Jeszcze kilka miesięcy temu do dzieł Martina podchodziłem z ogromnym dystansem, a właściwie to nawet się do nich nie zbliżałem. Czasem wystarczy jednak jedna rozmowa, by zasiać w sercu ziarenko ciekawości. W moim przypadku zaowocowało to zanurzeniem się w Westeros, które chętnie eksploruję w kolejnych tomach, publikowanych w odświeżonej wersji. Nie inaczej było w przypadku pierwszej części Nawałnicy Mieczy.
Niezawodny Autor i równie niezawodna ekipa z wydawnictwa
Tak jak poprzednie tomy Pieśni Lodu i Ognia, również i ten pojawił się na rynku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka we wrześniu bieżącego roku. Dzięki czemu czytelnicy mieli wystarczająco dużo czasu, by uporać się z czerwcową premierą najdłuższej dotąd części. Stal i Śnieg to książka nieco krótsza od poprzedniczki (736 stron vs 1022 strony). Długość nie wpłynęła jednak na jakość, gdyż obie zostały wypełnione ciekawą opowieścią. Podobnie jak w przypadku pierwszego polskiego wydania z 2002 roku, tak i teraz czytelnicy zetkną się z przekładem w wykonaniu Michała Jakuszewskiego, z zawodu lekarza radiologa, który na swoim koncie ma również tłumaczenia dzieł Stevena Eriksona czy Glena Cooka.
Mimo że w środku woluminu nie znajdziemy żadnej ilustracji (z wyłączeniem herbów na wklejce i aż 4 map na końcu tomu) to okładka wita nas dość mroźnym widokiem. Przedstawia ona bowiem Mur chroniący Siedem Królestw przed niebezpieczeństwem z północy, a w jego cieniu kryje się twierdza (najprawdopodobniej Czarny Zamek), do której wśród śniegu zmierza konno pięć postaci. Za klimatyczną grafikę odpowiada Maciej Łaszkiewicz, który współpracował z wydawnictwem przy wielu tytułach wydanych w ostatnich miesiącach. Wcześniej jednak związany był ze studiem CD Projekt Red, dla którego tworzył m.in. grafiki do Gwinta.
Dużo bohaterów i Dużo punktów widzenia
Podobnie jak w dwóch poprzednich książkach, w Stali i Mieczu historia opowiadana jest z punktu widzenia różnych postaci. W prologu towarzyszymy Chettowi, jednemu z członków Nocnej Straży, do którego perspektywy już później nie wracamy, co pomału staje się tradycją dla prologów kolejnych części sagi Pieśni Lodu i Ognia. W dalszej części czytelnik może śledzić poczynania postaci, które poznał już wcześniej. Ponownie towarzyszymy bezpośrednio Catelyn Stark oraz jej dzieciom: Sansie, Aryi i Branowi, a także bękartowi jej zmarłego męża – Jonowi Snowowi i jego przyjacielowi Samwellowi Tarly’emu, którzy rozsiani są po całym terenie Siedmiu Królestw. Oczywiście nie zabraknie też spojrzenia na losy osób, które niekoniecznie są im przychylne, z Tyrionem i Jamiem Lannisterami na czele. Grono to uzupełnia Davos Seaworth oraz Daenerys Targaryen. Mimo narracji trzecioosobowej mamy jednak wgląd w myśli postaci, które przewijają się na kartach powieści. Pozwala to na zapoznanie się z ich opiniami, które nierzadko leżą na przeciwnych biegunach. Jako przykład podam spojrzenie Catelyn i Aryi na Jona lub Sansy i Tyriona na Joffreya. Dzięki temu czytelnicy mogą sami oceniać każdą z osobistości.
Spokój jest tylko pozorny
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że po Bitwie nad Czarnym Nurtem pierwsza część Nawałnicy Mieczy przedstawia dość monotonną opowieść, w której bohaterowie przede wszystkim podróżują. Poniekąd tak jest, jednak każda z takich wędrówek ma w sobie cel. Nie zawsze jest nim jednak proste przemieszczanie się. Mam tu na myśli przede wszystkim Aryę Stark, która od Gry o Tron błąka się po Siedmiu Królestwach, próbując powrócić do rodziny. Perypetie i przeszkody wymuszają na niej szybkie dorośniecie i podejmowanie trudnych decyzji, z którymi będzie musiała żyć do końca swoich dni. Nie jest już Aryą Wszędobylską z pierwszego tomu, lecz kimś rozważniejszym, choć nadal daje się ponieść emocjom, zwłaszcza gdy chodzi o bliskie jej osoby. Podobnie rzecz ma się z jej młodszym bratem Branem, który wciąż zmierza na północ, by odkryć pełnię swoich mistycznych zdolności oraz Jonem Snowem, który ciągle zastanawia się, kim tak naprawdę jest.
Cisza między politycznymi burzami
Ze względu na to, że w momencie pisania tego tekstu jestem już po lekturze pierwszych 150 stron drugiej części Nawałnicy Mieczy, wiem, że pozorny spokój i brak większych scen batalistycznych jest tylko pozorny. W rzeczywistości za kulisami, na zamkniętych spotkaniach i w tajnej korespondencji ustalane są kolejne posunięcia, które zmienią polityczną scenę Siedmiu Królestw. Z tego powodu jeszcze bardziej doceniam decyzję autora o przedstawieniu historii z perspektywy wrogich sobie postaci, gdyż dzięki niej otrzymałem pełniejsze spojrzenie na konflikt. Niezmiernie podoba mi się różnorodność postaci, które Martin wykreował w swoich dziełach, zwłaszcza jeśli chodzi o ich podejście do moralności. Jedni kierują się honorem, inni makiawelistycznie idą po trupach do celu, ale są też ludzie, w najlepszym przypadku bardzo szarzy w tym aspekcie. Mimo to nigdy nie można być pewnym, jakie będzie kolejne posunięcie każdego z bohaterów.
Nad Westeros nadciąga zima
W poprzednich recenzjach chwaliłem już światotwórstwo G.R.R. Martina i nadal nie zmieniam mojej opinii. Przyłożył on dużą uwagę do szczegółowości i zgodności w swoim uniwersum. Położenie poszczególnych lokacji względem siebie jest dokładnie określone, zależności lenne mają logiczny sens, a każdy z wprowadzanych elementów magicznych jest dobrze uzasadniony i bardzo często wpływa na przebieg wydarzeń. Nawet takie drobnostki jak piosenki śpiewane przy ognisku bardzo łatwo można połączyć z historią Siedmiu Królestw, a opowieści i legendy, które nianie przekazują dzieciom, niosą w sobie ziarenko prawdy, które czasem może przydać się w krytycznym momencie. Stal i Miecz sprawnie uzupełnia naszą wiedzę o świecie, gdy razem z Daenerys zmierzamy do Zatoki Niewolniczej, lub gdy z Jonem z bliska możemy przekonać się o potędze Muru.
Panie Martinie, proszę w końcu napisać ostatnie tomy
Znakiem rozpoznawczym twórczości Martina stało się jego bezpośrednie podejście m.in. do tematu przemocy czy brutalności. Ponadto często pokazuje, jak nawet okruszek władzy potrafi zmienić człowieka, bo mało kto jest w stanie udźwignąć jej ciężar bez zachłyśnięcia się potęgą. Myślę, że obok pieczołowicie stworzonego świata jest do główny powód, dla którego tak ochoczo zapoznaję się z kolejnymi tomami. Oczywiście nie zapominam też o bardzo dobrze napisanych zwrotach akcji, które nierzadko potrafią wcisnąć w fotel. Nie skłamię, gdy napiszę, że cieszę się, że przez tyle lat omijałem Pieśń Lodu i Ognia, bo teraz z pewną znajomością fantastyki mogę poznawać nową (dla mnie) historię. Na ten moment mogę stwierdzić, że cykl ten jest obowiązkową lekturą dla wszystkich, którzy mają dość cukierkowego fantasy i poszukują kawałka mięcha ociekającego krwią.
Zerknij na to :Gra o Tron – Recenzja książki. Niech leje się krew i lecą flaki