Blasphemous – recenzja gry – Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji

UDOSTĘPNIJ

Blasphemous to stworzona przez niewielkie studio The Game Kitchen produkcja, której wydanie umożliwiła kampania crowdfundingowa. Premiera miała miejsce około dwóch lat temu, a w chwili obecnej dostępna jest też druga część stanowiąca kontynuację fabuły z części pierwszej. Studio oddało w ręce graczy perełkę jakich mało – pixelowa metroidvania czerpiąca z gatunku soulslike, a także motywów religijnych w mocno mrocznej i wykręconej formie – od pierwszych chwil wciąga wyjątkowym klimatem. Tak więc chwyćcie miecze w dłoń i wyruszcie razem ze mną w tę niekończącą się wędrówkę.

Droga pokutnika

Porzućcie nadzieję ci, którzy tu wchodzicie – tym cytatem z Piekła Dantego, można by było rozpocząć tę recenzję. Lekko nie będzie. Po pierwsze będziemy ginąć często. W grze Blasphemous jako Pokutnik (ang. The Penitent One), uzbrojeni w miecz Mea Culpa (łac. moja wina) będziemy przemierzać mroczną i wypaczoną krainę Cvstodia, na którą spadła klątwa znana jako Cud (ang. Miracle), który spowodował, że tereny te nawiedziła plaga demonów, którym zafundujemy krwawą jatkę. Przemierzana przez nas kraina mocno inspirowana jest czasami hiszpańskiej inkwizycji i religią chrześcijańską, jednak odbiega ona od naszych pierwszych skojarzeń i wyobrażeń. Wypaczone motywy i symbole nawiązujące do religii chrześcijańskich spotykamy prawie na każdym kroku — jednakowo za sprawą elementów otoczenia czy wrogów (np. niosącego kamienny krzyż czy z kołem wozu — nawiązujący do średniowiecznej metody tortur łamania kołem). Niepokojące lochy i ciągnące się labirynty korytarzy oferują mnogość ścieżek na mapie, co zachęca do eksploracji i odkrywania sekretów. 

Od razu też chcę zaznaczyć, że nie jest to pozycja dla każdego – pikselowa krew leje się często i gęsto, a częste nawiązania do motywów religijnych przedstawionych w wypaczony sposób mogą być dla niektórych zniechęcające. Niemniej, jednak jeśli porzucimy uprzedzenia, w swoje ręce dostaniemy ciekawą pozycję, urzekającą piękną grafiką i ścieżką dźwiękową, która zapewni długie godziny zabawy. 

Sprawdź też: Bilet do epoki wiktoriańskiej – recenzja – Assassin’s Creed: Syndicate

Anioły i demony

Rozgrywka jest zbalansowana, choć wymagająca i karze gracza za błędy. Nie ma możliwości wybrania dowolnego punktu zapisu – funkcję tę pełnią kapliczki, do których będziemy wielokrotnie wracać. Podczas przemierzania opanowanej przez piekielne istoty krainy nasz protagonista zyskuje możliwość rozbudowy drzewka umiejętności — w ten sposób zyskujemy nowe rodzaje i modyfikacje ataków, urozmaicające możliwości siekania przeciwników na kolejne wymyślne sposoby. Można kupić je za punkty uzyskane za pokonywanie stających nam na drodze przeciwników. 

Właśnie w kapliczkach będziemy poszerzać nasz zakres śmiercionośnych umiejętności. Wrogowie są zróżnicowani zarówno pod względem taktyki walki, jak i designu, a potężni bossowie stający nam na drodze stanowią popis kreatywności twórców. Do każdego typu przeciwnika trzeba podejść indywidualnie i dostosowywać na bieżąco swoją taktykę do każdego pojedynku. 

Natomiast bezmyślne naciskanie klawisza ataku skończy się tutaj tylko w jeden sposób — szybkim zgonem oraz powrotem do ostatnio miniętej kapliczki. Warto więc planować podejścia do trudniejszych wrogów i „szefów” w bardziej przemyślany sposób. Dzięki temu na dłużej zachowamy pasek życia, co umożliwi poznanie dalszych zakamarków planszy, bez konieczności jej kolejnego przechodzenia i ponownej walki z zrespawnowanymi przeciwnikami.

Podsumowanie 

Blasphemous to czerpiąca od najlepszych klasyków gatunku metroidvania. Jako Pokutnik przemierzamy pustkowia i lochy, przerzedzając populację lokalnych demonów oraz fundując im krwawą łaźnię. Przepiękna i klimatyczna pikselowa grafika cieszy oczy, a gra, której motyw jest mocno inspirowany czasami inkwizycji w mrocznej i demonicznej wersji, funduje nam niezłe wyzwanie.

 Trzeba się nastawić na wielokrotne powtarzanie niektórych etapów – co choć jest lekko frustrujące, po ich przejściu stanowi źródło satysfakcji. Grę zdecydowanie polecam osobom lubiącym wyzwania, którym niestraszne jest przechodzenie po raz enty tej samej planszy. 

Sprawdź też: Mass Effect: Andromeda – recenzja gry – W poszukiwaniu nowego domu.

Zalety

Mroczny klimat inspirowany czasami inkwizycji,
dopracowany system walki,
nostalgiczna pikseloza,
zróżnicowany design przeciwników,
wciągająca gra na długie godziny.

Wady

Rzadko rozmieszczone punkty zapisu (może to być jednakowo wada, ale też zaleta dla lubiących wyzwania),
powtarzalność rozgrywki.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy firmie GOG.