Dziki Zachód. Pięć nieznajomych sobie kobiet pochodzących z zupełnie różnych światów łączy siły, by przeciwstawić się grupie mężczyzn z miasteczka i uratować jedną ze swoich współtowarzyszek. Czy przetrwają?
Ladies with Guns to francuski komiks dla dorosłych ze scenariuszem autorstwa Oliviera Bocqueta i oprawą graficzną, za którą odpowiadają rysowniczka Anlor i kolorystka Elvire De Cock. Na kartach tej historii śledzimy losy pięciu kobiet: pochodzącej z Londynu wdowy, łowczyni z lokalnego rdzennego plemienia, nastoletniej niewolnicy, byłej nauczycielki i pracownicy domu uciech. Och, no i towarzyszącej im maleńkiej pumy. Ta dość przypadkowa grupa bohaterek zostanie jednak połączona przez przyświecający im wspólny cel, kiedy okaże się, że jedna z nich jest poszukiwana przez handlarza niewolnikami. Sytuacja ta nie tylko zbliży do siebie kobiety, ale też postawi je w opozycji do męskiej części społeczności okolicznego miasteczka.
Klub Niebezpiecznych Dam
Podczas lektury Ladies with Guns trudno nie oprzeć się wrażeniu, że każdą z tych bohaterek gdzieś już kiedyś widzieliśmy. Kathleen to kobieta, która chciała wyjść z cienia swojego męża. Chumani to stoicka rdzenna wojowniczka. Daisy to twarda seniorka, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Cassie ma zadatki na femme fatale, a Abigail to dziecko, które los zmusił do szybkiego dorastania. Na tym etapie historii nie uważam jednak, żeby operowanie dobrze znanymi archetypami było czymś złym, bo najistotniejsze jest dla mnie to, jak te archetypy wypadną w relacji ze sobą i jak będą się docierać. Pierwszy tom jest do tej relacji niewątpliwie jedynie wstępem. Część bohaterek właściwie nie miało jeszcze przestrzeni, żeby zabłysnąć.
Pod względem fabularnym Ladies with Guns. Tom 1 jest jak najbardziej w porządku. To prosta historia, krótki epizod, dość zgrabnie poprzetykany migawkami z przeszłości kilku postaci. Używam tutaj słowa „dość” nieprzypadkowo, bo uważam, że momentami flashbacki mogłyby zostać zrobione lepiej. Przykładowo, wspomnienie momentu śmierci męża Kathleen mogłoby wypaść przejrzyściej, gdyby dodano do niego chociaż jeden dodatkowy kadr. Nie zmienia to jednak faktu, że to poprawnie poprowadzona opowieść, w której zbieramy drużynę, poznajemy wroga i źródło konfliktu, a następnie się z tym wrogiem mierzymy. Ja jednak nawet w historiach pełnych akcji zawsze poszukuję i chwytam się tych momentów oddechu, kiedy postaci mają chwilę, by wejść ze sobą w interakcję i tworzyć między sobą więź. I po odłożeniu komiksu ponownie na półkę zastanawiam się, czy kolejny tom będzie w stanie dać mi to, czego oczekuję.
Wstęp już mamy, ale co dalej?
Widzę w tych bohaterkach i w tej opowieści coś, co daje mi wiarę w to, że z czasem mogę się w tym komiksie zakochać. Ten potencjał skrywa się gdzieś w jego stylistyce Dzikiego Zachodu, w kilku błyskotliwych linijkach dialogowych i w różnorodności postaci. Patrząc na bohaterki, widzę, jak ciekawie można byłoby przedstawić ich próby porozumienia się pomimo różnic. Mam jednak pewne obawy, że mogę się tego nie doczekać.
Jasne, pierwsze tomy zwykle rządzą się swoimi prawami, bo muszą dać czytelnikowi to, co sprawi, że ten sięgnie po więcej. Możliwe zatem, że to z tego wynika fakt, że nieliczne momenty zwykłej codzienności Kathleen, Abigail i Chumani zostały przedstawione głównie w formie sekwencji pozbawionych dialogów kadrów prezentujących przyziemne czynności. Po prostu nie było na nie miejsca. Trzeba przecież dokończyć misję, prawda? Mam jednak ogromną nadzieję, że w kolejnych odsłonach twórcy będą mogli (i chcieli) poświęcić więcej przestrzeni na pogłębienie charakterów i budowanie relacji między postaciami, zamiast skupiać się wyłącznie na odbębnieniu kolejnej niebezpiecznej misji.
Dziki Zachód jak malowany
Pod względem wizualnym Ladies with Guns prezentuje się naprawdę ciekawie. Styl rysowania Anlor raczej nie trafi do moich ulubionych, ale nie jestem w stanie odmówić jej dynamicznej kresce charakteru. Dynamizm ten można zauważyć zwłaszcza w scenach strzelanin i potyczek, których jest tu kilka i które naprawdę mi się podobały. Projekty postaci są równie udane. Wygląd każdej z bohaterek jest wyjątkowy i charakterystyczny. Oczywiście ze względu na fakt, iż postaci są archetypiczne, niektóre elementy ich kreacji można uznać za stereotypowe, ale nie dostrzegam w nich karykatury.
Kolorystyka komiksu jest spójna, utrzymana głównie w odcieniach brązu i zieleni, raz na jakiś czas poprzetykanych żywą krwistą czerwienią. Artystka Elvire De Cock zręcznie korzysta z kolorów, co najwyraźniej można dostrzec w sekwencjach, w których akcja płynnie przeskakuje między dwoma miejscami, a za główną wskazówkę, że tak się dzieje, służą czytelnikowi właśnie używane przez kolorystkę barwy.
Sprawdź też: Fukushima. Kronika wypadku bez końca – recenzja komiksu – Opowieść o prawdziwych superbohaterach.
Małe wielkie wydanie
Po zerknięciu na informacje dotyczące pierwszego tomu Ladies with Guns na stronie wydawcy lub w dowolnej internetowej księgarni można pomyśleć sobie, że to właściwie mikroskopijnej długości historia. Całość liczy sobie bowiem niewiele ponad 60 stron. Jest to jednak po części efekt pokaźnego wydania w formacie 235 × 310 mm, zamiast standardowego 170 × 260 mm. Oczywiście, nadal czyta się go szybko i taka 30-minutowa lektura może pozostawić czytelnika z poczuciem niedosytu, ale twórcy postarali się, by tom pierwszy mógł stać na własnych nogach i stanowił zamkniętą historię, którą można kontynuować, ale nie trzeba. Ja zdecydowanie chętnie sięgnę po kolejną odsłonę serii, by bliżej poznać bohaterki.
Sprawdź też: Dom Slaughterów. Znamię rzeźnika. Tom 1 – recenzja komiksu. Gdy Aaron był jeszcze nastolatkiem.