Każda historia prędzej lub później dociera do miejsca, w którym zostaje już na dobre, zwanego również finałem. Tym razem przyszła kolej na nagrodzoną Eisnerem serię opowiadającą o przygodach jednego z wychowanków Batmana – Nightwinga. Czy ostatni tom historii od Toma Taylora i Brunona Redondo utrzymuje poziom poprzedników? Czy scenarzyście uda się raz jeszcze, w ostatecznym rozdaniu zaskoczyć czytelników? O tym postaram się Wam opowiedzieć w poniższej recenzji.
Nightwing Toma Taylora po raz czwarty (i ostatni)
Po raz kolejny nad albumem pracują artyści, którym klimaty superbohaterskie są niestraszne. Na pierwszym miejscu można postawić scenarzystę – Toma Taylora (Injustice: Bogowie pośród nas, Superman: Syn Kal-ela), który na koncie ma komiksy należące do różnych światów – od DC zaczynając, przez Marvela, aż po Gwiezdne Wojny. Bardzo przyjemna dla oka kreska wyszła natomiast spod rysika Bruno Redondo (Suicide Squad: Zła Krew, Injustice: Bogowie pośród nas). Przy pracach nad czwartym albumem dołączył do niego m.in. Travis Moore (Nightwing, Wonder Woman, Fables: The Wolf Among Us), który już od pewnego czasu działał we współpracy z DC Comics. Komiks wypełnił kolorami natomiast Adriano Lucas (Suicide Squad, Justice League), współpracujący z wieloma wydawnictwami (z DC Comics oraz Marvel Comics na czele). Warto pamiętać, że dokładnie z tym samym zespołem mieliśmy do czynienia przy poprzednich tomach z nagradzanej serii.
Kolejny tom przedstawiający życie członka nietoperzej rodzinki ukazał się w polskich księgarniach pod koniec października bieżącego roku nakładem wydawnictwa Egmont. Za przekład odpowiadał po raz kolejny Tomasz Sidorkiewicz, któremu uniwersum człowieka-nietoperza jest nieobce. Nightwing tom 4. Upadek Graysona to jedna historia złożona z pozornie niezależnych rozdziałów. W skład tego tomu wchodzą komiksy wydane za oceanem jako Nightwing #111-118 wzbogacone o Nightwing Annual 2024 (podobny zabieg można znaleźć w pierwszym i drugim tomie cyklu).

Nightwing Jeden… i Nightwing Dwa?
W Upadku Graysona nie brakuje skomplikowanych intryg oraz emocjonujących zwrotów akcji. Kluczowym elementem ostatniego rozdziału historii jest ostateczna rozgrywka między wychowankiem Batmana a jego nemezis – Heartlessem, z którym miał już do czynienia w Skoku w Światło. Historia obu panów sięga do jednego, traumatycznego wydarzenia z przeszłości. Złoczyńca w swoim ostatnim rozegraniu posuwa się nawet do zasugerowania opinii publicznej, że łączy go z bohaterem w niebieskiej masce więcej, niż by się wydawało. Zbrukanie nazwiska i chwilowa utrata zaufania społeczności zmusza Graysona do tymczasowej ucieczki z Blüdhaven, a niedawno nabyty lęk wysokości kieruje go w stronę Himalajów w poszukiwaniu człowieka, który już raz pomógł mu w przezwyciężeniu fobii. Pogodzenie się z przeszłością podbudowuje jego morale przed ostatecznym starciem, od którego zależy nie tylko życie, ale też dobre imię i dziedzictwo. Co prawda nie brakuje dość oklepanych rozwiązań fabularnych, jednak dzięki scenariuszowi Taylora, nigdy nie możemy być pewni, co czeka nas na kolejnej stronie.

Moje serce jest tutaj
Tymi słowami zamyka się arcyciekawy cykl komiksowy. Nie zaczynał się on origin story bohatera, jednak sprawnie prowadzona fabuła pozwala czytelnikowi na zapoznanie się z przeszłością ulubieńca, a w przypadku dzieł Toma Taylora nierzadko wydarzenia z dzieciństwa i młodości protagonisty rzutują się na jego dorosłe życie pełne walk z przestępcami i złoczyńcami. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze wypadło zestawienie dobrodusznego i rozgadanego pierwszego Robina z Heartlessem – postacią nomen omen bez serca, która oprócz nieustannych knowań wycina serca kolejnym ludziom, bez znaczenia, po której stronie barykady stoją. Osobiście ucieszył i rozbawił mnie też jeden z kadrów w początkowej części albumu. Okazuje się bowiem, że Grayson za młodu czytywał Tolkiena. Proszę więc zobaczyć, na jakich ludzi wyrastają czytelnicy książek Profesora.
Cudowny Chłopiec nie stoi jednak samotnie zarówno w starciu ze złem, jak i z własną przeszłością. Niemalże na każdym kroku może liczyć na wsparcie Barbary Gordon, która przede wszystkim wspiera go zza monitora jako Oracle. W Upadku Graysona nie znajdziemy finału ich wspólnej historii, do którego przedwcześnie próbował doprowadzić pewien chochlik w drugim tomie. Ta dwójka to jednak nie wszyscy trykociarze, których przyjdzie nam spotkać. Album otwiera bowiem całkiem ciekawa współpraca Graysona z jego przybranym ojcem, który w wolnych chwilach lata po Gotham przebrany za człowieka-nietoperza, a w kluczowym momencie wciska się w obcisłe wdzianko Nightwinga, aby mieszkańcy Blüdhaven nie pozostali bez pomocy. Moim zdaniem bardzo ciekawie przedstawiono ich relację, która mimo upływu lat cechuje się obustronnym szacunkiem i wzajemną troską, mimo że napotyka ona mniejsze lub większe trudności. Dzięki sprawnemu wpleceniu Wayne’a w historię możemy poznać jego perspektywę na trudne wydarzenia z przeszłości Dicka. Oczywiście nie zabrakło też Tytanów, rodzinki Kentów czy nawet chochlików, jednak ich rola w tym albumie jest mocno epizodyczna.
Sprawdź też: Tytani. Świat bestii. Tom 1 – recenzja komiksu – Nowa era, nowi liderzy

Uczta dla oczu
Już po kilku pierwszych stronach zauważyłem, że oprawa graficzna Upadku Graysona stanowi naturalne rozwinięcie kierunku wyznaczonego przez poprzednie odsłony cyklu. Redondo i spółka stawiają tu na klarowną, dynamiczną kreskę, która doskonale oddaje zwinność i akrobatyczny styl walki Nightwinga. Wiele kadrów buduje wrażenie nieustannego ruchu, tak jak w poprzednich tomach zdarza się, że postać przemyka przez kolejne ujęcia w obrębie jednej planszy, tworząc iluzję płynnej, niemal filmowej sekwencji. Dzięki temu album nie tylko zachowuje energię poprzednich części, ale miejscami wręcz ją potęguje. Partie retrospekcyjne zyskują tu własny, charakterystyczny styl graficzny – bardziej ziarnisty, lekko uproszczony i celowo stylizowany na klasykę dawnych komiksów. Całość dopełnia starannie dobrana paleta barw, która łączy intensywne błękity i czerwienie kojarzone z Nightwingiem z bardziej przygaszonymi, szpiegowskimi tonami. Kontrast ten sprawia, że nawet najbardziej chaotyczne starcia pozostają czytelne, a jednocześnie pozwala kolorystom bawić się atmosferą poszczególnych scen. To wizualna opowieść, w której dynamika łączy się z nastrojem, a techniczna precyzja – z autorskim wyczuciem stylu. Muszę też wspomnieć o przepięknym kadrze towarzyszącym słowom, które wybrałem na tytuł dla poprzedniej części recenzji. Reinterpretacja Gwieździstej Nocy van Gogha z Nightwingiem, Batgirl i Bitewing spoglądającymi na miasto z wysokiego dźwigu na długo pozostanie w mojej pamięci.
To już koniec?
Upadek Graysona to finał, który nie tylko zamyka historię współtworzoną przez Toma Taylora i Brunona Redondo, ale przede wszystkim pokazuje, jak konsekwentnie i dojrzale budowano ten cykl od pierwszego zeszytu. Owocem ich pracy jest historia pełna emocji, dynamicznej akcji i zręcznie poprowadzonych wątków osobistych, w których przeszłość bohatera splata się z jego teraźniejszością. Choć fabuła momentami korzysta z dobrze znanych motywów, twórcy potrafią nadać im świeżość i autentyczną wagę, a całość wspiera świetna warstwa graficzna – od filmowych sekwencji ruchu po stylizowane retrospekcje. Domknięcie cyklu, co prawda nie zaskakuje na każdym kroku, ale pozostawia satysfakcję, ciepło i poczucie, że historia Graysona faktycznie dotarła do miejsca, w którym może się na krótki moment zatrzymać. Jest to swego rodzaju pożegnanie, jednak stanowi ono jednocześnie hołd dla jednego z najbardziej ludzkich i charyzmatycznych bohaterów Bat-rodziny.
Sprawdź też poprzednie tomy:
– Nightwing. Skok w światło. Tom 1 – recenzja komiksu – Superbohaterem być…
– Nightwing Tom 2. Bitwa o serce Blüdhaven – recenzja komiksu – Bo serce masz tylko jedno
– Nightwing. Tom 3. Czas Tytanów – recenzja komiksu – Czas na więcej odpowiedzialności

