Eddie Brock staje się „Królem w Czerni”, podczas gdy jego syn Dylan zmaga się z dziedzictwem symbionta na Ziemi — Venom Tom 1 to mroczna, kosmiczna odyseja łącząca dramat rodzinny z epicką mitologią. Zapraszam do recenzji!
Eddie kontra Dylan
W tej odsłonie serii Al Ewing posługuje się pomysłem podziału Venoma na dwa niezależne byty. Eddie Brock, po wydarzeniach z King in Black, awansuje, w sensie symbolicznym, do roli przywódcy licznej społeczności symbiontów, wchodząc w strefę boskości i odpowiedzialności za cały wszechświat. Natomiast Dylan, jego syn, dziedziczy ziemskiego Venoma i próbuje odnaleźć się w realnym świecie, ze wszystkimi jego ograniczeniami, lękami i relacjami. Ten dysonans między absolutnym potencjałem a codziennym ciężarem stanowi o sile narracji.
Ewing znakomicie gra kontrastami. Eddie Brock, jako niemal boski byt, porusza się w przestrzeni gwiezdnej, wchodzi w sieć symbiontów i podejmuje decyzje, które mogą zaważyć na losach całego uniwersum. Dylan natomiast uwięziony jest w „codzienności”. Zmaga się z samotnością, brakiem akceptacji i własną tożsamością, próbując odnaleźć się w roli nowego Venoma. To zestawienie kosmicznej epopei z kameralnym dramatem nadaje komiksowi unikalny charakter. Czytelnik może jednocześnie chłonąć mitologiczny rozmach i identyfikować się z ludzkimi, bardzo przyziemnymi lękami bohaterów.

Władza, dziedzictwo, alienacja
Komiks porusza głębokie motywy, choć nie zawsze w sposób dosadny. Władza Eddiego staje się przekleństwem: zamiast zbawić symbiontów, musi mierzyć się z ich bólami, sprzecznościami i dawnymi antagonizmami. Dziedzictwo, które dziedziczy Dylan, staje się kulą u nogi — symbiont dodaje mu siły, ale odbiera niezależność. Alienacja dotyka obu postaci: Eddie oddala się od ludzkiej części siebie, Dylan czuje się sam, nawet w swoim „superbohaterskim” wcieleniu.
Jest tu też echo klasycznych opowieści o relacji ojca i syna — co oznacza być „godnym dziedzictwa”, co można odrzucić, a co trzeba przyjąć. To plus, bo pozwala spojrzeć na Venoma nie jako jednowymiarową maszynkę do akcji, ale jako symbol i nośnik padających pytań.
Za dużo wątków?
Ewing wprowadza sporo elementów: nowe zagrożenie, obecność armii symbiontów, tajemny wróg z przyszłości, relacje interpersonalne. To czyni fabułę dynamiczną, ale momentami też rozdrobnioną. Tempo bywa szybkie i miejscami ciężko jest się zatrzymać oraz zastanowić nad motywacjami bohaterów. Czas jako motyw przewodni (przeszłość/potencjalna przyszłość) także budzi zainteresowanie, ale nie zawsze zostaje w pełni wykorzystany.

Grafika i klimat wizualny
Bryan Hitch to rysownik, który świetnie odnajduje się w epickich momentach. Jego styl, realistyczny i szczegółowy, dodaje ciężaru scenom kosmicznym, ale równie dobrze radzi sobie w scenach bardziej osobistych. Detale w komiksie, takie jak tekstury symbiontów, światło, cienie, ekspresje postaci, potęgują mrok tej opowieści. Wizualnie album trzyma poziom i nie zawodzi w momentach, gdy słowa nie wystarczają.
Klimat całości to mieszanka horroru, science fiction i dramatu. Często odnosiłem wrażenie, że Ewing z Ramem V chcą, by Venom stał się czymś więcej niż „potworem z zębami”. Aspirują, by stał się mitem, z całym bagażem symboli i konsekwencji.
Sprawdź też: Daredevil: Tom 1 – recenzja komiksu – Upadek, wina i odkupienie Człowieka Bez Strachu

Podsumowanie
Venom Tom 1 to bardzo solidny start nowego etapu w historii tej postaci. Nie jest to arcydziełem, ale też nie jest rozczarowaniem. Ewing i Ram V stawiają fundamenty pod coś większego. Jeśli dalsze tomy rozwiną motywy i wątki, które tu zostały dopiero zapowiedziane, możemy doczekać się jednej z najciekawszych reinterpretacji Venoma.
Dla fanów postaci to lektura obowiązkowa. Dla nowych to dobry moment, by zanurzyć się w mroczne zakamarki symbiontów, choć z zastrzeżeniem, że to opowieść wymagająca cierpliwości.
Sprawdź też: Hulk – recenzja komiksu – Hulk na sterydach