Master Detective Archives: Rain Code – recenzja gry – Każdą zagadkę da się rozwiązać

UDOSTĘPNIJ

Zagadki kryminalne to mój chleb powszedni. Sherlock Holmes czy Herkules Poirot nie mają przede mną już żadnych tajemnic. Teraz przyszła pora „wcielić się” w kolejnego detektywa, który na dodatek należy do Światowej Organizacji Detektywistycznej. Master Detective Archives: Rain Code to nowa detektywistyczna gra akcji z elementami przygodówki od twórców serii Danganronpa. Czy warto zapoznać się z tym tytułem dedykowanym na Switcha?

Głównym bohaterem Master Detective Archives: Rain Code jest Yuma Kokohead, który budzi się w magazynie rzeczy znalezionych na stacji kolejowej. Chłopak nie pamięta jednak kim jest, ani jak tam się znalazł. W kieszeni znajduje bilet na pociąg, który ma odjechać… za chwilę. Bez namysłu wsiada do niego (w sumie wskakuje) i tak rozpoczyna się rozdział 0, Massacre on the Amaterasu Express. Od teraz przyjdzie nam rozwiązywać zagadki, których nie powstydziłby się sam Sir Arthur Conan Doyle.

Master Detective Archives: Rain Code

Sprawdź też: Wielkość Disco Elysium – dlaczego tak kocham tę produkcję? – felieton pod pada.

Wsiąść do pociągu…

Motyw amnezji w popkulturze jest chętnie wykorzystywany przez twórców. Oto bowiem mamy bohatera, który nic nie pamięta ze swojej przeszłości, ani gdzie się znajduje. Z „pomocą” przychodzi mu tajemnicza istota o imieniu Shinigami (personifikacja Śmierci w kulturze japońskiej), z którą Yuma zawarł kontakt. Jaki? To też pozostaje tajemnicą. Master Detective Archives: Rain Code przywodzi mi także na myśl jedną z moich ulubionych serii mang – Bungou Stray Dogs. W obu przypadkach mamy do czynienia z organizacją, w skład której wchodzą detektywki z nadnaturalnymi zdolnościami. To właśnie te „specjalne” umiejętności pomagają im przy rozwiązywaniu spraw, które na pierwszy rzut oka wydają się oczywiste albo i nie. 

Rozdział 0, w którym zapoznajemy się z mechanikami gry, mocno nawiązuje do Morderstwa w Orient Expressie. Oto bowiem dochodzi do morderstwa, a nasz protagonista zostaje uznany za winnego. Nie pozostaje nam nic innego, jak rozwiązać tę zagadkę. W końcu Yuma jest detektywem, a jego towarzyszem sama Śmierć (którą de facto tylko on widzi) w formie zabawnego ducha. Gdy po kilku godzinach uda nam się dojść do tego, kto jest prawdziwym winowajcą, lądujemy w Kanai Ward, mieście nieustającego deszczu. To właśnie tam rozpoczyna się prawdziwa przygoda. I chociaż historia może wydawać się czasami sprawdzona i oklepana, tak plot twisty potrafią dosłownie wgnieść w fotel. Gdy wydaje nam się, że rozgryźliśmy już daną sprawę, to za chwilę dzieje się coś, co wywraca wszystko do góry nogami, przez co musimy kontynuować śledztwo.

Każdy rozdział to nowa sprawa do rozwiązania. Jako detektyw musimy więc zbadać miejsce zbrodni, porozmawiać ze świadkami i zgromadzić dowody. Te ostatnie to „klucze rozwiązania”, które pomogą nam odkryć całą prawdę w Tajemniczym Labiryncie. Jest to alternatywny świat, w którym wszystkie wątpliwości czy pytania materializują się w formie iluzji, pułapek czy bossów. Naszym zadaniem jest je rozbroić za pomocą dedukcji, dokładnego sprawdzania każdego dowodu i dopasowania do siebie puzzli (faktów). Tutaj również towarzyszy nam Shinigami, która przeobraża się w piękną dziewczynę (z wyraźnie nakreślonymi wdziękami). Z jednej strony festiwal mini-gier w Tajemniczym Labiryncie dodaje grze nieco akcji i dynamizmu, z drugiej… To wszystko za długo trwa. Sama eksploracja tego miejsca rozczarowuje, bo przez większość czasu biegnie się przed siebie i słucha rozmów. Mam wrażenie, że dało się z tego wyciągnąć znacznie więcej.

Master Detective Archives: Rain Code

Sprawdż też: Crash Team Rumble — recenzja gry — Crash Bash na sterydach

Audiowizualnie bomba! Ale…

Master Detective Archives: Rain Code to trójwymiarowa gra, która ma niesamowitą grafikę. Kanai Ward, chociaż sprawia wrażenie kolorowego (zapewne przez te wszystkie neony oświetlające dzielnice), to tak naprawdę ponure miasto, w którym nieustannie pada deszcz, co jeszcze bardziej zagęszcza atmosferę. Gdy pierwszy raz ujrzałam je w pełnej krasie, przyszły mi na myśl takie produkcje jak Blade Runner czy Ghost In The Shell. Do tego dochodzi genialna ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiedzialny jest Masafumi Takada – mieszanka jazzu i melodyjnych motywów nadają grze dodatkowego klimatu.

Ciężko nie wspomnieć o bohaterach, którzy zapadają w pamięć. Twórcy widocznie inspirowali się popkulturą, bo znajdziemy tutaj dużo postaci, które obecne są w niemal każdej mandze czy anime. I tak mamy „mózgowca” z obowiązkowymi okularami, dziewczynę o wyraźnych wdziękach czy bad boya na wszystko reagującego agresją. Nie jest to zarzut, wręcz przeciwnie – taki przekrój bohaterów jak najbardziej mi odpowiadał. Są oni bardzo charakterystyczni i szybko można się z nimi zaprzyjaźnić (co czasami przeszkadza w ocenie). 

Master Detective Archives: Rain Code

Sprawdź też: ONI: Road to be the Mightiest Oni – recenzja gry. W drodze do potęgi

Niestety wydajność na Switchu miejscami pozostawia wiele do życzenia. Ekrany ładowania potrafią dłużyć się w nieskończoność (przynajmniej mogę wtedy sprawdzić Instagrama). Do tego dochodzą regularne spadki FPSów, które nieraz wytrącają z równowagi – zwłaszcza wtedy, gdy szybko trzeba zbić błędny argument (jedna z mini-gierek w Tajemniczym Labiryncie). Od czasu do czasu nie doczytują się tekstury, ale akurat to w większej mierze nie wpływało na radość, jaką czerpałam z rozgrywki.

Master Detective Archives: Rain Code to zdecydowanie jedna z ciekawszych propozycji na te wakacje. Jeżeli (tak jak ja) lubicie gry detektywistyczne i nie macie nic przeciwko japońskiej estetyce, to zdecydowanie jest to propozycja dla was. Widać, że jest to tytuł stworzony z troską i liczę, że dostanie kontynuację – jest na to spory potencjał! A teraz idę nadrobić serię Danganronpa, bo wciąż mi mało!

Sprawdź też: The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja gry. Spotkanie po latach.

Zalety

– nieoczywiste zagadki do rozwiązania,
– plot twisty, które wgniatają w fotel,
– znakomite nakreślenie bohaterów (Shinigami numer jeden!),
– doskonały czarny humor,
– przepiękna oprawa audiowizualna.

Wady

– „Labirynt Tajemnic”, który mógłby być znacznie ciekawszy,
– techniczne aspekty, jak spadki FPS-ów czy okazjonalne błędy tekstur.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy Nintendo Polska