Książki George’a R. R. Martina należące do jego najsłynniejszej sagi Pieśni Lodu i Ognia charakteryzują się dojrzałą tematyką, sporą dawką scen, które w przypadku filmu błyskawicznie zapewniłyby kategorię 18+ oraz wieloma zwrotami akcji, związanymi z polityczną otoczką historii. Po lekturze trzech pierwszych tomów myślałem, że autor już mnie niczym nie zaskoczy, jednak Krew i złoto pokazał, jak bardzo się myliłem.
To w końcu jeden tom czy dwa?
Nie wspomniałem tego w recenzji Stali i śniegu, jednak uważam, że warto zaznaczyć, iż oryginalnie Nawałnica Mieczy ukazała się na rynku anglojęzycznym jako jeden wolumen, jednak po przełożeniu go na język polski w 2002 r. ze względu na możliwości wydawnicze podjęto decyzję o wydaniu go w dwóch częściach, co zostało kontynuowane w kolejnych edycjach. Tak jak poprzednie tomy Pieśni Lodu i Ognia, również i ten pojawił się na rynku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka w październiku bieżącego roku, czyli zaledwie miesiąc po premierze pierwszej części historii. Z treścią zajmującą 640 stron Krewi i Złoto plasuje się jako najkrótsza jak dotąd odsłona. Na stanowisku tłumacza oczywiście nie doszło do żadnych zmian i nadal mamy przyjemność podziwiać pracę Michała Jakuszewskiego, z zawodu lekarza radiologa, który na swoim koncie ma również tłumaczenia dzieł Stevena Eriksona czy Glena Cooka.
Odświeżone wydanie nie zawiera żadnej ilustracji w treści, jednak wyklejka wita nas widokiem herbów, a na końcu tomu znajdziemy aż 4 mapy, które pomogą nam zorientować się m.in. we wzajemnym położeniu lokacji, w których toczą się opisane wydarzenia. Za grafikę na okładce odpowiada ponownie Maciej Łaszkiewicz, który współpracował z wydawnictwem przy wielu tytułach wydanych w ostatnich miesiącach. Wcześniej jednak związany był ze studiem CD Projekt Red, dla którego tworzył m.in. grafiki do Gwinta. Tym razem w krwawych odcieniach przedstawił on własną interpretację Bliźniaków, które są miejscem zwrotu w fabule, które dosłownie wbiłymnie w fotel.
Dużo osób i jeszcze więcej opinii
Dalszy ciąg historii możemy śledzić z perspektyw osób stojących po różnych stronach konfliktów (lub też pozostających bezstronnymi). Ponownie czytelnicy mogą towarzyszyć Catelyn Stark oraz jej dzieciom: Sansie, Aryi i Branowi. Nieco na północy Westeros śledzimy losy nieślubnego syna Neda Starka – Jona Snowa i jego przyjaciela Samwella Tarly’ego. Grono bohaterów uzupełniają postacie, które niekoniecznie są im przychylne, w osobach Tyriona i Jamiego Lannisterów na czele. Własne potyczki prowadzi Davos Seaworth oraz Daenerys Targaryen, która prowadzi kampanię w Zatoce Niewolników na dalekim wschodzie.
Autor zastosował narrację trzecioosobową, jednak dzięki znajomości myśli bohaterów nierzadko zapoznajemy się z różnymi opiniami dotyczącymi tej samej postaci czy wydarzenia. Moim ulubionym przykładem jest pewne wydarzenie w Królewskiej Przystani, w której przebywała nie tylko Sansa, ale też Tyrion i Jamie. Ze względu na to, że jest to druga część powieści wydawanej za granicą w jednym woluminie, wyjątkowo nie znajdziemy prologu, zamiast niego jednak historię zamyka epilog, którego bohaterem jest Merett Frey.
Podróże nie tylko w przestrzeni
Mimo że większość bohaterów tego tomu nie przemieszcza się na wielkie odległości, można zauważyć metaforyczną podróż względem siebie. Arya podróżując wraz z Ogarem, ciągle uczy się, że świat nie jest tak prosty, jak by chciała, a nie każda sytuacja musi być rozwiązywana przy użyciu przemocy. Sansa przekonuje się, że w wielkiej polityce jest tylko zaledwie małym pionkiem, a Bran kontynuuje swoją podróż ku lepszemu poznaniu swych zdolności.
Wydaje mi się, że najwięcej uwagi otrzymuje w Krwi i Złocie Jon Stark. Po ucieczce od Dzikich, którym towarzyszył z rozkazu Qhorina Półrękiego, śpieszy, by ostrzec swych braci z Czarnej Straży przed nadciągającym atakiem. Pomimo ran spada na niego obowiązek kierowania obroną Muru, w czym nie pomaga jednak podejrzliwość i nieufność niektórych członków Zakonu. Wraz z postępem fabuły targają nim wątpliwości, do której ze stron tak naprawdę należy, jednak obowiązki, które przypadną mu w udziale na jakiś czas, jasno pokażą, kim jest i za kogo uważają go Czarni Bracia.
Panie Martinie, teraz to mi Pan zaimponował
Już w recenzji Stali i Śniegu wspominałem, że tamten tom był tylko podbudową pod to, co autor zaserwował nam w początkowej części tej książki. Podobnie jak bohaterowie czułem, że przedstawiona sytuacja jest podejrzanie spokojna, jednak nie spodziewałem się, tego co nastąpi. Po dotarciu do tego momentu w fabule musiałem zatrzymać się na dłuższą chwilę, żeby w głowie przetrawić to, co wydarzyło się na kartach powieści. Mimo że przyzwyczaiłem się do tego, jak sprawnie Martin wplata w historię mniejsze lub większe zwroty akcji, tak tym razem akurat udało mu się mnie zaskoczyć. Od teraz będę już przynajmniej wiedział, o co chodzi z Krwawi Godami, z których nazwą spotykałem się już kilkukrotnie w internecie, zanim jeszcze zacząłem czytać Pieśń Lodu i Ognia. W dalszej części nie zabraknie zapewne kolejnych niespodziewanych wydarzeń, jednak to właśnie ta zapadła mi na dobre w pamięć.
Stopniowe odkrywanie świata
Mimo że mamy do czynienia z czwartą książką z cyklu, Martin nadal potrafi zaskoczyć nas nowymi informacjami dotyczącymi stworzonego przez niego świata. Część z nich wprowadza poprzez proste opisy, podczas gdy sporą ich część sprawnie wkłada w usta bohaterów, zarówno głównych, jak i pobocznych. Mimo stopniowego odkrywania Znanego Świata autor nadal potrafi zaskoczyć nas nowymi informacjami, które w pełni pokrywają się z obrazem zarysowanym już w poprzednich dziełach. Nie chodzi tu tylko o geografię czy ekonomię, ale również politykę, na czele z zależnościami lennymi. Nadal miewam problemy, by połapać się w gąszczu imion i rodów, jednak Dodatek genealogiczny na końcu tomu skutecznie pomaga uporządkować moją wiedzę.
Chyba mam swój ulubiony tom
Jak dotąd w moim prywatnym rankingu tomów Pieśni Lodu i Ognia, które przeczytałem, królowała Gra o Tron, jednak została ona właśnie zdetronizowana przez Nawałnicę Mieczy: Krew i Złoto. Ta powieść pokazała mi, jak zaskakująca potrafi być książka z gatunku wysokiego fantasy, która skupia się w dużej mierze na polityce. W każdej beczce miodu da się jednak znaleźć jakąś przysłowiową łyżkę dziegciu. Dla mnie takim elementem są dość toporne przejścia między poważnymi tematami a komedią w niektórych scenach. Tym bardziej że tej drugiej czasem blisko do humoru podpitego wujka z wesela. Potrafiło to czasem wytrącić z imersji, jednak nie na tyle, żeby zatrzasnąć książkę i odrzucić ją w kąt.
Zerknij na to: Starcie królów – Recenzja Książki. Nadciąga Zima