Incredible Hulk jest jedną z najsłabszych kart w talii Marvel Studios, co do tego nie mam wątpliwości. W sumie, na tym moglibyście zakończyć lekturę i sięgnąć po coś, co nie ujawnia zakończenia już w pierwszym zdaniu. Stracilibyście jednak niepowtarzalną szansę na spojrzenie na tę produkcję przez pryzmat nie tyle nostalgii, co kulis jej powstawania, doprawione solidną szczyptą moich wielokrotnie złożonych dygresji. Nikt bowiem nie obroni tego filmu lepiej, niż ja – ten sam, który w 2008 jechał kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego kina, by zobaczyć Hulka na dużym ekranie. Ten sam ja, który wyszedł z kina zachwycony, nieświadom, w jakim wielkim był wówczas błędzie.
Reboot potrzebny od zaraz. „Incredible Hulk” – recenzja filmu
Pamiętajmy, że to był rok, gdy w kinie pojawił się nieznany szerszej publice heros Iron Man, grany przez zrehabilitowanego w oczach mediów Roberta Downeya Juniora. I taki niszowy film, jak Mroczny Rycerz. Może znacie, może nie, nie odbiegajmy za bardzo od tematu. Sęk w tym, że nie istniało wówczas MCU, a kino superbohaterskie dopiero ostrzyło sobie zęby na crossoverowy koncept, który ten gatunek zmienił bezpowrotnie. I taki zielony ulepek, który lubi miażdźyć, bez kontekstu wieloświata nieskończonych możliwości, naprawdę mógł dostarczyć sporą dawkę frajdy. Pod warunkiem, że przymykało się oko na masę niedociągnięć i uproszczeń. I tolerowało się zielone ulepki. 13 lat, 24 filmy i 4 seriale później, krajobraz wygląda już zdecydowanie inaczej, a Marvel Studios udowodniło, że da się lepiej. I to właśnie wysoka jakość konkurencyjnych produktów z tej samej fabryki sprawia, że Incredible Hulk wypada na ich tle blado. Sprawdźmy więc, jak Bruce Banner poradził sobie bez wsparcia swoich superbohaterskich przyjaciół. Wiedząc już, że jego alter ego zostanie w przyszłości gladiatorem. I stanie się na tyle potężne, by bez kompleksów paradować w sweterku i stylowych okularach. A ostatecznie przywróci do życia połowę istot we wszechświecie.
Incredible Hulk to nie origin story, o czym dowiadujemy się dość szybko, bo w trakcie napisów początkowych. Twórcy serwują nam krótkie streszczenie dotychczasowego życia Bannera (w tej roli aktorsko fantastyczny Edward Norton, którego talent w tym filmie sie nie pojawia) – eksperyment gamma, wszystko idzie nie tak, jak trzeba, skróra zielenieje, są ofiary, trzeba uciekać. Ot, standardowe hulkowanie, nic szczególnie wyszukanego. Ciekawe jest natomiast, że już na początku budowania swojego uniwersum Marvel zdecydował się pominąć superbohaterską genezę – jest to bowiem motyw, od którego przez lata nie będą w stanie w swoich produkcjach uciec. Tutaj na szczęście mamy wszystko zaserwowane na zimno, bez skrupułów i możemy dać się ponieść fabule właściwej.
Niestety, ponieść się nie bardzo jest czemu, bowiem narracyjnie ten film jest bardzo prosty. Banner, klasycznie traktując Hulka jako swoje przekleństwo, ukrywa się w Brazylii i poszukuje lekarstwa zdolnego zbawić skażone gammą komórki. W tym celu kontaktuje się z niejakim Mr.Blue (jako Mr.Green, jakże oryginalnie;), który ma pomóc mu w zdobyciu antidotum. Oczywiście, nie jest to takie proste, bowiem przypadek Bruce’a jest jedyny w swoim rodzaju i nie istnieje droga na skróty, by hipotetyczny lek przetestować, nie mówiąc już o weryfikacji jego skuteczności. W międzyczasie, Banner uczy się panować nad swoim porywczym charakterem, medytując i ćwicząc techniki oddechowe. Nie jest źle, dzięki pracy w rozlewni napojów ma za co żyć, w sumie mógłby tak się ukrywać przed wojskiem aż do śmierci.
Służby militarne nie ustają jednak w poszukiwaniach, a śrubę podkręca generał Thaddeus Ross (William Hurt), ojciec Betty (Liv Tyler) – ukochanej Bruce’a, którą Hulk wskutek swojej pierwszej przemiany mocno pokiereszował. Gdy trafiają na wiarygodny trop, do Rio wysłany zostaje oddział komandosów pod wodzą Emila Blonsky’ego (w tej roli niewykorzystany potencjał Tima Rotha), niepowstrzymanego weterana wielu wojen. Blonsky nie jest jednak świadom, że do polowania na Bannera dołączy się jego zielone ego, a spotkanie z nim na zawsze zmieni oblicze pola walki. Gdy nie udaje mu się schwytać potwora, sam zapragnie poddać się eksperymentom z serum superżołnieża (tak, to tu po raz pierwszy w MCU pada to określenie, na trzy lata przed pierwszym filmem o Kapitanie Ameryce), a gdy na planszy pojawia się duet niepałających do siebie sympatią dwóch siłaczy, fabuła może pójść tylko w jedną stronę i panowie wezmą się ostatecznie za bary w finale. Ot, leniwe pisanie na kolanie. Ale, czy aby na pewno?
Będę szczery – byłem zachwycony castingiem Edwarda Nortona w roli jednego z moich ulubionych marvelowych herosów. W końcu to jeden z moich ulubionych aktorów, który w Podziemnym kręgu, Więźniu nienawiści, czy 25. godzinie odstawiał takie ekspresyjne salta, że głowa mała! Kto lepiej ukaże dualizm osobowości Bannera, jak nie on! Jak przyszłość pokaże, chociażby Mark Ruffalo, ale nie uprzedzajmy faktów. Problem w tym, że Norton w Incredible Hulk jest przezroczysty, do bólu nijaki, ta kreacja to ledwie cień jego warsztatowych możliwości. Cóż jest powodem tego? Ed nie tylko w tym filmie zagrał, ale był również jednym ze współscenarzystów produkcji. Był, bo nie został z tego tytułu wspomniany nawet w napisach. Oficjalnie, jedynym autorem fabuły filmu jest Zak Penn. Jak do tego doszło?
Otóż, Norton chciał stworzyć historię mocno zniuansowaną, trzymającą się blisko bohatera, co kłóciło się z wizją reżysera, Luisa Leterriera. Mało tego, sceny, które miały nadać postaci Bannera głębi i zaoferować widzowi coś więcej (niż wykrzywiający się do kamery półprodukt wygłaszający niezbędne dla fabuły kwestie), zostały wycięte. Owszem, żyjemy w czasach wszechobecnych wersji reżyserskich, ale chyba żaden blockbuster nigdy nie został tak okrojony, jak Incredible Hulk – choć trudno to sobie wyobrazić, do kosza poszło coś około 70 (słownie – SIEDEMDZIESIĘCIU) minut materiału! W tym, m.in. scena próby samobójczej Bannera, która kończy się zniszczeniem przez Hulka lodowca. Nie tylko w pierwszych Avengers (2012) wydarzenie to jest wspomniane przez bohatera Marka Ruffalo, ale także w tej właśnie wyciętej scenie pojawia się nie kto inny, jak zakuty w lodzie Kapitan Ameryka! Taki mocarny easter egg, taka mocarna scena, a poszło pod montażowy nóż. Uchowała się na serwerach YT. Zawsze coś.
Istniała więc szansa, by solowy film o Hulku był czymś więcej, niż tylko zlepkiem mało treściwych dialogów, przeplatanych całkiem zgrabnie zrealizowanymi scenami walk, ale ostatecznie dostaliśmy pozszywanego ze scenariuszowych skrawków twór, który nie zapisał się w annałach Marvela złotą czcionką. Różnice kreatywne były również przyczynkiem do zrecastowania Nortona i zastąpienia go wersją Ruffalo i choć zwykle jest to tylko ładny marketingowo zwrot na odesłanie pracownika z kwitkiem, w przypadku Incredible Hulk i gargantuicznych rozmiarów cięć, śmiało możemy mówić o batalii większej, niż walka dwóch bestii z finału tegoż filmu.
O ile mogę stanąć w obronie scenariuszowych nizin, powołując się na zakulisowy chaos (który absolutnie nie usprawiedliwia marnego efektu końcowego, jednak warto mieć go z tyłu głowy), tak nie mogę publicznie, podpisany z imienia i nazwiska, zachwalać warstwy wizualnej tego filmu. Niestety, użyte CGI zestarzało się przeokropnie i może budzić jedynie uśmiech politowania. Trzeba naprawdę ogromnej dawki samozaparcia, by cieszyć się tym widowiskem. Widząc, jak Hulk mógł wyglądać w pierwszych Avengers, czy Thor – Ragnarok, nortownowy protoplasta jawi się jako plastelinowa parodia postaci. Owszem, jest to zarzut, który można wycelować w każdy film z pogranicza sciencie fiction, gdzie efekty komputerowe odgrywają kluczową rolę, ale są produkcje broniące się przed szczękami czasu godnie, a są też takie, które dały się pożreć. I omawiany tu tytuł zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii.
Na uwagę natomiast zasługuje aspekt realizacyjny Incredible Hulk – są w tym filmie sceny trafiające w punkt i bronią się, mimo przeciętnej całości, w której zostały zakorzenione. Osobiście zachwycony jestem całą sekwencją w Rio, gdzie zaszczuty Banner uprawia parkour na dachach faweli, a gdy zostaje ostatecznie postawiony pod ścianą w fabryce napojów, kontrolę przejmuje Hulk i atakując z cienia, rozprawia się z armią najemników. Wszystko tu działa jak należy i może funkcjonować jako wizytówka całej produkcji. Drugą perełką jest według mnie scena z Betty w jaskini. Ona budzi się przerażona w obecności bestii, która nie potrafi sobie poradzić w wszechobecną ulewą i ciska głazem w niebo, bo burza jest jednym z tych przeciwników, którzych nie można ot tak, po prostu zmiażdzyć. Podobny motyw można znaleźć w komiksie Hulk – Szary Loeba i Sale’a – trudno nie dopatrywać się tu inspiracji.
Mimo narzekania na efekty specjalne, muszę też docenić sceny walk. Te, mimo, że rażą jakością wykonania, są ciekawie zaplanowane i ukazują zielone montrum w najwyższej formie. To nie jest bezmózgi berserker – walcząc z wojskiem na terenie kampusu, zasłania się improwizowaną tarczą, a stojąc naprzeciwko znacznie silniejszego Abomination w finałowym starciu, rozrywa radiowóz, tworząc sobie z jego resztek rękawice. Widać, że był pomysł na te starcia i twórcy postarali się, by nie sprowadzały się jedynie do smashowania wszystkiego, co tylko jest w zasięgu zielonych łapsk.
Jest natomiast jeden aspekt Incredible Hulk, który absolutnie i totalnie nieironicznie uwielbiam – to ścieżka dźwiękowa spod ręki Craiga Armstronga. Pamiętam, że po powrocie z kina, pierwsze, co zrobiłem, to odszukałem soundtrack w sieciach i katowałem go do znudzenia. Mamy rok 2021, a ja, nawet pisząc te słowa, wciąż go słucham. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to jedna z lepszych ilustracji muzycznych do filmów MCU i działałaby dużo lepiej, gdyby użyto jej przy produkcji wyższej jakości. Kompozytor stworzył łącznie 45 utworów, ale czytelnym jest, że jego nuty pisane były pod wersję filmu, jaką wymarzył sobie Edward Norton. Za dowód niech posłuży tytuł pierwszej kompozycji, pod tytułem The Arctic (użytej jako tło przy omawianej wcześniej scenie samobójstwa). Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jestem obecnie jedną z niewielu osób na świecie, która wciąż wraca do tego soundtracku, ale robię to z ogromną satysfakcją, bo dźwięki te powstały do filmu, który nigdy nie ujrzy światła dziennego.
Jeśli kiedykolwiek zastanawiało Was, dlaczego oprócz Incredible Hulk, nie pojawił się żaden inny solowy projekt z tą postacią, a Bruce Banner i jego alter ego grali jedynie tło w innych produkcjach, spieszę donieść, że prawa do Zielonego Giganta (do niedawna) należały wyłącznie do Universal Pictures. Disney mógł sobie Hulka wrzucać gdzie tylko chciał, ale w tytule Stwór Na Literę H pojawić się nie mógł, gdyż to oznaczałoby dzielenie się zyskami z inną wytwórnią. Ostatnio jednak, w sieci zaroiło się od plotek, jakoby planowany był film World War Hulk, inspirowany komiksem pod tym samym tytułem. Czyżby jednak Myszka Miki i jej przedstawiciele zabezpieczyli prawa do jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci swojego multiwersum? A jeśli tak, to jak Incredible Hulk wpisuje się w krajobraz MCU?
Wspominałem już o serum superżołnieża, które w szerszej narracji pojawia się niejednokrotnie. Drugim łącznikiem jest generał Ross, zaliczający gościnne występy to tu, to tam (ostatnio w Czarnej Wdowie). Nie bez znaczenia jest fakt, że to właśnie w Incredible Hulk pojawia się pierwsze, jakże charakterystyczne dla całego MCU, crossoverowe cameo. Otóż, po zakończeniu fabuły właściwej filmu, otrzymujemy krótką sekwencję, gdzie do zapijającego porażkę Rossa przybywa nie kto inny, jak Tony Stark. Iron Man miał polską premierę 30 kwietnia 2008, podczas gdy solowy film o Hulku trafił na ekrany 13 czerwca, więc to właśnie do Roberta Downey Juniora należy pierwszy w historii multiwersum międzyfranczyzowy występ gościnny. Niesamowite, prawda?
W trzecim odcinku animowanego What If…? ma miejsce dosłowny cytat sceny z Incredible Hulk, a dokładniej – z walki w kampusie. Jest to wyraźny sygnał, że Marvel Studios nie wypiera się jednej ze swoich pierwszych produkcji i wydarzenia w niej przedstawione są jak najbardziej kanoniczne. Z kolei w filmie Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni krótki występ gościnny zalicza Abomination (pierwszy od 2008). Co więcej, powróci on również w szykowanym na 2022 rok serialu She-Hulk, gdzie pojawi się także Bruce Banner Marka Ruffalo, co ostatecznie przypieczętuje recast tej postaci – po raz pierwszy nowa wersja, ustanowiona w Avengers, będzie miała kontakt z reliktem pochodzącym z nortonowej inkarnacji hulkowego uniwersum.
Muszę przyznać, że jak na jeden z najgorszych projektów z MCU, Incredible Hulk nie daje o sobie zapomnieć i dzielnie trzyma się na stronicach kronik Marvel Cinematic Universe. Może nie jest to produkcja najwyższych lotów, ale wciąż pozostaje jedynym w tej strukturze solowym projektem o Hulku – jednym z filarów Avengers, których spotkanie w bitwie o Nowy Jork jest fundamentem nieskończonego multiwersum. Hawkeye może sobie mieć swój serial, ale to on ma film. I co z tego, że tylko jeden. W dodatku takiej marnej jakości. Nieważne. I tak nikt nie powinien go złościć. Robi się nieprzyjemnie, gdy Hulk się złości. A jak już wpadnie w szał i zacznie miażdżyć wszystko wokół efektami specjalnymi z poprzedniej epoki, to już w ogóle strach się bać. Wówczas tylko reboot może nas uratować.
GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.
Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl
Cookie | Duration | Description |
---|---|---|
cookielawinfo-checkbox-analytics | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Analytics". |
cookielawinfo-checkbox-functional | 11 months | The cookie is set by GDPR cookie consent to record the user consent for the cookies in the category "Functional". |
cookielawinfo-checkbox-necessary | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookies is used to store the user consent for the cookies in the category "Necessary". |
cookielawinfo-checkbox-others | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Other. |
cookielawinfo-checkbox-performance | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Performance". |
viewed_cookie_policy | 11 months | The cookie is set by the GDPR Cookie Consent plugin and is used to store whether or not user has consented to the use of cookies. It does not store any personal data. |