenie, że non stop oglądam w kółko te same animacje.
Walki wyglądają naprawdę spektakularnie – są krwawe i brutalne. Niestety one też są powtarzalne i przez to nużą, podobnie jak w poprzedniej odsłonie. Skupiają się na wciskaniu przycisku bloku lub unika oraz ataku. Często zdarzało mi się, że nie do końca wiedziałem, czy dobrze blokuję atak oponenta. Mimo naciśnięcia klawisza Senua dostawała obrażenia albo wróg ją powalał na ziemię. Do tej pory nie wiem, czy było to po prostu oskryptowane, czy ja czegoś nie ogarniam. Nie ginąłem, więc chyba tak miało być. Choć ciężko tutaj zginąć, bo nawet po poważniejszych obrażeniach Senua błyskawicznie wraca do pełni zdrowia.
Twórcy próbowali urozmaicić nieco starcia z bossami. Starali się zrobić coś innego, jednak one też opierały się tak naprawdę na jednej mechanice i schemacie powtarzanym przez całą potyczkę. Ewentualnie z małym urozmaiceniem.
Sprawdź też: The Last Guardian – recenzja gry. Dziesięć lat trudnej produkcji i totalna klapa.

Zagadki środowiskowe są proste, polegają głównie na odnalezieniu ukrytego symbolu, gdzieś na danym terenie, którym zapieczętowane są drzwi. Bardziej podobały mi się fragmenty z poszukiwaniem drogi do kul, podczas których pojawiał się efekt zamknięcia Senui jaskinią od góry. Jasne, są one banalnie proste i powtarzalne, bo zawsze prowadzi do nich jedna droga, ale były dla mnie satysfakcjonujące.
Moja przygoda kończy się w tym miejscu
Po ukończeniu gry można przejść ją ponownie, bo odblokowują się nowe ścieżki dialogowe, które mają rozszerzać tę opowieść, ale czy jest to potrzebne? Tytuł jest do bólu liniowy, więc nie czuję potrzeby podchodzić do niej ponownie teraz. Może za jakiś czas?
Po zobaczeniu napisów końcowych Senua’s Saga: Hellblade II czuję niedosyt, ponieważ gra jest naprawdę krótka. To wciąż audiowizualny majstersztyk, ale zabrakło mi w nim więcej samej rozgrywki. Jeśli ktoś szuka interaktywnego filmu, to będzie zachwycony, ale gracze spragnieni wyzwań mogą poczuć się zawiedzeni.
Sprawdź też: Hellblade Senua’s Sacrafice – recenzja gry. Mroczna wyprawa do Hel.