Gdy na Nintendo Direct 2023 ogłoszono odświeżenie absolutnego klasyka GameCuba z 2001 r., tłum graczy radośnie podskoczył do góry i zaczął zacierać ręce. Osobiście totalnie nie znałam tej serii, ale gdy zobaczyłam zwiastun – wiedziałam, że przepadnę. Czy Pikmin 1+2, to przykład idealnego remasteru?
Pikminy, to małe słodkie kolorowe stworzonka, które są sterowane przez lidera. To zaszczytne miano, w tym przypadku, przypadło głównemu bohaterowi Olimarowi. Skoczą za niego dosłownie w ogień, przeniosą wszystko, a nawet zaśpiewają piosenkę w swoim języku. Osobiście przypominają mi Minionki, które równie bezinteresownie wykonują swoją robotę w każdym filmie na dużym ekranie.
Nakreślenie drogi
Pikmin 1 jest początkiem pewnej przygody. Nakreślona droga, którą stworzył główny pomysłodawca – Shigeru Miyamoto (jest też odpowiedzialny za pierwsze Zeldy, Mario, czy Donkey Konga) spowodowała wybuch sympatii do tych przemiłych stworków. Do tego grona dołączam ja.
Akcja pierwszej odsłony zabiera nas na odległą planetę, w której Olimar gubi części swojego statku. Naszym zadaniem jest odnalezienie pogubionych rzeczy, a pomóc nam w tym mają pikminy. Niestety mamy też ograniczony czas na naprawę statku (tylko trzydzieści dni).
Protagonista stopniowo poznaje te tajemnicze istoty i na samym początku mamy dostęp do garstki stworków i to zaledwie podstawowych (czyli czerwonych). Jednak z biegiem fabuły, odkrywamy inne, różniące się kolorem pikminy. Oprócz czerwonych, które są odporne na ogień, są również żółte rzucające bombami i niebieskie z umiejętnością pływania. Oczywiście, aby mieć pokaźną „armię” pikminów w każdym kolorze trzeba naprawdę się napocić i odkryć sporo nieznanych miejsc.
Sprawdź też: Eastward – recenzja gry [Nintendo Switch]. Pixelowy majstersztyk
Przetarcie szlaku
Pikmin 2 jest wspaniałą kontynuacją pierwowzoru. Uważam, że nawet jest lepsza od swojej poprzedniczki. Tym razem Olimar zaciąga solidny dług (10000 pokos, coś jak coiny w Mario), który na przestrzeni gry musi spłacić. W jaki sposób? Szukając przeróżnych rzeczy na planetach, które następnie może sprzedać (np. wielki globus, taśmę klejącą, czy kapsel). Kto mu w tym pomoże? A no pikminy! Tylko one? Właśnie nie, ponieważ twórcy dodali też bardzo pomocną, drugą dłoń – Louie’go. Nie pozostaje więc nic innego, jak ponownie wskoczyć w wir niebezpiecznych planet i spróbować spłacić kredyt.
Co ciekawe, w nowej części mamy do dyspozycji te same pikminy, ale pojawiają się też nowe gatunki – fioletowe i białe. Te pierwsze mają ogromną siłę i potrafią powalić nawet największe stwory. Natomiast białe są drobne i bardzo podatne na zniszczenie w bezpośredniej walce. Jednakże posiadają coś jedynego w swoim rodzaju, a mianowicie – truciznę. Mogą jednym ruchem zainfekować np. biedronkę. Co więcej, kiedy na horyzoncie pojawiają się duszące opary, to potrafią przebrnąć bez uszczerbku na zdrowiu i rozwalić źródło wycieku. Nie muszę chyba wspominać, że tak skonstruowana armia, może siać zniszczenie i zbierać wartościowe rzeczy. Sterowanie nimi jest po prostu czystą przyjemnością!
Sprawdź też: The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja gry. Spotkanie po latach.
Więc chodź posterujmy pikminami
Mechanika w obu tytułach niczym się nie różni. Sterowanie jest intuicyjne i w każdej części jest samouczek. Tak jak wspomniałam – w grze chodzi o wydawanie rozkazów dla pikminów. Te posłuszne stworzonka zrobią praktycznie wszystko. Wyrastają z nasionek i stają się pełnoprawnymi wojownikami.
Możemy w bardzo szybki sposób zebrać wszystkich w jedno miejsce, a następnie „rzucając” stworzonkami nakierować na główny cel misji (np. zaatakować wroga, podnieść rzecz, zniszczyć mur). Nigdy nie zapomnę, jak wyrzuciłam czerwonego pikmina do wody i się utopił. Przepraszam! Nie wiedziałam jeszcze, że akurat ten kolor nie umie pływać.
Niby kanciasto, ale magicznie
Graficznie nie jest, to coś wow, ale te gry nie mają wbijać w fotel poprzez grafikę, ale przez rozgrywkę! Muszę przyznać, że robią to dobrze. Ciężko było mi się oderwać chociaż na chwilę, ponieważ miałam poczucie, że jeszcze chcę rozegrać kolejny i kolejny dzień.
Poszczególne miejsca różnią się od siebie znacząco. Raz możemy być w mroźnej krainie, by następnie przenieść się do bujnego lasu. W dodatku w Pikimin 2 możemy eksplorować jaskinie. Właśnie ta część najbardziej mnie zaciekawiła, bo nigdy nie wiedziałam, co czyha za rogiem.
Warto wspomnieć, że eksplorowanie map jest ograniczone czasowo. Musimy przed zachodem słońca zabrać pikminy w bezpieczne miejsce, czyli na statek. Po zmroku jest bardzo niebezpiecznie, wtedy też odlatujemy z danej lokacji i zapisywane są postępy gry. Jeśli zostawimy jakieś stworzonka na mapie, to niestety tracimy kompanów. Jednakże to, co stracimy, możemy potem ponownie odzyskać poprzez stworzenie pikminów.
Sprawdź tez: Hidden Bunny – recenzja gry – Dla kogo te króliki?
Podsumowując, Pikmin 1+2 jest połączeniem gier strategicznych. Jej niski próg wejścia, to wielki plus, ponieważ każdy może zagrać w ten tytuł i przy okazji dobrze się w niej bawić. Mimo że graficznie nie jest to rewolucja, to rozgrywka oddaje wspaniałymi lokacjami, ciekawymi mechanikami i niepowtarzalną szansą sterowania prawdziwą armią oddanych pikminów. Produkcje są przykładem idealnego remasteru, który po ponad dwudziestu latach jest oszlifowaną perełką na przenośnej konsoli.
Sprawdź też: Master Detective Archives: Rain Code – recenzja gry – Każdą zagadkę da się rozwiązać