Ostatnimi czasy doskwierał mi ogromny niedosyt pirackich klimatów w popkulturze. Skull and Bones nie dowiozło, czy może raczej… nie dopłynęło? Jak wypada Rogue Waters od polskiego studia Ice Code Games? Czy ta turowa przygoda to hit, czy wyrzucamy ją za burtę?
Piracka przygoda pełną gębą!
Rogue Waters to taktyczna, turowa gra rogue-lite osadzona w pirackich klimatach. Gracz wciela się w Kapitana Cuttera, który został zdradzony i zabity przez swojego ówczesnego Kapitana Blackbone’a. Po wielu latach, za sprawą klątwy, która na nim ciąży, powstaje z martwych, aby się zemścić.

Fabularnie to klasyczna opowieść o przygodzie, skarbie i klątwie, a także zdradzie i pragnieniu zemsty. Wydaje mi się, że więcej w tym przypadku nie potrzeba. Tym bardziej że powtarzalność danych sekwencji dobrze wpisana jest w opowieść – bohaterowie zdają sobie sprawę z tego, że umierają i po śmierci wracają na początek swojej podróży. W pierwszych godzinach rozgrywki postacie są zszokowane i wystraszone takim stanem rzeczy, tym bardziej że klątwa obejmuje cały statek i jego załogę. Wraz z rozwojem fabuły wszyscy wydają się akceptować swoją sytuację i (podobnie jak gracz) z każdą porażką są bardziej zmotywowani i przygotowani, aby dotrzeć do celu.

Piracka kryjówka
Każda przygoda zaczyna się w pirackiej kryjówce, która ukryta jest gdzieś w jaskini. To tutaj po śmierci załoga odpoczywa, regeneruje siły i przygotowuje się na nową wyprawę. W tym miejscu właśnie znajduje się warsztat, w którym możemy zakupić nowe ulepszenia do naszego statku czy załogi oraz wzmacniać potwory morskie! Zaraz obok umiejscowiona jest stocznia, w której możemy zamontować na statku modyfikatory czy armaty – tych jest kilkanaście rodzajów na start, a na więcej możemy trafić w trakcie rejsu. Jednak na pokładzie liczba miejsc jest ograniczona, więc musimy się zdecydować, co w danej sytuacji jest nam najbardziej potrzebne.
W tawernie zaś możemy, za odpowiednią opłatą, rekrutować nowych członków załogi. Tych również jest kilka profesji, każda z nich ma swoje unikalne cechy, sposób ataku i poruszania się. Podoba mi się, że wraz z rozwojem fabuły odblokowujemy nowe rodzaje, dzięki czemu na start nie czujemy się przytłoczeni mnogością możliwości. Tym bardziej że każdy członek załogi zdobywa punkty doświadczenia i nowe poziomy, które odblokowują jego nowe zdolności. Podobnie jak w przypadku modyfikatorów i armat, liczba załogi jest ograniczona. Po każdej śmierci członkowie załogi tracą siły i powinni odpocząć w kwaterach. W przeciwnym razie osłabią nasze szanse na wygraną.
W menu kryjówki jest sporo zakładek, więc trzeba się naklikać, żeby przygotować się na rejs. Jednocześnie wszystko jest poukładane kategoriami, dzięki czemu jest jasno i czytelnie. Czasem jednak zdarzało mi się, że przycisk od rekrutacji nowego członka załogi oraz ten odpowiadający za drzewko umiejętności postaci, po prostu nie działały. Byłem wtedy zmuszony użyć skrótu klawiszowego, zamiast, jak przez całą rozgrywkę, myszy.
Gdy już jesteśmy gotowi, załoga jest na pokładzie, armaty są załadowane, możemy w końcu wyruszać na otwarte morze!

Tutaj zaczyna się prawdziwa przygoda
Po wypłynięciu na otwarte morze możemy wybrać jedną z dostępnych aktywności – zaatakować statek, udać się na tajemniczą wyspę czy zawinąć do portu, aby naprawić statek oraz zaopatrzyć się w nowe armaty i modyfikacje za zrabowane wcześniej złoto od oponentów. Wszystko to jednak resetuje się po zakończonym rejsie, jak na prawdziwego rogue-like przystało.
W momencie, gdy zdecydujemy się na starcie z wrogą jednostką, statki podpływają do siebie i zaczyna się zabawa! Oba statki ostrzeliwują się w turach, wykorzystując swoje armaty. Należy jednak myśleć strategicznie, bo jesteśmy ograniczeni punktami komend. Każda armata zazwyczaj im potężniejsza, tym ma większy koszt ruchu. Niesamowicie podoba mi się ta część, gdyż trzeba zadecydować, czy celujemy we wrogie armaty, aby te nie uszkodziły nas. Może jednak uderzyć w modyfikacje, aby osłabić bonusy, albo strzelić bezpośrednio w załogę, aby podczas abordażu mieć przewagę liczebną. Każda taktyka jest dobra, tylko trzeba się dostosować do danej sytuacji.

Do abordażu!
Po dostaniu się na statek ponownie w turach, toczymy walkę na kordelasy i pistolety – na śmierć i życie. Tutaj również możemy po prostu wybić przeciwników albo wyeliminować ich w brutalny sposób – wyrzucając za burtę lub nabijając na kolce, co może przestraszyć pozostałych i zmusić ich do poddania się.
W tym miejscu możemy przywołać na pomoc wyżej wspomniane potwory morskie! Pierwszy z nich jest z nami od początku naszej podróży – Kraken wyłania z wody jedną ze swoich macek i uderza nią w pokład statku, w linii prostej, mocno raniąc bądź od razu zabija dane jednostki.
Te dwa ostatnie etapy najbardziej mi się podobają i sprawiają najwięcej przyjemności. Dzięki temu też produkcja jest regrywalna i można podchodzić do starć na różne sposoby.
Po śmierci gra podsumowuje nasze podejście i nagrodzi nas odpowiednią ilością wewnętrznej waluty, za którą możemy ulepszać nasz statek o nowe armaty czy modyfikacje, rekrutować i wybierać umiejętności dla załogi oraz wzmacniać potwory morskie… ale o tym już czytaliście wyżej!
Sprawdź też: Skull and Bones — recenzja gry — najgorszy twór Ubisoftu

Małe problemy z interfejsem
Osobiście mam wrażenie, że aktualnie aktywna jednostka jest średnio oznaczona. Czasem miałem problem, żeby określić, którą postacią mam wykonać ruch. Najbardziej to było widoczny, gdy dwóch bohaterów stało obok siebie. Zdarzało się też spasować daną turę, zamiast ruszyć bohaterem na inne pole, albo użyć jakiejś zdolności. Wynika to z faktu, jak skonstruowana jest dolna belka wybory akcji – jest ona wyśrodkowana. W takich okolicznościach, gdy dana postać, ma więcej umiejętności od innych, belka rozszerza się. Wykonując szybko akcje, jedna po drugiej, przycisk ruchu czy pasowania znajduje się u różnych członków załogi w trochę innym miejscu. Twórcy na szczęście przewidzieli, że człowiek bywa omylny i dodali przycisk do cofnięcia ruchu.
Sprawdź też: Frostpunk 2 – recenzja gry. Wymagająca rozgrywka dla miłośników strategii w czasie rzeczywistym

Koniec jednej przygody, to początek kolejnej
Rogue Waters to naprawdę przyjemna produkcja, która daje sporo możliwości rozgrywki i jest zwyczajnie satysfakcjonująca. Tytuł ma prostą baśniową oprawę graficzną, która pasuje do pirackich klimatów.
Dla wielu problemem może być fakt, że całą fabułę można ukończyć w około 15 godzin. Mimo krótkiej kampanii produkcja oferuje dużą regrywalność. Potem można powtarzać ostatnią sekwencję i próbować nowych taktyk albo zwiększyć poziom trudności i sprawdzić swoje umiejętności.
Sprawdź też: Unrailed 2: Back on track! – recenzja gry – Czy więcej znaczy lepiej?