REKLAMA

Obecność 4: Ostatnie Namaszczenie – recenzja filmu. Modlitwa szeptana w ciemności

Michał Perlik

Opublikowano: 13 września 2025

Spis treści

Od ponad dekady Obecność uchodzi za jedną z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych serii horrorów współczesnego kina grozy. To właśnie tutaj James Wan i jego ekipa odświeżyli motyw opętań, nawiedzeń i egzorcyzmów, nadając im nową, sugestywną formę, która na zawsze zapisała się w wyobraźni widzów. Każda kolejna odsłona sagi o Warrenach stawała się nie tylko opowieścią o walce dobra ze złem, ale też refleksją nad wiarą, strachem oraz cienką granicą między światem żywych a tym, co czai się po drugiej stronie. Teraz nadszedł czas na ostatnie namaszczenie, gdzie od samego progu tytularnego zapowiada mroczne pożegnanie.

The Conjuring: Last Rites to więcej niż kolejny horror w kinowym repertuarze. To finał historii, która przez lata dręczyła widzów szeptami z ciemności, trzaskiem drzwi w pustych korytarzach i zimnym oddechem na karku. Twórcy stają przed niełatwym zadaniem domknięcia serii, która wyznaczyła nowy standard w kinie grozy, a jednocześnie zaspokoić oczekiwania fanów czekających na ostatnie namaszczenie ikonicznych bohaterów.
Już pierwsze minuty seansu wyraźnie dają do zrozumienia, że nie jest to jedynie powtórka znanych schematów. Atmosfera cięższa niż kiedykolwiek, obrazy nasączone symboliką rytuałów i zbliżająca się nieuchronnie konfrontacja zwiastują coś na kształt ostatecznego rozrachunku. Pytanie tylko, czy tytuł faktycznie potrafi wywołać ten rodzaj strachu, który nie kończy się wraz z napisami końcowymi, ale zostaje z widzem na długo, niczym echo szeptane z drugiej strony ciemności.

Ostatni akt obecności

REKLAMA

The Conjuring: Last Rites zabiera widza w sam środek niepokoju, gdzie granica między światem żywych a tym, co nieznane, staje się niemal niewidoczna. Film śledzi losy doświadczonych badaczy zjawisk paranormalnych, Ed’a i Lorraine Warrenów, którzy tym razem stają przed tajemniczym, niepokojącym przypadkiem, którego skala i intensywność przewyższają wszystko, co do tej pory spotkali.

W najnowszej części ofiarą staje się rodzina Smurlów z West Pittston w Pensylwanii, która twierdzi, że ich dom stał się areną intensywnej aktywności paranormalnej. Zjawiska, jakich doświadczają (od niepokojących dźwięków, nieprzyjemnych zapachów, aż po agresywne ataki), przekraczają granice normalnego ludzkiego doświadczenia. Według badań, w domu miały mieszkać cztery duchy, w tym jeden potężny i niszczycielski demon. Produkcja stawia na bardziej intymne i emocjonalne podejście do przedstawienia tej ostatniej sprawy, gdzie podobnie jak w filmie Logan zamiast epickiego, wręcz bohaterskiego finału, twórcy postawili na głębszy psychologiczny wymiar historii i relacji bohaterów.

Na ekranie ponownie można ujrzeć P. Wilsona i V. Farmigę jako Warrenów. Ponadto do obsady dołączyli również: Mia Tomlinson jako Judy Warren (córka małżonków) oraz Ben Hardy jako Tony Spera, co dodaje rodzinnego, wspólnotowego wymiaru z racji, iż Judy zaczyna coraz bardziej przejmować dziedzictwo matki. Całość fantastycznie buduje napięcie: mamy rytualne egzorcyzmy, mroczne domostwo pełne demonów, a także symboliczne nawiązania do wcześniejszych horrorów, jak pojawienie się kultowej lalki Annabelle. Finał fabularny filmu z kolei stanowi zarówno zamknięcie sagi Warrenów, jak i symboliczne zakończenie pierwszego etapu uniwersum Obecności. Tytuł bada nie tylko same zjawiska nadprzyrodzone, ale również ludzkie reakcje na lęk, wątpliwości i utratę kontroli. Last Rites balansuje pomiędzy dramatem, a klasycznym horrorem, pokazując, jak cienka jest granica między odwagą, a przerażeniem, między wiarą, a zwątpieniem. Historia wciąga i trzyma w napięciu, pozwalając widzowi zanurzyć się w mroczny świat, w którym każde niepozorne miejsce może kryć niebezpieczeństwo, a każdy niewinny dźwięk staje się zapowiedzią nadchodzącego koszmaru.

Na granicy życia i śmierci

Obecność 4: Ostatnie namaszczenie zamyka sagę Warrenów w sposób, który wielu krytyków określa jako emocjonalny i godny pożegnania, choć niepozbawiony potknięć. Najmocniejszym elementem filmu pozostają niezmiennie Patrick Wilson i Vera Farmiga, gdyż ich ekranowa chemia, głębia kreacji i naturalna charyzma sprawiają, że historia nabiera prawdziwego ciężaru emocjonalnego. To właśnie oni nadają opowieści ton pełen ciepła i dramatyzmu, równoważąc mroczne wydarzenia z ludzkim wymiarem walki ze złem. Wiele recenzji podkreśla, że jest to być może najbardziej poruszający rozdział serii, w którym groza łączy się z refleksją nad wiarą, strachem i pożegnaniem.

Tytuł potrafi również skutecznie straszyć, nie tyle seryjnymi jump scare’ami, co atmosferą narastającego napięcia, dźwiękiem, światłem i obrazem. Niektóre sekwencje, jak rytuały czy klaustrofobiczne sceny w nawiedzonym domu, zostały zrealizowane z dużą pomysłowością i zmysłem wizualnym, co wielu krytyków doceniło jako dowód, że twórcy wciąż potrafią operować subtelnym horrorem. Dbałość o szczegóły techniczne takie jak scenografia, rekwizyty czy efekty specjalne sprawiają, że świat przedstawiony działa sugestywnie i wiarygodnie, potęgując wrażenie obcowania z prawdziwą grozą.

Nie jest to jednak dzieło pozbawione wad. Część recenzentów zarzuca filmowi, że zbyt często powtarza sprawdzone schematy, powracając do motywów znanych z wcześniejszych części, przez co fabuła momentami traci świeżość i wydaje się wtórna. Mimo, iż atmosfera grozy jest wyczuwalna, zdarzają się opinie zwracające uwagę, że poziom strachu nie dorównuje najmocniejszym momentom poprzednich odsłon. Dodam, że bywają również takie, gdzie napięcie bywa bardziej przewidywalne, a zaskoczeń jest trochę mniej, niż można by było oczekiwać od finału takiej serii. Pojawia się też pewien niedosyt związany z warstwą narracyjną: postacie antagonistyczne nie zostały dostatecznie pogłębione, a sama fabuła nie zawsze oferuje tak rozbudowane tło, jakiego oczekiwalibyśmy przy pożegnaniu z kultową franczyzą. Ostatecznie Last Rites balansuje między siłą aktorskich kreacji i emocjonalnym zakończeniem historii, a powtarzalnością gatunkowych rozwiązań i lekkim niedosytem w zakresie innowacyjności. Dla jednych będzie to wzruszające zamknięcie epoki, dla innych z kolei solidny, choć przewidywalny horror, który bardziej gra na emocjach, niż na czystym strachu.

Rytuał pożegnania

Obecność 4: Ostatnie namaszczenie to nie tylko kolejny horror, ale przede wszystkim pożegnanie. Przede wszystkim z bohaterami, którzy przez ponad dekadę stali się ikonami gatunku i z uniwersum, które na nowo zdefiniowało filmową grozę. To finał, który łączy w sobie mrok i melancholię, strach i wzruszenie, nieustannie przypominając, że u źródła tych historii zawsze stał człowiek, a precyzując jego wiara, miłość i nieustanna walka z nieznanym. Patrick Wilson i Vera Farmiga, wcielający się w Ed’a i Lorraine Warrenów, tworzą najważniejszy filar tego pożegnania. Ich kreacje nie są już tylko rolami w horrorze – to portrety ludzi, którzy mimo otaczających ich demonów, wciąż potrafią budzić nadzieję i dodawać odwagi. Właśnie ta emocjonalna prawda, połączona z atmosferą nieustannego zagrożenia, sprawia, że Last Rites pozostaje w pamięci na dłużej niż wiele typowych straszaków.

Owszem, produkcja nie ucieka od schematów i nie zaskoczy wszystkich widzów nowatorskim podejściem do gatunku. Momentami powtarza rozwiązania, które fani serii doskonale znają. Jednak jego siłą nie jest już innowacja, lecz świadomość końca, tego że to ostatni rozdział historii, która odcisnęła piętno na współczesnym kinie grozy. Właśnie ta mieszanka sentymentu, napięcia i wzruszenia czyni z ostatniej odsłony Obecności nie tyle najbardziej przerażający, co najbardziej ludzki horror w całej sadze. To film, który nie tylko straszy, ale też mówi żegnaj – Warrenom, oraz światu, w którym każdy cień mógł kryć demona, a każde stuknięcie w ścianę mroziło krew w żyłach. Dla jednych będzie to finał pełen nostalgii i wdzięczności, dla innych zamknięcie drzwi, które otwarto ponad dziesięć lat temu.Niezależnie jednak od odbioru, ostatnia część zapisze się jako symboliczne namaszczenie całej serii i przypomnienie, że największą siłą horroru zawsze pozostaje człowiek, który odważy się spojrzeć w ciemność.

Michał Perlik

Jestem Michał, pochodzę z Opola, natomiast z wykształcenia jestem dziennikarzem oraz PR-owcem. Do mojego wachlarza zainteresowań można śmiało wpisać m.in. muzykę, sport, filmy, a także gry wideo. Z tematyką gier mam do czynienia od wczesnych lat dzieciństwa. Początkowo na popularnym PC, natomiast w późniejszym okresie za sprawą konsol stacjonarnych, w których gustuje zresztą po dziś dzień. Jako moją ulubioną grę zdecydowanie wskazuje ,,Assassin's Creed II'' do którego pałam wielkim sentymentem oraz nostalgią. Miło tak raz na jakiś czas ponownie załączyć ten tytuł, zagłębić się we włoskie klimaty i poskakać po paru dachach słonecznej, XV-wiecznej Florencji. Nie zagłębiając się w szczegóły, zapraszam do zapoznania się z moimi artykułami.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Clair Obscur: Expedition 33 – recenzja gry – Czy tak doskonałe, jak wszyscy mówią?

Clair Obscur: Expedition 33 – recenzja gry – Czy tak doskonałe, jak wszyscy mówią?

Jak Star Wars Outlaws wypada na Nintendo Switch 2?

Jak Star Wars Outlaws wypada na Nintendo Switch 2?

Zwinny młodzian w skórę odzian – recenzja gry Lost Soul Aside

Zwinny młodzian w skórę odzian – recenzja gry Lost Soul Aside

Hellbreach: Vegas – recenzja gry – nie taki diabeł straszny

Hellbreach: Vegas – recenzja gry – nie taki diabeł straszny

Wsiąść do pociągu… byle jakiego? – recenzja gry Wsiąść do Pociągu: Zorza polarna

Wsiąść do pociągu… byle jakiego? – recenzja gry Wsiąść do Pociągu: Zorza polarna

Pergola – recenzja gry planszowej. Poczuj powiew wiosny!

Pergola – recenzja gry planszowej. Poczuj powiew wiosny!